Wspomnienia o zamachu

publikacja 18.05.2011 08:00

Publikujemy nadesłane do nas na konkurs papieski wspomnienia na temat 13 maja 1981 roku. Ich autorzy otrzymają książki "Papież z Polski. Nasz święty. Prawdziwa opowieść o życiu Jana Pawła II"

Wspomnienia o zamachu Martin Kingsley / CC 2.0

W jednej chwili stał się tarczą przeciwko całemu złu tego świata

To był trudny dzień dla mnie i wielu naszych rodaków. Zamach na Ojca Świętego Polaka był dla mnie wielkim szokiem. Nigdy nie spodziewałabym się tego, że może znaleźć się ktoś kto zechce spróbować pozbawić życia Jana Pawła II. To wszystko co się stało zasiało chwile niepewności co będzie dalej? Nikt tak naprawdę nie widział dlaczego to się stało? Kto za tym stał, dlaczego to zrobił, jaki miał cel? Pytań było wiele. Odpowiedzi żadnych. Ten czas oczekiwania na wieści ze szpitala był dla mnie czasem głębokiej
modlitwy, która - miałam nadzieję - pozwoli choć trochę dopomóc naszemu rodakowi w tych trudnych dla niego chwilach. To był dla mnie czas zadumy, czas gorzki. Papież w jednej chwili stał się tarczą przeciwko całemu złu tego świata. Jak bardzo trzeba nienawidzić by chcieć zabić człowieka, który niesie wiarę, nadzieję i miłość wszystkim ludziom tego świata? To się nie mieściło w głowie! Postawa papieża uświadomiła mi, że jego  pontyfikat jest ciągłą walką ze złem i my musimy mu jeszcze bardziej w tym pomóc. Moja
postawa, jako drugiego człowieka, musi być nacechowana dobrocią, miłością, dobrymi uczynkami. Zrozumiałam, że w tej walce nie można iść na kompromisy.
Tylko nieprzejednana postawa prawdziwego chrześcijanina ma szansę by na świecie każdego następnego dnia było lepiej. Jan Paweł II jest dla mnie wzorem. On robił to co myślał i żył nadzieją, że łaska boska pokieruje jego działaniami tak by ludzie szyli za nim. Tego dnia zastanawiałam się nad tym, co ten zamach oznacza? Czy to dla mnie/dla nas jakiś znak? Od tego momentu moja wiara  stała się jeszcze bardziej gorliwsza. Jan Paweł II dał nam przykład, że wiara wymaga wysiłku i nic nie ma za darmo, że wszystko jest w naszych rękach. On stał się żywym przykładem niesienia krzyża. Starałam się wyobrazić sobie co by chciał powiedzieć nam Jan Paweł II w tej tragicznej sytuacji. Wtedy jeszcze nie było wiadomo, że przeżyje. To było bardzo poruszające co się stało.

Zofia Szyputa

"Bogami jesteście" to za mało

Wspomnienie zamachu na Jana Pawła II  przywodzi na myśl refleksję o ludzkim cierpieniu. Dotyka ono, jak wiemy, każdego; nie uchronią przed nim pieniądze, rodzina czy wysoki status społeczny.  Jakakolwiek hierarchia nie ma tutaj nic do rzeczy. Każdy chrześcijanin prędzej czy później musi stanąć w obliczu cierpienia. Nawet papież.
Przypomnijmy sobie Wielki Piątek 2005 r. - wydarzenie, które doskonale przystaje do dnia zamachu na  życie Jana Pawła II.  Tak często przytaczany epizod z  ostatnich dni życia papieża . Transmisja Drogi krzyżowej odprawianej w Rzymie. Na pierwszym planie widzimy starca z krzyżem w ręku.
Ten, który w „Dives in Misericordia” pisał, że "krzyż stanowi najgłębsze pochylenie się Bóstwa nad człowiekiem" teraz sam pochyla się nad krzyżem z całą swoją ułomnością i poczuciem bezradności, mając problemy ze zwróceniem się do wiernych w choćby najkrótszym przemówieniu. Papież milczy. Ale czy aby na pewno?
Na pierwszym planie musiał być krzyż. Dla Jana Pawła II on zawsze był na pierwszym planie. "W Krzyżu Chrystusa nie tylko Odkupienie dokonało się przez cierpienie, ale samo cierpienie ludzkie zostało też odkupione" - tak pisał w "Salvifici Doloris", jedynym bodaj dokumencie kościelnym związanym ściśle z tematyką ludzkiego cierpienia. Czy którykolwiek inny papież mógłby wiedzieć na ten temat więcej? Cierpienie Jana Pawła II znalazło najpewniejszy wyraz na placu św Piotra w 64 rocznicę objawień w Fatime.
Potem z jego zdrowiem jest już coraz gorzej. Ale mimo wszystko nie traci zapału. Pisze kolejne encykliki, jeździ na pielgrzymki i wynosi na ołtarze więcej osób niż którykolwiek z jego poprzedników. Taki był stosunek papieża Polaka do swojego cierpienia.
Obok nas inni niosący swoje krzyże. Widzimy jednych dźwigających cięższy, drugich obarczonych lżejszym . A może to tylko nasze widzenie jest wypaczone?
Kiedy już wszystko zawodzi, wołamy do Boga. I co On na to? Chciałoby się zacytować jeden z wierszy w "Tryptyku rzymskim": "jakże przedziwne jest Twoje milczenie we wszystkim, czym zewsząd przemawia stworzony świat". Ale czy los człowieka jest naprawdę Bogu obojętny? Jezus, Bóg-człowiek umarł za nas na krzyżu. Ktoś cierpiał przed nami. Cierpimy jak Bóg - "bogami jesteście",  powiedział psalmista. Czy to brzmi za mało dosadnie? Czy potrzeba czegoś więcej, kolejnej ofiary?
Milczenie papieża w czasie ostatniej w jego życiu Drogi krzyżowej jest równie wymowne jak milczenie Boga wobec cierpienia człowieka. Nieco wcześniej niemal powtórzył to, co powiedział, gdy leżał jeszcze w klinice w 1981 r.,  ofiarując swoje cierpienie za wszystkich grzeszników, za dzieło misyjne Kościoła. Może to milczenie sprowadza się do słów Jezusa, które wypowiedział w wieczerniku  tuż przed swoją śmiercią: "czy rozumiecie, co wam uczyniłem" (J 13,12)?
Na to pytanie spróbujmy odpowiedzieć sobie sami.
 

