Następcy Jana Pawła II nie mogą nie uwzględniać treści jego pontyfikatu – uważa watykanista włoskiego dziennika „Il Giornale”, Andrea Tornielli. Przy okazji warszawskiej prezentacji swej książki „Santo Subito” odpowiedział on na pytania KAI dotyczące specyfiki pontyfikatów Pawła VI, Jana Pawła II i Benedykta XVI, a także prognoz dotyczących ewentualnego konklawe.
KAI: Co zmienił pontyfikat Jana Pawła II w funkcjonowaniu Stolicy Apostolskiej i Kurii Rzymskiej w porównaniu do Pawła VI i czym się różni od niego obecny pontyfikat Benedykta XVI?
Andrea Tornielli: Pontyfikat Pawła VI naznaczony był cierpieniem papieża, ponieważ Sobór Watykański II, który miał - jak ufano - rozpocząć w Kościele okres wielkiej nadziei, wbrew oczekiwaniom okazał się trudną fazą jego dziejów: kontestacji w obrębie Kościoła. Paweł VI, który nie spodziewał się takich owoców, bardzo z tego powodu cierpiał. Mimo to udało mu się utrzymać jedność Kościoła i - jak powiedział historyk, prof. Andrea Riccardi - Paweł VI „napisał partyturę utworu, który później wykonywał Jan Paweł II”.
Jan Paweł II potrafił wykonać to dzieło, ale już wcześniej Paweł VI w Roku Świętym 1975 zdał sobie sprawę, że zakończyła się faza kryzysu i że Kościół zmierzał do nowego rozkwitu, także dzięki narodzinom nowych ruchów kościelnych. Tak więc pontyfikat Jana Pawła II był autentyczną aplikacją Soboru pod każdym względem.
Oczywiście Jan Paweł II zmienił Kościół w sposób fundamentalny, gdyż był papieżem rekordów, który wiele inicjatyw podejmował po raz pierwszy. Chociaż podróże zagraniczne rozpoczął już Paweł VI, to jednak Jan Paweł II odbył ich tak wiele, jak nigdy dotąd nie czynił to Następca Piotra. Istotny był też nowy styl duszpasterski sprawowania posługi Biskupa Rzymu. Tych innowacji było tak dużo i były one tak znaczące, że jego następcy nie mogą nie uwzględniać treści tego pontyfikatu.
Kiedy został wybrany Benedykt XVI, obejmując Stolicę Piotrową w wieku znacznie bardziej zaawansowanym, niż Karol Wojtyła, mówiono, że nie jest pewne czy podejmie podróże. On sam nie był zbyt skłonny do podróżowania. Dziś robi to tak, jak to w jego wieku czynił Karol Wojtyła. W tym roku co najmniej czterokrotnie uda się poza Włochy. W ub. roku była podróż do Afryki, Ziemi Świętej, Czech... Jak więc widać, nie może być mowy o powrocie do stylu pontyfikatu sprzed czasów Jana Pawła II.
Myślę, że za pontyfikatu Jana Pawła II powstało zagrożenie medialnej instrumentalizacji osoby Ojca Świętego. Chcę powiedzieć wyraźnie: nie chodzi o instrumentalizację przez papieża, lecz przez środki przekazu. Ponieważ Karol Wojtyła miał niezwykle mocną osobowość, istniało niebezpieczeństwo sprowadzania Kościoła do papieża, tak jak by to on był najważniejszym bohaterem akcji, podczas gdy tym głównym bohaterem, protagonistą jest Ten, którego papież jest wikariuszem.
Rzeczywiście 20 kwietnia 2005 r. Benedykt XVI powiedział w Kaplicy Sykstyńskiej, że papież powinien nie tyle jaśnieć swym własnym światłem, ile światłem Chrystusa. Sądzę, że nauczanie to znalazło swój wyraz w kończeniu wielkiego święta Światowych Dni Młodzieży adoracją eucharystyczną. Oznacza to, że usuwa się osobę papieża z centrum sceny i umieszcza na tym miejscu Chrystusa. To jedna z tych spraw, na które wielki nacisk kładzie Benedykt XVI.
Ale podróże, styl rządzenia Kurią, sposób podejścia do ludzi bez zbędnych formalności, konferencje prasowe – wszystko to wskazuje na styl, od którego następcy Jana Pawła II nie mogą już odejść.
KAI: Z jednej strony dostrzegamy wielką bliskość duchową Benedykta XVI z Janem Pawłem II, z drugiej zaś jego odrębny, indywidualny styl. Jak Pan określiłby te pokrewieństwa i odrębności?
Tornielli: Pokrewieństwo bierze się z wielkiej jedności obydwu papieży. Kard. Joseph Ratzinger jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary pozwolił Janowi Pawłowi II, by Ojciec Święty mógł skoncentrować się na zadaniu ewangelizacji świata. Papież Wojtyła wiedział, że w Rzymie jest ktoś, komu mógł bezgranicznie ufać. Ta ufność rodziła bardzo owocną relację. Istnieje całkowita kontynuacja, jeśli idzie o podejmowane tematy i Magisterium.
