• przemano
    10.01.2014 09:25
    Papież Franciszek napisał, że w miłości chrześcijańskiej nie ma żadnego sentymentalizmu, czy to jednak oznacza, że w tej miłości Boga do człowieka, człowieka do Boga lub człowieka względem do człowieka nie ma być żadnego uczucia a myślenie temu przeciwne jest trwaniem w iluzji i myśleniem w kategoriach telenoweli?
    Nie wiem co o tym myślicie, ale nie utożsamiałbym pojęcia sentymentalizm z określeniem uczuciowość, choć oczywiście trzeba by spytać papieża Franciszka, co miał na myśli? Sentymentalizm kojarzy się z romantyzmem XIX wieku, z czułostkowością, bezrozumnym dawaniem upustu swoim spontanicznym odczuciom, ślepo, bezkrytycznie idącym za tym co podpowiada serce, bez względu na jakiekolwiek wartości i uczucia osób trzecich (np. poszanowania miłości innych osób związanych ze sobą małżeństwem).
    Sentymentalizm to według mnie jakaś forma nieumiarkowania, przesadności w uczuciowości a zatem jej przejaskrawienia i nieuporządkowania, czegoś co tak naprawdę odbiega od istoty prawdziwej miłości, w tym rzeczywistego ,silnego, dojrzałego, stałego uczucia, zakotwiczonego bardziej w duchu a od czasu do czasu wypływającego na powierzchnię w postaci silnych reakcji ciała (napływ krwi do głowy, pobudzenie emocjonalne, szybkie bicie serca, odczucie gorąca w całym ciele). Bo czyż takie właśnie uczucie nie mobilizuje, zachęca do wspaniałych pięknych czynów i właśnie do czynów bardzo konkretnych, o jakich pisał Papież Franciszek? Kiedyś ktoś mi powiedział, że prawdziwe uczucie tkwi głęboko w nas samych nawet jeśli przez jakiś czas tego uczucia nie odczuwamy w sobie. To tak jakby to uczucie było słońcem duszy, który niekiedy jest zakrywane czarnymi chmurami. Wtedy tego słońca nie widać, czyli nie odczuwa się tej miłości nawet wobec osób, które bardzo kochamy (np. Bóg, małżonek, rodzic, brat, siostra, przyjaciel/ka). Nie oznacza to jednak, że już się tych osób nie kocha, bo nie czuje się tych uczuć w sobie. Przyjdzie bowiem czas, że znowu ta duchowa miłość przeleje się na powierzchnię naszego ciała i psychiki i znowu ją odczujemy. Do tego czasu strażnikiem tego najbardziej w głębi nas samych zakotwiczonego uczucia stoi wola i rozum. Uczucie wypływa z duszy i przepływa przez serce, jak też z drugiej strony pobudza ciało i wpływa na duszę. Za pomocą zaś woli i rozumu to uczucie wspieramy, pielęgnujemy, a gdy przez jakiś czas w ogóle go nie odczuwamy, to wówczas i tak jakby przedłużeniem tego uczucia w nas samych jest broniąca go nasza silna, nieprzejednana wola i rozum, ,czyli władze naszej duszy w rozumieniu nauk św. Tomasza z Akwinu. Szkoda byłoby zatem każde uczucie wsadzać do worka "sentymentalizm" , traktując je jak coś gorszego od tych władz, które tkwią w naszej duszy a którymi posługujemy się bądź co bądź za pośrednictwem naszego mózgu umieszczonego w głowie. Bo bez sprawnej pracy mózgu, będąc w ciele, nie bylibyśmy w stanie nawet w ogóle pracować naszym umysłem i wolą. Jak ktoś w to nie wierzy to niech popatrzy na osoby chore psychicznie lub chore na zaawansowanego raka mózgu.
    Problem tego sentymentalizmu i uczuciowości w miłości ma tutaj więc charakter ogólno-religijny ,filozoficzny i psychologiczny.
    Świadczą o tym chociażby rozważania słynnego filozofa niemieckiego, eksperta Soboru Watykańskiego II - Dietricha von Hildebranda, zawarte m.in. w książce: "Serce - rozważania o uczuciowości ludzkiej i uczuciowości Boga-Człowieka", wyd.W DRODZE, Poznań 1987. cdn
  • przemano
    10.01.2014 09:25
    cd
    W początkowych rozdziałach tej książki Autor poddał gruntownej filozoficznej analizie ludzkie i co ciekawe nawet Boskie uczucia, mając na myśli Jezusa Chrystusa.
