Jednym z największych darów, jakimi Bóg mnie obdarzył, jest obecność kard. Carlo Caffarry w moim życiu. Był jednym z owych sprawiedliwych, dla których, według Talmudu, Bóg ratuje świat od zagłady.
W jego pięknie przyjaznej osoby odsłania się dla mnie – teraz, po jego śmierci, ze wzmożoną siłą – prawda człowieka, na której wezwanie każdy winien odpowiedzieć miłością i pracą. Do tej prawdy kard. Carlo Caffarra, odważę się powiedzieć, przykuł siebie jak do skały; nie mógł żyć inaczej jak tylko w prawdzie i prawdą. Miłość, z jaką budował na prawdzie swoje domostwo, czyniła go człowiekiem wolnym. W ludziach, którzy pragnęli takiej wolności, budził podziw. Ludzi tchórzliwych zawstydzał, a czasem nawet wprawiał w z trudem ukrywaną złość. Wszystkich darzył serdeczną miłością. Odrzucali ją tylko ci, którzy wstydzili się siebie samych. Aby się usprawiedliwić, nazywali fanatyzmem jego ewangeliczną odwagę, dzięki której jego mowa była zawsze „tak – tak” albo „nie – nie”. Przeciwstawiając się jego świadectwu, objawiali swoją moralną nędzę oraz intelektualną apatię wobec otaczającej ich rzeczywistości. Kardynał Caffarra z pokorną odwagą stawiał czoła wyzwaniom nowożytności, skazującej na banicję z życia osób i społeczeństw trudne piękno prawdy.
Spotkanie z Janem Pawłem II
Carlo Caffarrę poznałem w Rzymie w 1979 roku podczas kongresu poświęconego katechizacji, na który zaprosił mnie kard. Ugo Poletti, ówczesny wikariusz diecezji rzymskiej. Młody ks. prof. Caffarra wywarł na mnie ogromne wrażenie; podziwiałem jego odwagę i żarliwe przekonanie, z jakimi wygłaszał referat bardzo krytyczny wobec katechizmu, właśnie wtedy wydanego przez episkopat włoski. Jego głęboka wiara w Boga, zawierzenie się Duchowi trynitarnej Miłości oraz wizja Kościoła harmonizowały z tym, co widziałem i czego doświadczyłem w człowieku, który właśnie przybył do Rzymu „z dalekiego kraju”. W przerwie pomiędzy sesjami, podczas krótkiej rozmowy, wydarzyło się w nas coś, co nadal się wydarza, a co sprawia, że przyjaźń z Carlo Caffarrą dopiero teraz, kiedy świadomość jego odejścia zaczyna boleć, mówi mi, kim jest człowiek, kiedy jest naprawdę człowiekiem.
W rok później papież Jan Paweł II wezwał go do Rzymu, aby zrealizował jego zamiar stworzenia instytutu poświęconego antropologicznie ukierunkowanym studiom, zarówno filozoficznym, jak i teologicznym nad małżeństwem i rodziną. Papież przyszedł do Rzymu z Krakowa ukształtowany przez miłość, której doświadczył w młodych ludziach przygotowywanych przez niego do życia w małżeństwie albo w celibacie, antycypującym w czasie małżeństwo człowieka z Bogiem w wieczności. Księdza Caffarrę ukształtowało takie samo doświadczenie i dlatego właśnie okazał się doskonałym wykonawcą woli Jana Pawła II. Spotkanie tych dwóch wielkich kapłanów zapoczątkowało ich wieloletnią przyjaźń i zostawiło w życiu Kościoła trwały ślad, którego żadna siła nie zdoła zatrzeć, ponieważ został on odciśnięty nie tylko na papierze, lecz przede wszystkim w sercach i umysłach ludzi.
