Tej dziewczynki nie było w planach

Joanna Bątkiewicz-Brożek

GN 19/2011 |

publikacja 15.05.2011 19:11

Z Sarą Bartoli, dziewczynką, która zmieniła przebieg zamachu na życie Jana Pawła II, rozmawia Joanna Bątkiewicz-Brożek

Tej dziewczynki nie było w planach fot. East news/SIPA Press/Francesconi/Olympia 13 maja 1981 r., kilka minut wcześniej, nim padną strzały. Jan Paweł II bierze na ręce półtoraroczną Sarę, w chwili kiedy Ali Agca, jak później wyzna, mierzy w jego głowę. Morderca musi opóźnić strzał. Dziewczynka ratuje w pewnym sensie życie papieża

Joanna Bątkiewicz-Brożek: Tuż po zamachu na Jana Pawła II cały świat rozpoczął poszukiwania małej blondynki z loczkami, którą papież wziął na ręce i ucałował tuż przed strzałem Alego Agcy. Wszyscy myśleli, że jesteś Polką.
Sara Bartoli: – Tak, szukano mnie w Polsce dość długo! Ale pewnego dnia moja mama zadzwoniła do telewizji włoskiej z prośbą o udostępnienie jej nagrań z audiencji z 13 maja. Zdziwiono się, bo niby z jakiej racji. A mama na to, że tuż przed strzałem Alego Agcy papież wziął na ręce jej córkę. Nikt nie chciał w to wierzyć. Mama się upierała i zdenerwowała nawet: „To sami przyjedźcie i zobaczcie!”.

I przyjechali….
– Tłum fotoreporterów, dziennikarzy oblegał nasz dom od rana do wieczora. Moi rodzice znosili to spokojnie. Ale ja nie. Miałam wtedy półtora roku.

Ale stałaś się słynnym dzieckiem na świecie.
– Jako małą dziewczynkę i potem nastolatkę drażniło mnie to, co działo się wokół mnie po zamachu. Wszyscy, zamiast „Sara”, mówili do mnie „bambina del Papa”. Jakby nadali mi nową tożsamość. Szczególnie kiedy byłam mała, trudno mi było zrozumieć, po co ten cały szum i co to wszystko znaczy.

Ale pewnie rodzice opowiedzieli o wydarzeniach z 13 maja i wszystko wyjaśnili.
– Niestety, nie rodzice, a dziennikarze.

Dziennikarze? W jaki sposób?
– Ja po prostu wzrastałam z „zamachem”, 13 maja stał się nierozerwalną częścią mojego życia. Na spokojne wyjaśnienia rodzicielskie nie było czasu i miejsca. Przy każdej rocznicy zamachu ktoś chciał mi robić zdjęcie i ze mną rozmawiać. Rodzice starali się mnie chronić, ale nie zawsze się udawało. Ludzie na ulicy i dziennikarze wołali do mnie: „Hej, dziewczynko papieża”.

Wróćmy do 13 maja 1981 r. Miałaś zaledwie 18 miesięcy, dlaczego właściwie mama wzięła Cię do Rzymu?
– Mama jechała tam jako katechetka z grupą dzieci pierwszokomunijnych z naszej parafii z Lariano. Miałam zostać z kimś w domu. Ale w ostatniej chwili wszystko się skomplikowało i rodzice musieli mnie wziąć do Rzymu ze sobą. Byłam więc niespodziewanym pasażerem. Tata wpadł na pomysł, że trzeba mi zrobić w takim razie zdjęcie z papieżem. Powiedział naszemu proboszczowi, że skoro Sara jedzie, to musi być na rękach papieża. Układali więc plan, gdzie i jak się ustawią, że proboszcz poda mnie papieżowi. I tak się stało.

Czy prawdą jest, że przez lata nie interesowały Cię te szczegóły wydarzeń z 13 maja ani nawet sam papież?
– Przyznaję się, nic mnie to nie obchodziło. Zamach stał się nieodłączną częścią mojego życia, utożsamiano mnie tylko z tym i miałam po prostu tego dość.

