22 września znaczna liczba mężczyzn, kobiet i dzieci z trzema biskupami reprezentowało u Panny Marii Pomocné w Zlatych Horach (Zuckmantel) Czechów, Polaków i Niemców.
Pielgrzymki te stały się tradycją na śląskim pograniczu. Tegoroczna była już osiemnastą. Pomysłodawcą był przed laty ks. Wolfgang Globisch. Jego korzenie są stąd, z tego pogranicza, na którym przed dziesiątkami lat dominowała mowa niemiecka – ale była obecna też polska (w śląskiej gwarze) oraz czeska. Zmieniło się wiele. Sanktuarium zwane „Marihilf” (Maryjo, ratuj) swą niemiecką nazwę zachowało i w naszych czasach. Czesi mówią „Panna Maria Pomocná”. Polacy nazywają ją Wspomożycielką.
Przed rokiem 1938 szacowano liczbę przybywających tu pielgrzymów na prawie 100 tysięcy rocznie. Po roku 1945 liczba ta drastycznie spadła zarówno w związku z usztywnieniem państwowej granicy polsko-czechosłowackiej, jak i z powodu wysiedlenia z obu stron pogranicza większości mieszkańców posługujących się językiem niemieckim. Ostatnia pielgrzymka miała miejsce w roku 1954. Później komunistyczne władze Czechosłowacji obszar ten zamknęły – bliskość granicy oraz strategicznych kopalni była dobrym pretekstem. Dziesięć lat później, 22 września 1973 kościół i otaczające go budowle zostały wysadzone w powietrze.
Nastał czas przemian. Zawiązał się komitet odbudowy świątyni. Wydawało się to mrzonką. A jednak już w roku 1991 miała miejsce pielgrzymka na święte miejsce. A 23 września 1995 jako reporter «Gościa Niedzielnego» byłem na poświęceniu nowego kościoła. Radość! Niesamowita radość tysięcy pielgrzymów. Jedni mówią po czesku, inni po niemiecku, część po polsku. Komuniści z każdej strony granicy robili wszystko, by te różnice skłóciły ludzi. Ale ich plany się rozsypały. I właśnie tu, na śląskiej ziemi, na terenie Republiki Czeskiej, w dużej mierze z ofiar ludności niemieckiej sanktuarium odbudowano. I jest ona żywe.
O etnicznej wielości pielgrzymów przypominają flagi powiewające przy bramie sanktuarium. Tego roku dodano jeszcze słowacką. Pośrodku – papieska. Każdego roku organizatorzy zapraszają znaczącego gościa. Przed rokiem był to kard. Joachim Meisner z Kolonii, który jako dziecko bywał tu z rodzicami jeszcze przed wojną. Tego roku takim gościem był kard. Dominik Duka z Pragi. Zawsze obecni są biskupi z Opola, także z Ołomuńca, no i gospodarz diecezji – biskup František Lobkowicz z Ostrawy. Wielu księży i setki wiernych.
Przed Mszą wmieszałem się w tłum. Krążę wśród ludzi. W ucho wpadają urywki zdań wypowiadane w każdym z trzech języków – czeskim, niemieckim i polskim. Tworzy to taką charakterystyczną melodię. Wielu ludzi posługuje się dwoma językami, rozumiejąc trzeci. Taki jest ten zakątek Europy. Wszyscy śpiewają – ćwiczą wspólne pieśni, modlą się. W jakim języku? W każdym z trzech. Wiele pieśni ma jednakową melodię i układ rytmiczny – można śpiewać wspólnie. A to wszystko jednoczy. I różaniec – wstępy do tajemnic w różnych językach, „zdrowaśki” na przemian. A i potem we Mszy parytety języków były zachowane. Każdy ma w ręce drukowany w jego języku program z tekstem pieśni i kazania.
Proszę (po czesku) kard. Dukę o kilka słów dla czytelników «Gościa Niedzielnego» i portalu «Wiara». Odpowiada po polsku: „Fakt iż kościół i sanktuarium Matki Boskiej Pomocnej trzech narodów zostało odnowione jest ciekawym wydarzeniem i jest to dla nas bardzo wielka nadzieja, dlatego że w tym czasie tu, na starym kontynencie nadziei zbyt wiele nie ma – co jest wielkim problemem. Nie ma biedy, ale nadziei też nie ma. Odbudowanie tego sanktuarium jest dla nas znakiem nadziei, bo dokonało się w czasie bez nadziei. Ale dla nas nadzieja jest zawsze. – Także w Pradze? – Na pewno. I to nie ta ostatnia nadzieja, bo mówi się, że nadzieja umiera ostatnia. Ona nie umiera, ona żyje. Dla nas nadzieja jest zawsze”.
Nazwał to „kwestią sprawiedliwości”, bardziej, aniżeli hojności.
Dla chrześcijan nadzieja ma imię i oblicze. Dla nas nadzieja to Jezus Chrystus.
Ojciec święty w przesłaniu do uczestników spotkania pt. „Dobro wspólne: teoria i praktyka”.