Franciszek i jego przyjaźń z młodym Ukraińcem

KAI |

publikacja 01.05.2025 07:53

Nigdy nie pozwól nikomu powiedzieć, że nie kocham Ukrainy.

Franciszek lubił ludzi... Roman Koszowski /Foto Gość Franciszek lubił ludzi...

Historia złożona z listów i spotkań między papieżem, duszpasterzem wszystkich, a Denisem Koliadą, protestantem, świadkiem okrucieństw wojny. Więź zrodzona z krytyki Papieża przez chłopca i kontynuowana przez ciągłą wymianę listów i 25 spotkań w Domu św. Marty w Watykanie. „Cierpiał za Ukrainę, pytał mnie o ludzi. Powiedział mi: Ukraińcy mają prawo i obowiązek bronić się sami” – wspomina Koliada.

Denis Koliada, 30 letni Ukrainiec z Kaniowa, małego miasteczka nad Dnieprem, dzieli się swoim świadectwem z watykańskimi mediami w tych dniach smutku z powodu śmierci papieża, w których, jak mówi, jedyną rzeczą, jakiej pragnie, jest oddanie hołdu temu, który był ojcem i przewodnikiem w najciemniejszym momencie dla jego kraju.

„Kiedy rozpoczęła się zakrojona na pełną skalę inwazja w Ukrainie, wysyłałem papieżowi Franciszkowi listy pisane przez dzieci, za pośrednictwem argentyńskiego pastora, Alejandro, jego starego przyjaciela z Buenos Aires. Słowa strachu, straty, modlitwy o pokój... Wkrótce potem usłyszałem kilka wypowiedzi papieża na temat wojny. Zraniły mnie. Nie dlatego, że chciał zranić, ale dlatego, że my, w Ukrainie, żyliśmy w epicentrum bólu. A czasami nawet dobre słowo, jeśli nie ma kontekstu, może ciąć jak nóż. Napisałem do niego szczery, nawet szorstki list, który kończył się: `Ukraina ma dla ciebie pytanie Piotra: Szymonie synu Jana, czy miłujesz Mnie?` Nie oczekiwałem odpowiedzi. Nie miałem na nią nadziei. Kto potrzebuje innego głosu w kraju, w którym wszyscy krzyczą? Ale już następnego dnia papież mi odpowiedział. Po prostu, bez dyplomacji: „Chodź. Chcę, żebyś powiedział mi to osobiście. Muszę to usłyszeć od ciebie” – wspomina Koliada.

Prawo i obowiązek obrony

Denis, syn protestanckiej rodziny i były student Ukraińskiego Uniwersytetu Katolickiego we Lwowie, naprawdę pojechał do Domu św. Marty. Pojechał tam nie bez początkowego strachu, ale także z ciekawością poznania papieża, który zawsze wydawał mu się „kapłanem, który nigdy nie bał się słuchać nawet tych, którzy zwracali się do niego z bólem i oskarżeniami”.

„Tak zaczęła się nasza historia. To nie była audiencja, ale spotkanie między raną a sercem szukającym dialogu. Przyjechałem tego dnia z małą grupą: ja, mój nauczyciel Myrosław Marynowycz (były więzień polityczny Gułagu), pastor Alejandro i kilku przyjaciół. Nie przywieźliśmy ze sobą nic poza nadzieją, że zostaniemy wysłuchani. Papież przyjął nas i poświęcił nam półtorej godziny. Ale najważniejszą rzeczą nie był czas, ale sposób, w jaki nas wysłuchał. Bez bronienia się. Bez usprawiedliwiania się. Słuchał, pochylając się do przodu, zapamiętując imiona, zadając pytania, prosząc o wyjaśnienia.

Opowiedział nam o jednym ze swoich nauczycieli, ukraińskim księdzu greckokatolickim Stepanie Chmilu i bł. Emilianie Kowczu, który zginął w obozie koncentracyjnym, ponieważ nie wyrzekł się bycia duszpasterzem dla wszystkich, nawet dla swoich wrogów. I przy tej okazji wypowiedział proste, ale dla mnie bardzo ważne zdanie: `Ukraińcy mają nie tylko prawo, ale i obowiązek się bronić. Bo kto się nie broni, ten jest bliski samobójstwa`” – wspomina .

Troska o żołnierzy, więźniów, wdowy, dzieci

W przypadku młodego Denisa, żartobliwie nazwanego przez Franciszka „zjednoczonym protestantem”, przyjaźń była kontynuowana po tej audiencji. „Podaj mi swój adres. Napiszę do ciebie”, zapewnił go papież. Stamtąd nadeszła seria listów, około 80, które przechowuje w domu i które obecnie uważa za osobisty skarb.

„Opowiadałem mu, co działo się na froncie, dzieliłem się historiami żołnierzy, więźniów, kapelanów, wdów, dzieci. A on pamiętał. Pamiętał nazwiska. Pytał o nich. W jednym z listów napisał do mnie: „Jak się czuje Gennadij?” (ukraiński kapelan wojskowy). A jak się czuje jego żona? A te dzieci? Czy wszystkie żyją po bombardowaniu?” – opowiada Koliada.

Niesienie krzyża

Oprócz listów między Franciszkiem a „drogim chłopcem”, jak go nazywał, odbyło się 25 spotkań w Watykanie. Nigdy nie zostały upublicznione, odbyły się tylko po to, aby wysłuchać siebie nawzajem: historii Denisa i historii ludzi w stanie wojny, które mu przywiózł, słów pasterza ojca wszystkich. „Prawdziwa, cicha, uparta obecność”.

