Nie będę przed ludźmi uciekał!

Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

publikacja 19.03.2011 20:13

O małych gestach wielkiego papieża z abp. Mieczysławem Mokrzyckim rozmawia Marcin Jakimowicz

abp Mieczysław Mokrzycki Roman Koszowski /Foto Gość abp Mieczysław Mokrzycki

MARCIN JAKIMOWICZ: Czy pamięta Ksiądz Arcybiskup historię zawierzenia Jana Pawła II, która was – jego najbliższe otoczenie – zawstydziła?

ABP MIECZYSŁAW MOKRZYCKI: – Kilka razy poproszono Ojca Świętego o modlitwę nad osobami opętanymi. Przywozili je egzorcyści, którzy bezskutecznie starali się wyrzucić złego ducha. W czasie jednej z takich modlitw papież modlił się i modlił nad młodą dziewczyną. Rzucało ją z kąta w kąt, ale zły duch nie chciał wyjść. Świadkowie byli przerażeni. Gdy Jan Paweł II odchodząc, rzucił do dziewczyny: „Odprawię w twojej intencji Mszę świętą”, nastąpiło uwolnienie. To dopiero pokazuje, jak wielką moc ma Eucharystia. Ojciec Święty otrzymywał wiele próśb o modlitwę. Najwięcej wysłuchanych dotyczyło przywrócenia daru rodzicielstwa. Dostaliśmy potem mnóstwo zwrotnych listów od małżeństw, które po wstawienniczej modlitwie Ojca Świętego doczekały się dzieci.

Papież modlił się spontanicznie?

– Czasem tak, ale swe długie medytacje przeplatał bardzo tradycyjnymi formami: Różańcem, koronką, litaniami. Miał do nich ogromny szacunek. Słyszałem, że często nucił pod nosem pieśni eucharystyczne. Był mistykiem, nie mam wątpliwości. Miał na biurku obraz Matki Boskiej Kazańskiej. Wszędzie z nim jeździł. Chciał go mieć przy sobie. Nawet na wakacje zabierał ze sobą Maryję Kazańską. Widziałem, jak często całował tę ikonę. Zauważyłem też niezwykły gest. Dwa, trzy razy dziennie, przechodząc przez swą prywatną kaplicę, papież brał do ręki i delikatnie całował relikwie: św. Piotra, siostry Faustyny, św. Stanisława, brata Alberta, Karola Boromeusza. Kilka razy dziennie podchodził też do sporej figury Matki Boskiej i całował ją.

Egzorcysta z Jarosławia usłyszał kiedyś w czasie modlitwy uwolnienia: – Najwięcej szkody zrobił wasz papież. Jego pocałunek ziemi to więcej niż półtora tysiąca egzorcyzmów!

– Te pocałunki nie były pustymi gestami. To była kwintesencja miłości. Ogromne wrażenie robił na mnie niezauważany przez świat wieczorny gest papieża: po odśpiewaniu Apelu Jasnogórskiego podchodził do okna i czynił nad światem znak krzyża. Takie codzienne „Urbi et orbi”.

Policjanci, którzy pilnowali go w czasie „ucieczek” w góry, opowiadali, że nawet na grani nie rozstawał się z różańcem. To prawda?

– Tak. Wczesnym rankiem, jeszcze przed pójściem do łazienki i na rozmyślania do kaplicy, leżał krzyżem na posadzce i odmawiał cały Różaniec.

Ile części mógł omawiać dziennie?

– Myślę, że trzy części, przynajmniej. Różaniec był wszędzie, na postojach, wycieczkach, między audiencjami.

Oglądacie z Janem Pawłem II wieczorne wiadomości. Spikerka opowiada o trzęsieniach ziemi, kataklizmach, zamachach. Jak reagował?

– Często słysząc o takich zawirowaniach, szeptał: „O Boże!”, i czynił znak krzyża.

Komentował coś na bieżąco?

– Nie, nigdy.

Czy gdy siedział sam w pokoju, słuchał jakiejś muzyki? Radia? Wiadomości?

– Nie. Zawsze siedział w kompletnym milczeniu. W wielkiej ciszy. Potrafił wyłączyć się, zanurzyć w modlitwę. To było widać przed pielgrzymkami, audiencjami. Nie przeszkadzała mu krzątanina, wynoszenie walizek. „Zapadał się” w medytację i wydawało się, że nic nie jest w stanie mu przeszkodzić.

Nie baliście się jej przerywać? Wchodzić „z butami” w tę ciszę?

– Trochę się baliśmy (śmiech). Ksiądz Stanisław wiedział o tych stanach modlitewnych Jana Pawła i dlatego, gdy musiał zakomunikować coś ważnego, podchodził i delikatnie pytał: „Czy mogę o coś zapytać?”. Zdarzało się, że usłyszał: „Proszę mi nie przerywać!”.

Papież mówił coś osobistego o zamachu? O roli fatimskiej Maryi?

– Wiele razy przy różnych okazjach o tym wspominał. Mówił wprost: „Kolejne lata pontyfikatu są mi darowane”. Miał świadomość, że Ktoś poprowadził kulę tego śmiertelnego strzału. Wspominał rozmowy z Ali Agcą, który nie mógł zrozumieć, dlaczego chybił. Nie odpowiadał na żadne pytania papieża, tylko nieustannie dopytywał się o to, czym jest ta słynna tajemnica fatimska.