Co się stało, że Twoje nastawienie zmieniło się?
– Było to na krótko przed śmiercią Jana Pawła II, ostatnia jego Wielkanoc. Był już po zabiegu tracheotomii, bardzo chory. Pamiętam, jak w telewizji oglądaliśmy z rodziną transmisję z Rzymu. I papież zdenerwował się i z powodu swojego ograniczenia mowy uderzył ręką w ten przezroczysty pulpit w oknie swojego pokoju. Poczułam, jakby uderzył prosto w moje serce, jakby ktoś dotknął jakiejś głęboko ukrytej części mnie samej. Zobaczyłam wtedy w papieżu człowieka, który był świadomy własnej słabości, jakby potrzebował ochrony. Powstała jakaś dziwna więź, poczułam, że go potrzebuję. Wspomnienie tamtego dnia było tak silne, że właściwie wtedy wiedziałam, że muszę się zmienić, nawrócić. I uświadomiłam sobie, że straciłam coś w życiu oraz że straciłam okazję do spotkania z Janem Pawłem II
i jest to już nie do nadrobienia.

Jak to, nigdy po zamachu nie spotkałaś się osobiście z papieżem?
– Nie osobiście. Mieszkamy 40 km pod Rzymem. Mama wzięła mnie po raz drugi do Watykanu 4 listopada 1981 r., kiedy papież już doszedł do siebie po zamachu. Pojechałam też do Rzymu w pielgrzymkę po Pierwszej Komunii św. Moja siostra natomiast miała okazję stanąć bliżej papieża na jednej z audiencji dla Polaków. Ponieważ też była blondyneczką, papież zaczął mówić do niej coś po polsku. Nie wiemy, co jej powiedział.

A nigdy nie zabiegałaś o prywatne spotkanie z Janem Pawłem II?
– Najpierw, jak wspomniałam, nie miałam takiego pragnienia. Potem już tylko odwagi. Dla mojej rodziny Jan Paweł II był kimś naprawdę wielkim. W domu był jego portret i – trudno mi to opisać – my mali, zwykli ludzie odczuwaliśmy rodzaj pobożnego lęku przed spotkaniem z taką Osobą.

A nikt z Watykanu nie szukał z Tobą kontaktu?
– Nie. Ale kiedy 1 maja spotkałam się z Joaquinem Navarro-Vallsem w studiu telewizyjnym programu Bruno Vespy „Porta a Porta”, pierwsze, co chciałam wiedzieć, to czy papież kiedykolwiek o mnie myślał.

Myślał?
– Navarro-Valls opowiedział mi, że pewnego dnia Jan Paweł II zapytał go nagle: „a co się stało z tą dziewczynką? Gdzie ona jest?”. więc chyba myślał.

„Tej dziewczynki nie było w planach” – wyznał Ali Agca w jednym z listów do dziennikarza Franco Bucarellego.
– Ciekawe, nigdy mi nikt o tym nie powiedział.

Ale masz świadomość, że tu, na ziemi, uratowałaś życie papieżowi?
– Zdałam sobie sprawę z tego, że z pewnością moja obecność przesądziła o strzale w chwili, kiedy Agca zeznał, iż chciał celować w głowę, a przeze mnie mu się nie udało i że wszystko się przez to opóźniło.

„Maryja wybrała dziewczynkę z blond kręconymi włoskami, by uniemożliwić Agcy strzał w głowę” – komentował jeden z włoskich duchownych.
– Nie patrzyłam nigdy na to od tej strony, co prawda zdawałam sobie sprawę z tego, że moja obecność na Placu św. Piotra musiała być nieprzypadkowa, ale aż tak, żeby być narzędziem Maryi? Jestem zwykłą dziewczyną, gdzie tam Madonna!

A o trzeciej tajemnicy fatimskiej myślisz w tym kontekście?
– Czytałam o tym sporo. Ale nie uważałam się za część specjalnie ułożonego planu. Właściwie to dopiero w niedzielę 1 maja pierwszy raz zwrócił się tak do mnie dziennikarz Bruno Vespa bezpośrednio na wizji: „uratowałaś na ziemi życie papieża”.

Saro, prowadzisz dziś zupełnie normalne życie, a czy znajomi, rodzina traktują Cię jakoś specjalnie?
– Absolutnie nie. Nigdy nie miałam żadnych przywilejów. Mam 31 lat i dwójkę dzieci: Michela 6 lat i Francesco 2,5 roku. Z mężem Maksymilianem obchodziliśmy właśnie 8. rocznicę ślubu.

A Twoje pasje, marzenia?
– Muzyka włoska i Juventus! A marzę o podróży do Polski, do miejsc, z którymi związany był Karol Wojtyła.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.