Jeśli idzie o styl osobisty, trzeba powiedzieć, że Benedykt XVI zachowuje większą rezerwę, nie był tak przyzwyczajony do kontaktu z tłumem. Poza krótkim okresem rządów archidiecezją monachijską nie miał wielkiego doświadczenia duszpasterskiego. Musiał się więc nauczyć, jak być duszpasterzem.
Powiedziałbym też, że Jan Paweł II był geniuszem gestów. Niekiedy mówiły one znaczenie więcej niż słowa. Scena uścisku w więzieniu z Ali Agcą miała w mediach chyba dziesięciokrotnie większy rozgłos niż encyklika "Dives in misericordia", choć przesłanie obydwu było to samo.
Natomiast cechą charakterystyczną Benedykta XVI jest wspaniała katecheza, przekaz słowa. Posługuje się w nim bardzo pięknymi obrazami. Jest to najbardziej widoczne kiedy improwizuje, odpowiada na pytania.
KAI: Jeden ze znanych amerykańskich watykanistów, John Allen napisał przed dwoma laty, że Kuria papieża Benedykta XVI jest znacznie bardziej zitalianizowana w porównaniu z Kurią Jana Pawła II. Jak Pan postrzega różnice w funkcjonowaniu centralnych organów Kościoła w ostatnich latach?
Tornielli: Po pierwsze trzeba przyznać, że obecnie są pewne problemy w działaniu Kurii. Nie jestem pewien, czy w jej składzie przybyło wielu Włochów. Sekretarz stanu jest nadal Włochem, bo papież nie jest Włochem. Nie jestem pewien, czy proporcje uległy wielkim zmianom pod względem liczb i równowagi między Włochami a przedstawicielami innych Kościołów lokalnych. Chociaż może rzeczywiście jest trochę więcej Włochów?
Pewną nowością jest praktyka powoływania na stanowiska prefektów poszczególnych dykasterii arcybiskupów wielkich diecezji, wyniesionych już do godności kardynalskiej. Stało się tak w przypadku pochodzącego z Indii kard. Ivana Diasa, stojącego na czele Kongregacji ds. Ewangelizacji Narodów, czy Brazylijczyka, kard. Cláudio Hummesa – prefekta Kongregacji ds. Duchowieństwa.
Natomiast porównując z latami pontyfikatu Jana Pawła II wydaje się, że jest obecnie więcej problemów w funkcjonowaniu maszyny Kurii Rzymskiej, zwłaszcza komunikacji wewnętrznej. Nie chodzi tu o działanie Biura Prasowego, ale o wzajemną komunikację poszczególnych dykasterii w przygotowywaniu niektórych aktów pontyfikatu. To nie zależy jednak od papieży, gdyż także Jan Paweł II delegował Kurii wiele kwestii zarządzania. Oczywiście trzeba by lepiej wyjaśniać przyczyny niektórych decyzji.
KAI: Niedawno napisał Pan, że zapewne około 20 listopada należy oczekiwać kolejnego konsystorza i kreowania nowych kardynałów. Czy będzie wśród nich nowy papież?
Tornielli: W tej chwili, wśród możliwych nowych kardynałów nie za bardzo widzę ewentualnego „papabile”. Nie słyszałem, by ktokolwiek mówił, że ten czy ów byłby wspaniałym kandydatem na przyszłego papieża. Ale zastrzegam - to w tej chwili! Mówiono o kandydaturze kard. Christopha Schönborna z Wiednia, ale patrząc na to, jak przebiegają dzieje Kościoła dostrzegam, że poszczególne pontyfikaty różnią się między sobą. Kardynałowie wybierają osoby różniące się swymi cechami od poprzedników. Kard. Schõnborn pochodzi z kraju języka niemieckiego, jest uczniem ks. prof. Ratzingera – nie jestem pewien, czy to właśnie on jest tym „papabile”. Zależy to od tego, kiedy nastąpi wybór kolejnego papieża oraz od priorytetów Kościoła.
Podczas konklawe w 2005 r. wyłaniały się - moim zdaniem - dwa priorytety: jeden to wzmocnienie rządów Kurii oraz potrzeba odpowiedzi na laicyzację Zachodu. Na te priorytety odpowiadała osobowość kard. Ratzingera.
Trzeba będzie za kilka lat zobaczyć, jakie będą główne wyzwania Kościoła. Dzisiaj nadal należy do nich kwestia laicyzacji oraz relacji z nowymi religiami. Jest też problem relacji ze światem Azji oraz Ameryki Łacińskiej, kontynentu nieco zapomnianego, choć powinien być on kontynentem nadziei. Nie możemy zapominać, że mieszka tam praktycznie połowa członków Kościoła powszechnego. Niestety zamachy z 11 września 2001 r. i tzw. „wojna cywilizacji” sprawiły, że zapomnieliśmy o innych pilnych wyzwaniach: Trzeciego Świata, Ameryki Łacińskiej. Sądzę, że w przyszłości trzeba będzie je uwzględnić w większej mierze. Nie oznacza to wcale, że kolejnym papieżem miałby być purpurat z Ameryki Łacińskiej, ale że bardziej dostrzegać się będzie także te kwestie.
Dla chrześcijan nadzieja ma imię i oblicze. Dla nas nadzieja to Jezus Chrystus.
Ojciec święty w przesłaniu do uczestników spotkania pt. „Dobro wspólne: teoria i praktyka”.