Czy bywały chwile, gdy papież chciał wyjść do ludzi, a wy ze względu na jego chorobę nie pozwalaliście mu?

– Tak. Wiele razy. Nieraz chciano mu oszczędzić, by po audiencjach generalnych nie podchodzili do niego chorzy, ale nigdy się na to nie zgodził. „A gdzie chorzy? – pytał. – Zawołajcie ich. Ja ich nie mogę zostawić”. Zapamiętałem to zdanie. W Szwajcarii do orędzia dołączono ręcznie napisaną kartkę. Można ją było pominąć, gdyby czytanie sprawiało Ojcu Świętemu trudności. Tak też zrobiliśmy. Podszedłem do papieża i mówię: „Ojcze Święty, nie trzeba tego czytać”, a on wykonał stanowczy gest ręką: „Idź już, idź”. Młodzież oszalała, zaczęła klaskać, bo to wyglądało tak, że my chcemy coś Janowi Pawłowi zabrać, a on nas przegania… Papież „już ich miał”. Przez taki niepozorny gest...

Pamiętam też jedną audiencję w Sali Klementyńskiej. Przyszły tłumy Polaków. Ojciec Hejmo wypełnił pielgrzymami aż trzy sale. Przesadził (śmiech). Papież zmęczony, schorowany przeciskał się dosłownie przez ten tłum. Gdy przeszedł jedną salę, zauważył, że druga jest również wypełniona ludźmi. Podchodził do nich, błogosławił. Nagle odwrócił się do mnie i rzucił: „Proszę mi zawołać mamę tego księdza. Zbyt szybko przeszedłem i nie poświęciłem jej za wiele czasu”. Jaką mamę? Jakiego księdza? Nie miałem pojęcia. Pytam księdza Stanisława, ale też nie wiedział, o kogo chodzi. Zaczęliśmy jej szukać. I wtedy ojciec Hejmo powiedział: „Ojcze Święty, oni są szczęśliwi, że mogli Ojca zobaczyć, dotknąć. Ta kobieta na pewno już wyjeżdża”. Wtedy papież odetchnął: „To dobrze. Bo potraktowałem ją nie tak, jak trzeba”. Papież, któremu jakiś ksiądz przedstawił swą mamę, miał wyrzuty sumienia, że nie zdążył poświęcić jej więcej czasu! Innym razem miał przyjąć jedynie kilka osób, ale okazało się, że sala pełna jest pielgrzymów z Libanu. Ojciec Święty przywitał kilka osób, a my w tym czasie przygotowaliśmy „wyjście ewakuacyjne”. Podszedłem i mówię: „Możemy już wyjść, tu, na prawo”. A on spojrzał na mnie i na ten ogromny tłum i powiedział: „Ja nie będę przed ludźmi uciekał!”. I, biedny, musiał przywitać wszystkich. Spóźnił się ponad godzinę na obiad. A proszę pamiętać, że w sali byli ludzie Wschodu. Koło nich nie przejdziesz ot, tak sobie. Pchają się, gestykulują, są natarczywi, opowiadają, muszą dotknąć Ojca Świętego, bo a nuż im ucieknie? Papież miał do nich ogromną cierpliwość.

Dwa lata temu opowiadał nam Ksiądz Arcybiskup, że papież czuł się skrępowany tym, że trzeba się nim opiekować. Onieśmielało go to…

– To wybijało go z jego rytmu życia. A jednocześnie był w swej chorobie bardzo dyskretny. Nie słyszałem, by się żalił. Wszystkie badania (czasem bardzo nieprzyjemne, jak badania jelit) przyjmował bez słowa. Spokojnie, w ciszy. Nie mówił: „Ach, po co to?”.

Ostatnie dni wielu świętych związane były z koszmarnym zmaganiem, walką duchową. Czy Jan Paweł II dzielił się z wami jakimiś duchowymi wątpliwościami? Prosił o modlitwę?

– Często powtarzał: „Módlcie się za mnie teraz i po mojej śmierci”. Ostatnie dni, gdy lekarze uznali, że może być w domu, bo są w stanie stworzyć warunki podobne do szpitalnych, spędzał w nieustannej obecności Boga. Milczał, modlił się. Te słynne słowa: „Pozwólcie mi odejść do domu Ojca” były sygnałem: „Zostawcie mnie sam na sam z Bogiem. Nie przeszkadzajcie mi”. W piątek i sobotę rano przychodzili kardynałowie, biskupi, by pożegnać się z papieżem. W Rzymie jest zwyczaj, że gdy przychodzą oni do chorego, to go błogosławią. Robią znak krzyża „na drogę”. Piękny gest, ale gdy zobaczyłem go w sobotę nad łóżkiem papieża, wydał mi się oburzający. Wyglądało to tak, jakby „grzebali go żywcem”. I wtedy zauważyłem, że Ojciec Święty zaczął odwzajemniać ten gest. Umierający papież podnosił dłoń i czynił nad odwiedzającymi go ludźmi znak krzyża. Udzielał tego błogosławieństwa gestem, spojrzeniem. Leżał wyciszony. Odchodził bez żadnej nerwówki, szarpaniny, zasypiał w spokoju…

Jaką twarz papieża widzi Ksiądz Arcybiskup, gdy przymyka oczy?  

– Najczęściej pochyloną sylwetkę Jana Pawła modlącego się w swej kaplicy, czy pracującego za biurkiem. Często go widziałem, bo on nigdy nie zamykał drzwi. Nie miał takiego zwyczaju.