„Kiedy byłem przepełniony gniewem - gniewem tych, którzy widzą umierające każdego dnia dzieci, tych, którzy widzą zniszczone domy, złamaną nadzieję - pisałem do niego. I nie zawsze z powściągliwością, czasami z surowością i rozpaczą. Zawsze odpowiadał: `Nie dźwigaj swojego krzyża sam. Chrystus też potrzebował Szymona`, powtarzał mi kilka razy. Jakby wiedział, że znowu upadnę, że będę chciał opuścić to pole bólu. I w tych słowach znalazłem siłę, by pozostać. Dobrze pamiętam jedną z naszych rozmów. Widziałam, jak bardzo był zmęczony. Wtedy zasugerowałem mu: `Drogi Ojcze, nie dźwigaj swojego krzyża sam. Krzyż niesie także ciężar solidarności z trzodą`” – opowiada Denis.

Jestem grzesznikiem, ale nie masz prawa mówić, że nie kocham Ukrainy

Jest jeszcze jedno zdanie, którego Denis Koliada nigdy nie zapomni. Było to w czasie, gdy wielu w Ukrainie mocno krytykowało papieża Franciszka za niektóre jego wypowiedzi. Spotkałem się z nim i powiedziałem: „Wielu w Ukrainie jest zranionych. Wielu mówi, że nas nie kochasz”. Z prostotą odpowiedział: „Możesz powiedzieć, że jestem grzesznikiem. I będziesz miał rację. Ale nie masz prawa mówić, że nie kocham Ukrainy”.

„Nie mogłem milczeć w obliczu faktu, że wojna jest złem. I że słowa o pokoju, jeśli nie są dobrze wyjaśnione, mogą brzmieć jak zniewaga dla tych, którzy umierają. Poszedłem na to spotkanie jako człowiek, który cierpi. Powiedziałem mu: `Wasza Świątobliwość, nawet dobre słowo może stać się raną, jeśli nie zostanie wyjaśnione tym, którzy wołają z bólu. Nawet najlepsze intencje potrzebują jasności, gdy mówi się o wojnie`. Spojrzał mi w oczy i odpowiedział: `Dziękuję, że mi to powiedziałeś. Może się myliłem. Jeśli to konieczne, przyjdź ponownie. Porozmawiajmy o tym jeszcze raz. Chcę to zrozumieć” – opowiada Denis.

Ból okrucieństwa wobec ludzi

Czasami to sam papież przejmował inicjatywę i kontaktował się z Denisem. Zrobił to, gdy zobaczył obrazy tortur, jakich doświadczają ukraińscy żołnierze. „To straszne. To jest wasza droga krzyżowa... Ale wy jesteście nie tylko świadkami ofiary. Jesteście świadkami Zmartwychwstania” - napisał kiedyś. „Dobrze wiedział, co się dzieje. I głęboko cierpiał”, mówi Koliada.

„Okrucieństwo nigdy nie uczyniło go twardym. Wręcz przeciwnie, pozostał łagodny, potrafił słuchać, pamiętać, modlić się za ludzi, których być może nigdy nie spotkał. I wierzę, że to była jego prawdziwa odpowiedź na wojnę: nie usprawiedliwienia, nie teorie, ale współczucie, które się nie poddaje. Miłość, która nie boi się stanąć u boku rannych. Zobaczyłem człowieka, który naprawdę starał się być blisko. Widziałem też, jak często, okrutnie i celowo, jego słowa były wyrywane z kontekstu. Jak budowano obraz obojętnego papieża, nie słuchając tego, co naprawdę mówił” – wspomina Koliada.

Dobre uczynki w ciszy

Papież wspierał również materialnie wdowy, sieroty, byłych więźniów i rannych. „Mówiłem mu: 'Może powinniśmy o tym mówić, niech ludzie wiedzą'. A on uśmiechał się i odpowiadał: 'Dobre uczynki wymagają ciszy'”. Koliada zwraca uwagę, że „nie pozostawał tylko na poziomie deklaratywnych apeli, zależało mu na konkretnych ludziach. Twarze. Historie. Kobiety, które straciły mężów. Dzieci bez ojców. Ci, którzy wrócili z więzienia. Często widziałem wzruszenie, gdy opowiadałem mu wojenne historie. Ale także nadzieję w jego oczach, gdy mówiłem o odwadze wolontariuszy, lekarzy, żołnierzy, którzy mimo wszystko nie stracili swojego człowieczeństwa”.

Ktoś, kto umiał słuchać

To obraz, który pozostał w pamięci Denisa po odejściu papieża Franciszka: „Czuję się jak sierota”, zwierza się, „jak ktoś, kto stracił przyjaciela, który nie bał się moich łez, mojego gniewu, moich pytań”. Często wracam myślami do jego listów, zaleceń: „Modlę się za ciebie. Ty też módl się za mnie”. Od czasu do czasu instynktownie sięgam po telefon, by do niego napisać, jak zawsze, gdy ból był ogromny. Ale tym razem nie będzie odpowiedzi.

Tęsknię za nim. Tak bardzo. Jednak wraz z tym bólem odczuwam głęboką wdzięczność. Wdzięczność za to, że miałem kogoś, kto umiał słuchać, kto trwał przy mnie nawet wtedy, gdy nie miał mi nic do powiedzenia”.

Salvatore Cernuzio, tom, Vatican News