Doświadczenie wiary i męczeństwa pokolenia JP2

13 maja 1981 - nic nie zapowiadało tragedii jaka miał się w tym dniu wydarzyć. Pogodny dzień, może lekko pochmurny. My młodzi, wypoczęci, pełni werwy i ochoty do zabawy jedziemy autobusem przez centrum Polski w szkolnej majowej wycieczce. Tę licealną młodzież, która nie wiedziała jeszcze wówczas, iż wyrośnie z niej pokolenie
JP2, nie interesowały w tym wesołym autobusie bieżące spory, geopolityka, ekonomia. Zmęczona na co dzień tymi tematami w PRL-owskim maglu propagandowym, chciała choć na chwilę o tym zapomnieć - na chwilę żyć poza systemem, swoim młodzieńczym życiem.

Ta swoista ,,wewnętrzna emigracja" od totalitarnej rzeczywistości, na tej szkolnej wycieczce, już wkrótce miała stać się synonimem dnia codziennego stanu wojennego.
Nikt jednak wówczas nie przypuszczał, iż stanie się to dosłownie za kilka miesięcy, że powiew wolności jakim napawaliśmy się od zeszłego lata 1980 roku, to pierwsza i ostatnia taka majówka w PRL-u.

Każdy już zdążył przywyknąć do życia w tym dwuwymiarowym, schizofrenicznym świecie realnym, związanym z wiarą, domem, rodziną, przyjaciółmi i tym oficjalnym - formalnie ateistycznym, siermiężnym, szarym i ciążącym każdego dnia swymi ograniczeniami, zakłamaniem i niewydolnością ekonomiczną.

Tak oto przemierzaliśmy ówczesną Wielkopolskę, chcąc - choć na chwilę - zatopić się w innym świecie. Świecie normalności, młodzieńczych przyjaźni, żartów, zabawy, ale i
nauce - zmierzaliśmy wszak w szkolnej wyprawie do początków polskiej państwowości, do miejsca gdzie nasi praojcowie przyjmowali chrzest w 966 roku - choć zapewne
wówczas o tym najmniej myśleliśmy.

Jadąc przy akompaniamencie gitary i wspólnym śpiewie, co raz bardziej zbliżaliśmy się do celu naszej podróży. Kilka ostatnich godzin przed zmierzchem. Kilka ostatnich
spokojnych chwil...

W tym gasnącym gwarze dopadło nas jednak to z czym pod tą szerokością geograficzną żyliśmy na co dzień, a o czym często zapominaliśmy - terror. Na co dzień  zdawał się on nam bowiem niewidoczny, ,,oswojony", zwyczajny i codzienny - jak permanentny ból, do którego przywykliśmy i niezauważaliśmy. Tym razem jednak objawił on swe
najstraszniejsze i najprawdziwsze oblicze. Dotarł do każdego, niezależnie od miejsca w którym się wówczas znajdował.