    W moim przekonaniu według Hildebranda spuścizną europejskiej filozofii (np. Arystoteles, Stoicy)było m.in. pewne niedowartościowanie sfery uczuciowej w człowieku i kategoryczne, bezdyskusyjne odmawianie jej charakteru równorzędnego z głową - siedliskiem rozumu i woli. Było tak dlatego, że często uczuciowość kojarzono z tym, co w niej najniższego (uczucia powstałe na bazie biologizmu - np. uczucie sytości, głodu, zimna, potrzeb seksualnych) i sprowadzającego się do ich wymiaru negatywnego (nienawiść, nadmierny gniew, chora zazdrość, nieopanowana niezważająca na nic, na żadne wartości moralne 'ślepa miłość' itp.). Zapomniano zaś o wymiarze uczuć wyższych, duchowych, niezwykle uszlachetniających człowieka. I taka wizja uczuciowości głoszona w pismach chyba większości filozofów greckich przebiła się i do chrześcijaństwa oraz do całej kultury europejskiej /choć były oczywiście wyjątki, wyłomy w tego rodzaju myśleniu, np. Platon, św. Augustyn, Blaise Pascal, św. Bernard z Clairvaux, św. Bonawentura, św. Małgorzata Alacoque).
    Hildebrand nie wspominał o świętym Tomaszu z Akwinu ale warto wiedzieć o tym, że Ten Wielki Święty i Uczony, choć poświęcił uczuciom bardzo dużo uwagi w swojej Summie Teologicznej, to jednak odmawiał im charakteru równorzędnego z rozumem, traktując je jako władze duszy niższego rzędu (tj. pozostające w sferze pożądawczej-zmysłowej, zwierzęcej).
    Potwierdzeniem tego o czym piszę niech będą chociażby (pełna analiza tego problemu byłaby niesamowicie ciekawą pożywką dla niejednej pracy magisterskiej, doktorskiej, czy też habilitacyjnej) słowa zawarte w tomie 33 (zmartwychwstanie ciał), przy okazji rozważania zagadnienia 70 "O właściwości duszy odłączonej od ciała...". Czytamy tam, że:
    "„To, co dotyczy wspólnie duszy i ciała, nie może pozostać w duszy odłączonej. Lecz wszystkie czynności władz zmysłowych dotyczą wspólnie duszy i ciała. Świadczy o tym fakt, że każda z tych władz dokonuje swych czynności li tylko poprzez narząd cielesny. A więc w duszy odłączonej nie będą istnieć czynności władz zmysłowych (…)dusza nie porusza samej siebie, ani też w żaden sposób nie ma w niej samej ruchu takich czynności, jak widzenie, czucie itp., jako że takowych czynności dokonuje dusza wraz z ciałem jako jedna całość złożona. Z czego wynika konieczny wniosek, że w duszy odłączonej żadnym sposobem nie mogą pozostać czynności władz zmysłowych, chyba możliwie jako w dalszym korzeniu (…) Tenże Augustyn mówi: „Samo ciało nie czuje, lecz dusza poprzez ciało"; a nieco niżej dodaje: „Wszelako niejedno dusza czuje nie poprzez ciało ale bez ciała, np. bojaźń i podobne". Lecz to, co przysługuje duszy bez pośrednictwa ciała, może istnieć w duszy odłączonej od ciała. A więc w stanie odłączenia dusza mogłaby rzeczywiście czuć (…) Słowa: „dusza czuje poprzez ciało" znaczą: czucie nie jest czynnością samej tylko duszy, ale całości złożonej, której dusza daje władzę czucia. To tak, jakbyś powiedział: ciepło grzeje. Zaś słowa: „dusza czuje niejedno bez ciała, np. bojaźń i podobne", należy rozumieć: czuje bez ruchu ciała na zewnątrz, jak to zwykle się zdarza w działaniu zmysłów zewnętrznych, ale nie czuje zgoła bez ciała, ponieważ żadne uczucie nie może istnieć bez ruchu cielesnego. — Albo można odpowiedzieć, że Augustyn idzie za platończykami, którzy, jak się rzekło, tak właśnie głosili (…) nie czuje zgoła bez ciała, ponieważ żadne uczucie nie może istnieć bez ruchu cielesnego (…) Przez miłość, radość, smutek itp. można rozumieć uczucia pożądania zmysłowego, które zawsze dokonują się przy wtórze ruchu serca [i organizmu] . Jasne, że takowe nie mogą istnieć w duszy odłączonej. Można też przez nie rozumieć czynności woli, która przecież jest władzą umysłową. I tak pojęte istnieją w duszy odłączonej".