Czas, w którym powstał instytut, charakteryzował się brakiem antropologicznego namysłu nad podstawowymi problemami życia w małżeństwie i rodzinie, co dawało o sobie znać w duszpasterstwie. Jan Paweł II wiedział, że nie wystarczy znać techniki działania, żeby być duszpasterzem. Obecność duszpasterza wśród ludzi powierzonych jego trosce musi być praktyczną epifanią prawdy człowieka, którą jest Chrystus. On, Chrystus, a nie ksiądz, dokonuje tego, co w najgłębszym tego słowa znaczeniu nazywa się duszpasterską praxis. Święty papież chciał, żeby założony przez niego instytut rozwijał pierwotną ideę uniwersytetu jako wspólnoty profesorów i studentów, którzy wspólnie modlą się i pracują, wspólnie cieszą się i smucą. Chciał, żeby ten instytut, nie zaniedbując akademickiego rygoru, miał charakter wspólnoty rodzinnej, zjednoczonej we wspólnym pytaniu o prawdę miłości i wolności, oraz we wspólnym szukaniu tej prawdy. Ksiądz Caffarra tak potrafił urzeczywistnić pragnienie Jana Pawła II, że do dziś profesorowie, studenci i inni pracownicy instytutu czują się w nim jak w domu rodzinnym. Święty papież wiedział z własnego doświadczenia w Krakowie, że obecność w świecie duszpasterzy ukształtowanych w takim instytucie przyniesie obfite owoce.
Prawdy nie zastąpią emocje
Ksiądz Carlo Caffarra bez trudu zrozumiał zamiar św. Jana Pawła II, ponieważ ich obu dręczył niepokój o przyszłość duszpasterstwa rodzin w czasie nędznym, jaki zgotowały nam nowożytne ideologie, eliminujące ze społeczeństwa prawdę, a z nią także wolność, miłość i sprawiedliwość. Obu tych świętych kapłanów nurtowało nadal aktualne pytanie, jak przygotować chrześcijan do takiej obecności w świecie, żeby patrzący na nich ludzie dostrzegli, że prawda zwycięża czas, ponieważ uczestniczy w wieczności. Obaj wiedzieli, że prawdy nie zastąpią emocje, sentymentalne współczucie i rzekomo miłosierna pobłażliwość dla nędzy, w jaką wpędza człowieka grzech. Afirmacja prawdy i dobra oraz negacja kłamstwa i zła czyniły kard. Carlo Caffarrę absolutnie niezdolnym do kompromisu z grzechem. On kochał ludzi, ale jego miłość prawdy, czyli wolność, była tak wielka, że mówił im prawdę o ich postępowaniu bez względu na konsekwencje. Kardynał Carlo Caffarra, tak jak św. Jan Paweł II, kochał ludzi w prawdzie i miłował ludzką miłość.
Kardynała Carlo Caffarrę nigdy nie zniewalał strach przed utratą czegokolwiek. Kierował nim tylko timor Dei. Jego wolność, której źródło biło w umiłowaniu prawdy, sprawiała, że jego myśl była zawsze jasna i wręcz przeźroczysta. Dlatego jego słowa układały się w logiczny ciąg, który wiódł jego słuchaczy i czytelników do czegoś, co przekracza myśli i słowa. Mówił jasno i pokornie przede wszystkim o tym, o czym jest docta ignorantia. Jego docta ignorantia była clara et distincta. Rządziła nią zasada, że negacja jakiegoś twierdzenia nie utożsamia się z jego rozwojem. Caffarra przypominał, że teolog, który sądzi, że aby dokonać postępu w rozumieniu natury osoby ludzkiej, trzeba poddać w wątpliwość na przykład to, co o małżeństwie mówią Chrystus i Księga Rodzaju, wywołuje chaos w życiu Kościoła. Pod koniec życia kard. Carlo Caffarrę napawał wielkim smutkiem i bólem teologiczny i duszpasterski zamęt, co nie przeszkadzało mu trwać w całkowitym przylgnięciu do prawdy i w mocnej nadziei na jej ostateczne zwycięstwo. Do końca był obecny dla innych, do końca snuł plany na przyszłość. Przed wakacjami ustaliliśmy, co będziemy robić pod koniec przyszłego roku. Jestem przekonany, że wszystko odbędzie się według przygotowanego wspólnie planu, tylko trochę inaczej.
Fanatyczny idealista?