Nie pamiętam dokładnie kiedy, ale nagle usłyszeliśmy w ściszonym dotąd autobusowym radiu, iż stało się coś strasznego, coś tak zaskakującego i potwornego, iż w
pierwszej chwili nie można było w to uwierzyć. Oficjalnie podano komunikat o zamachu na naszego papieża - na Ojca Świętego Jana Pawła II. Autobus się zatrzymał. Kierowca zrobił przerwę w dalszej podróży. Wszyscy byli w przygnębiającym szoku. Przed oczyma stanął mi moment wyboru w 1978 roku i pobyt w Polsce w 1979 roku. I
straszny ból wymieszany z niedowierzaniem, że jednak się odważyli...

Nikt nie miał wątpliwości kto stał za tym strasznym czynem. Słowa spikera PRL-owskiego radia, iż nie wiadomo kto dokonał zamachu wielu z nas skomentowało słowami rosyjskiego ,,tak, tak" mówiąc głośno ,,da, da, my nie znajem kto eto zdiełał".

Tak oto reagowały kilkunastoletnie dzieci PRL-u! Bezbłędnie namierzyły sprawców. Odruchowo, bez zastanowienia. Instynktownie. Na nic jak widać zdało się codzienne
propagandowe bombardowanie o polsko-radzieckiej przyjaźni i miłującym pokój Związku Radzieckim. Nikt nie wierzył w oficjalną wersję. Każdy już umiał czytać prawdę
między wierszami.

To przerażająca obraz ówczesnego społeczeństwa, ale równocześnie obraz napawający nadzieją, iż jeszcze nie zginęła! Że wciąż nosimy prawdę i wiarę w sercach. Że mamy wartości, które coś dla nas znaczą i które cenimy, a które zachowują w nas człowieczeństwo, polskość, prawość i szlachetność - tak zawsze bliską młodym ludziom.

Tak oto przechodziliśmy kolejny chrzest. Kolejne doświadczenie w dojrzewaniu do wolności. W dojrzewaniu do papieskiego nauczania. Bo dzień 13 maja na zawsze stał
się już dla nas dowodem na to, iż ten system to prawdziwe ,,imperium zła". Imperium, które nie cofnie się przed niczym, by bronić swej ciemiężącej nas na co dzień władzy. Nagle okazało się, iż to nie odległy stalinizm, ale od lat obecna breżniewowska stabilizacja są zdolne do czynów znanych nam dotąd z nielegalnych opowieści o mordzie polskich oficerów Katyniu.

W tym kolejnym doświadczeniu dorastającego pokolenia JP2 słychać było późniejsze głosy nauczania papieskiego do młodzieży. O własnym Westerplatte, o tym by wymagać od siebie nawet gdy inni od nas nie wymagają. Jan Paweł II nauczał swym cierpieniem i ofiarą, iż droga do prawdy wymaga poświęceń. Wymaga odwagi i determinacji.

To nauczanie przypomniał też odkryty wówczas przez nas wiersz Juliusza Słowackiego -

,,Pośród niesnasek Pan Bóg uderza":

,,On śmiało, jak Bóg, pójdzie na miecze;
Świat mu - to proch! (...)
On rozda miłość, jak dziś mocarze
Rozdają broń (...)"

Z czasem co raz bardziej rozumieliśmy to przesłanie, co raz lepiej wchodziliśmy na szlak pokolenia JP2. Szlak pielgrzymek na Jasną Górę, kolejnych spotkań z Ojcem Świętym w Polsce lat 80-tych i rozdawanej przez niego miłości.

Wówczas nie wiedzieliśmy jednak, iż jeszcze w tym samym miesiącu 1981 roku opuści nas Wielki Prymas Tysiąclecia Kardynał Stefan Wyszyński, a wkrótce przed nami objawi się postać Księdza Jerzego Popiełuszki, która tak mocno zaakcentuje papieskie nauczanie Św. Pawła - ,,zło dobrem zwyciężaj".

W modlitwie za Jana Pawła II podążaliśmy wówczas dalej, do korzeni naszego polskiego chrześcijaństwa przez znane z późniejszych spotkań lednickie pola. Podążaliśmy w rozmowach i spekulacjach na temat zamachu wierząc, że jednak Nasz Papież przeżyje, że będzie dalej z nami. Z wielką ulgą przyjmowaliśmy kolejne komunikaty o pobycie Ojca świętego w rzymskiej poliklinice Gemelli i późniejszych o poprawie jego zdrowia.

Po latach dopiero dowiedzieliśmy się o nieznanej nam wówczas tajemnicy fatimskiej. O tym, iż jedna ręka strzelała i inna prowadziła kulę ocalając Papieża. Ocalając
Świętego. Zresztą, do dziś odkrywamy tajemnicę tego dnia.

Arkadiusz Urban