    Z nauczania tego zatem wyraźnie wynika, że św. Tomasz bardziej skłaniał się ku naukom Arystotelesa niż Platona i św. Augustyna i tym samym nasze uczucia rozumiał jako pewne odczucia-uczucia natury tylko zmysłowo-pożądawczej tj. jako coś odbieranego przez nas tylko dlatego, że posiadamy ciało i narząd pośredniczący w odbieraniu uczuć, czyli serce. Po rozłączeniu z ciałem, a zatem i z narządem cielesnym - sercem, św. Tomasz - wbrew temu, co zdaje się twierdzić św. Augustyn - widocznie nie wyobrażał sobie, aby w duszy mogły pozostać jakiekolwiek wrażenia zmysłowe, czyli uczucia. Dusza musiałaby mieć serce, a przecież jest bytem czysto duchowym, niezłożonym, nie składającym się z jakichś części, stąd prosty wniosek,że dusza po odłączeniu od ciała, jak i aniołowie oraz Bóg nie mają uczuć w takim rozumieniu jak my to pojmujemy.
    Ciekawe jednak jest to, czy przypadkiem nie brał On pod uwagę takiej możliwości, że dusza rozłączona z ciałem, pomimo że nie posiada cielesnego serca, to jednak może coś czuć i to w sposób zbliżony (doskonalszy) od tego, co obecnie - w ciele - czujemy? Czyżby bowiem Bóg nie był w stanie uczynić duszy ludzkiej jako bytu odbierającego wrażenia natury uczuciowej, poprzez jakieś "duchowe serce", czyli formę wyższego rzędu wrażliwości wtopioną w jednolitą strukturę duchową duszy? Czy dusza miałaby poza tym być czymś 'upośledzonym" względem ciała?
    Św.Tomasz pomimo tego zatem, że bardzo doceniał ludzką uczuciowość,jako efekt połączenia z ciałem ,to jednak już po śmierci dla tego typu uczuć nie widział w niej miejsca. Po śmierci w duszy pozostaje według Niego bowiem tylko rozum i wola i stąd wypływa ich wyższość nad uczuciowością, która jest czymś jedynie przejściowym, ziemskim, zmysłowym (nawet w bardzo pozytywnym tego słowa znaczeniu) i obcym duszy odłączonej od ciała... Co najwyżej istniałaby jakaś forma uczuciowości wolitywnej, tj. w formie reakcji, odruchów, poruszeń naszej woli i tylko te na drugim świecie można by nazwać uczuciem. Tylko taką uczuciowość posiadałby też Bóg...
    Zagadnienie to jest więc problematyczne, stanowiące formę intelektualnego sporu pomiędzy tzw. tomistami (zwolennikami nauki św. Tomasza z Akwinu) i augustynikami,idącymi za nauką św. Augustyna. Zwolennikiem tych ostatnich wydaje się być Papież Benedykt XVI, natomiast Papież Franciszek raczej zdaje się skłaniać ku św. Tomaszowi z Akwinu,

    Poza tym sfera uczuciowości w sposób szczególny stała się przedmiotem badań nauk psychologicznych, jak i jej praktycznego wymiaru - psychoterapii. Wyniki tych badań nie mogą więc pozostawać obojętne dla wciąż przecież tworzącej się doktryny Kościoła w tej materii.
    • J
      10.01.2014 10:10
      Przejrzyj encyklikę Deus caritas est
      BXVI (można łatwo wyszukać w sieci). Tam znajdziesz odpowiedzi na swoje pytania. Bardzo warto, bo jest naprawdę ciekawa i niezbyt długa.