Wiara każe mi ufać, że kard. Caffarra pomoże nam lepiej kochać, lepiej pracować, czyli lepiej żyć. Przebywając razem z Bogiem, pozostanie z nami i pomoże nam przygotować się do pełnego zjednoczenia się z wiekuistą Prawdą. Wyobrażam sobie spotkanie Carla Caffarry z Janem Pawłem II. Próbuję wsłuchać się w ich dialog, a nawet – dlaczegóżby nie? – w ich modlitwę. Pytania bowiem stanowiące istotę rozmów z Janem Pawłem II oraz z kard. Carlo Caffarrą okazywały się modlitewnymi prośbami o to jedno, czego nam nie dostaje (por. Łk 10,42), a co ucisza burze na morzu, po którym płyniemy (por. Mk 4,35 in.). Ich wierność „darowi Bożemu” (J 4,10), czyli prawdzie człowieka stworzonego mężczyzną i kobietą, ukierunkowanymi w ich wzajemnej miłości na Boga, wyrażała się duszpasterską troską o ludzi cierpiących na nieludzkie, bo nie Boże rozumienie miłości należnej człowiekowi. Ci, którzy zapomnieli, czego brakuje człowiekowi, oskarżali Jana Pawła II i kard. Carlo Caffarrę o fanatyczny idealizm.
Ich mądrość objawiała się w tym, że umieli cierpieć. W pierwszych latach istnienia instytutu założonego przez Jana Pawła II krytyki i oskarżenia spadały głównie na ks. Caffarrę, ale Jan Paweł II wiedział, w kogo one były wymierzone. „Wiem” – powiedział mi któregoś dnia. „Ca- ffarra zbiera cięgi za mnie. Bóg mu to wynagrodzi. Tymczasem pokazuje, jak bardzo taki instytut jest potrzebny Kościołowi”. Pierwszy dyrektor instytutu i jego współzałożyciel przyjmował owe „cięgi” z pogodną wiarą, wielką nadzieją i gorącą miłością. Wtedy dotknąłem jego mądrości i wolności, a więc i świętości. Był jednym z owych sprawiedliwych, dla których, według Talmudu, Bóg ratuje świat od zagłady.
Nie mogę mu wybaczyć tylko jednej rzeczy. On, miłośnik i znawca muzyki Mozarta, któregoś dnia po wysłuchaniu ze mną jednego z jego utworów na moje pytanie, czy ma jakieś nagranie Chopina, odpowiedział złośliwie, ale z przyjacielskim spojrzeniem: „Mam, ale niewiele, Stasziu (z akcentem na „u”). Mówią, że to był podobno wielki kompozytor”. Dzisiaj, ponad 30 lat od tego „zderzenia”, mam nadzieję, że mój Przyjaciel słyszy w Bogu także muzykę Chopina i ją docenia. Wtedy było mi bardzo żal Carla, tak jak może być żal przyjacielowi bardzo drogiego przyjaciela.
Kardynał Carlo Caffarra
Emerytowany arcybiskup Bolonii. Zmarł 6 września. Był jednym z czterech kardynałów, którzy zgłosili wątpliwości („dubia”) ws. adhortacji „Amoris laetitia”. Urodził się w Samboseto di Busseto. Święcenia kapłańskie przyjął w 1961 roku. Był absolwentem Uniwersytetu Gregoriańskiego (prawo kanoniczne) i Akademii Alfonsianum w Rzymie (teologia moralna). W latach 1974–1984 członek Międzynarodowej Komisji Teologicznej, a także konsultor Kongregacji Nauki Wiary. W 1980 r. objął kierownictwo nowo powstałego Papieskiego Instytutu Studiów nad Małżeństwem i Rodziną im. Jana Pawła II przy Uniwersytecie Laterańskim. W 1985 r. został arcybiskupem Ferrary, a od 2003 r. arcybiskupem Bolonii. Benedykt XVI włączył go w 2006 r. do kolegium kardynalskiego. 27 października 2015 r. przeszedł na emeryturę. Był związany z ruchem Comunione e Liberazione.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Ojciec Święty w liście z okazji 100-lecia erygowania archidiecezji katowickiej.
Przyboczna straż papieża uczestniczyła w tajnych operacjach, także podczas drugiej wojny światowej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Mają uwydatnić, że jest to pogrzeb pasterza i ucznia Chrystusa, a nie władcy.
W audiencji uczestniczyła żona prezydenta Ukrainy Ołena Zełenska.
Nazwał to „kwestią sprawiedliwości”, bardziej, aniżeli hojności.