  • przemano
    10.01.2014 14:48
    Dzięki, czytałem tę encyklikę zaraz po jej wydaniu i byłem zdumiony, że chyba po raz pierwszy w historii papiestwa tak śmiało papież wypowiedział się w sprawie miłości pomiędzy kobietą i mężczyzną a nawet przypisał miłości samego Boga, coś z erosa, tj. właśnie jakiś charakter żywości uczuciowej. Pośrednio papież tak jakby przychylił się do tego, że Bóg też jest uczuciowy. Nie wynika to jednak wprost z encykliki, ponieważ wedle tomizmu na drugim świecie nie ma uczuciowości zbliżonej do tej ziemskiej. Bóg bowiem jest duchem i nie ma ciała; nie może więc mieć uczuć wedle św. Tomasza z Akwinu, chyba że istnieją jakieś jego teksty, z których wynika co innego (moje stwierdzenia opierają się na analizie Summy Teologicznej). Nie znajdziemy jednak w encyklice wprost odpowiedzi na pytanie, czy w Niebie istnieje uczuciowość i czy dusza po śmierci jest zdolna do jakiejś formy wrażliwości uczuciowej. Wiele wspaniałych stwierdzeń można jednak przeczytać odnośnie ludzkiej miłości damsko-męskiej. Po raz pierwszy znalazłem tam wyraźnie docenienie zakochania, na co wskazuje dla mnie słowa papieża, że: "Uczucie może być cudowną iskrą rozniecającą". Z drugiej jednak strony wskazuje się na to, że "miłość nie jest tylko uczuciem. Uczucia przychodzą i odchodzą". W ten sposób jednak nie zaprzeczono temu, że miłość to uczucie, wbrew rozpowszechnionemu w Kościele poglądowi, że miłość tak naprawdę to nic innego, jak WOLA. Wystarczy więc, że się chce kogoś kochać i to już jest miłość w pełnym tego słowa znaczeniu. Wedle Dietricha Hildebranda doszło jednak do pewnego pomieszania pojęć, gdyż do innej sfery odnosi się wola (tj. do chcenia, wybierania), do innej rozum (do myślenia, pamiętania, przewidywania) a do innej serce, tj. właśnie do uczuciowości. Centrum ludzkiej wrażliwości stanowi więc nie wola czy rozum lecz serce, przez które uczucia przepływają. W encyklice tak naprawdę nie znalazłem więc uporządkowania tych pojęć, choć widać dowartościowanie uczuciowości. Kojarzy się ją jednak tylko z czymś przemijającym ("uczucia przychodzą i odchodzą"). Nie znajdziesz więc w encyklice odpowiedzi na to, czy po swojej śmierci będziesz przeżywał jakiekolwiek uczucia i czy obecnie jako człowiek (byt złożony z duszy i ciała) nosisz w swojej duszy jakiekolwiek uczucia, bo zdaniem św.Tomasza z Akwinu, to że masz uczucia zawdzięczasz tylko i wyłącznie ciału (pomijając rolę duszy, jako ożywiciela ciała). Ucieszyło mnie jednak z lektury encykliki to, że doceniła ona sferę uczuciowości, jako ważny element składowy całego aktu miłości, bo: "Rozpoznanie Boga żyjącego jest drogą wiodącą do miłości, a « tak » naszej woli na Jego wolę łączy
    wolę łączy rozum, wolę i uczucie w ogarniający wszystko akt miłości". Inny fragment: "Miłość bliźniego polega właśnie na tym, że kocham w Bogu i z Bogiem również innego człowieka, którego w danym momencie może nawet nie znam lub do którego nie czuję sympatii. Taka miłość może być urzeczywistniona jedynie wtedy, kiedy jej punktem wyjścia jest intymne spotkanie z Bogiem, spotkanie, które stało się zjednoczeniem woli, a które pobudza także uczucia. Właśnie wtedy uczę się patrzeć na inną osobę nie tylko jedynie moimi oczyma i poprzez moje uczucia, ale również z perspektywy Jezusa Chrystusa" i można dodać - uczucia Jezusa, co pobudza i naszą sferę uczuciową. Ta sfera nie jest zatem nieistotna nawet w miłości swych nieprzyjaciół... Po ludzku wzbudzenie takich uczuć wobec swych wrogów wydaje się niemożliwe , ale nie jest tak dla Boga. "Bóg nie nakazuje nam uczucia, którego nie możemy w sobie wzbudzić. On nas kocha, pozwala, że możemy zobaczyć i odczuć Jego miłość i z tego « pierwszeństwa » miłowania ze strony Boga może, jako odpowiedź, narodzić się miłość również w nas". Z tej odczutej miłości Boga względem nas samych rodzi się więc i w nas nowe uczucie wobec Boga i bliźniego. W ten sposób papież Benedykt XVI odpowiedział na pytanie: "czy naprawdę można kochać Boga, nie widząc Go i czy można nakazać miłość?", mając na uwadze to, że: "Pod adresem podwójnego przykazania miłości istnieje podwójne zastrzeżenie, które daje się słyszeć w tych pytaniach. Boga nikt nigdy nie widział — jak moglibyśmy Go kochać? Poza tym miłości nie można nakazać; jest ona ostatecznie uczuciem, które może być lub nie być, lecz które nie może być stworzone przez wolę". Mimo więc tego, że uczucie tak naprawdę faktycznie przez wolę stworzone być nie może (jeśli ktoś nie wierzy nie spróbuje bardzo, bardzo chcieć kogoś kochać i czy mu po wpływem tego chcenia serce zacznie bić z radości i ze szczęścia?), to jednak może je w nas stworzyć Bóg i to uczucie w nas wzniecić...
  • przemano
    10.01.2014 15:22
    ps. trochę sprecyzuję to co napisałem, tj. że w encyklice nie znalazłem uporządkowania i wytłumaczenia różnicy pojęć: uczucie, wola i umysł. Sprostuję, że papież oczywiście rozróżnia te pojęcia, bo wymienia wśród części składowych tworzących akt miłości wolę, rozum i uczucie. W domyśle zakłada więc, że każdy z tych władz odpowiada w nas za co innego, tj. kolejno za chcenie, myślenie i odczuwanie. Nie jest jednak tak, że są one w ogóle od siebie odseparowane, oddzielone jakby nieprzeniknionym murem. Wskazuje na to zwykłe doświadczenie mogące być udziałem każdego z nas. Bo czy nie doświadczyliście przyspieszonego bicia serca uaktywniając swój rozum, tj. czytając jakiś niesamowity dla was tekst? Jeśli tak było to stanowi to dowód na to, że myśli i wyobraźnia (obrazy mentalne) mogą jakoś wpływać na uczucia, które rodzą się nie tylko pod wpływem bodźców zewnętrznych, ale o tych wewnętrznych. Podobnie też papież pisze, że spotykając się z Bogiem (np. na modlitwie) stają wobec siebie dwie wole, tj. Jego i nasza wola, z tym że Jego Wola, Jego Obecność ma moc rozpalania naszych uczuć, wpływania na ich intensywność. Zapewne też i nasza wola, która jest nierozłączna z rozumem (bo przecież nie można chcieć czegoś czego wcześniej nie zobaczyliśmy oczami umysłu) jakoś na uczucia wpływa. Bo czy obce naszemu doświadczeniu jest to, że można jakoś tak bardziej serdecznie, czulej pragnąć, chcieć dla kogoś jakiegoś dobra? I gdy wola się mocno w coś dla kogoś zaangażuje, to i może porwać serce do żywszej reakcji na tego kogoś. Nie jest więc moim zdaniem właściwym absolutne przeciwstawianie sobie tych pojęć (wola-rozum-uczucie), tj. mówienie, że między nimi nie zachodzi żadna naturalna łączność, powiązanie. To jak są trzy władze w państwie, tj. ustawodawcza, wykonawcza i sądownicza. One owszem są odseparowane od siebie, ale każda z nich jest jakoś powiązana z inną. Najwyższą troską zaś tych władz powinno być dobro kraju i każdego obywatela. Podobnie i tu, troską woli, rozumu i serca powinien być drugi człowiek, którego dobra się pragnie (chce), dobro to się wcześniej obmyśla i darzy się tego człowieka czułością, serdecznością, życzliwością, obdarza się go ciepłem, przytuleniem, pocałunkiem, delikatnym dotykiem, itp. I faktycznie chyba dopiero wtedy można mówić o pełnej miłości chrześcijańskiej bliźniego, tj. gdy wszystko co się na nas składa współpracuje ze sobą dla jego dobra?
Dyskusja zakończona.
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg