Czekając na papieża

Beata Zajączkowska

GN 4/2023 |

publikacja 26.01.2023 00:00

– Wielokrotnie chciano nas ewakuować, ale zawsze mówiłyśmy, że wyjedziemy jedynie z ludźmi, których mamy pod opieką – mówi „Gościowi” siostra Agnieszka Gugała. Pracuje w Kiwu Północnym, gdzie od prawie trzech dekad trwa najbardziej krwawa wojna w Afryce.

Dzieci najczęściej stają się ofiarami trudnej sytuacji kraju. Dziesiątkują je głód i choroby. archiwum Sióstr od Aniołów Dzieci najczęściej stają się ofiarami trudnej sytuacji kraju. Dziesiątkują je głód i choroby.

Należącą do Zgromadzenia Sióstr od Aniołów misjonarkę poznałam w 2009 roku, kiedy odwiedziłam Demokratyczną Republikę Konga, gdzie zakończyła się – jak się wówczas wydawało – wojna. Zginęło w niej 6 mln ludzi, najwięcej od czasów II wojny światowej. Niestety, zawarte wówczas porozumienie pokojowe niewiele zmieniło, a konflikt z różnym natężeniem trwa do dziś.

Niełatwo jest jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego ludzie w tym regionie nadal muszą tak straszliwie cierpieć… Wiadomo za to, że ONZ-owska misja pokojowa słynie z nieudolności i jest niezdolna do zmiany sytuacji (utrzymanie 14 tys. żołnierzy MONUSCO przez rok przekracza roczny dochód narodowy całego Konga). Nieoficjalnie mówi się, że konflikt ma na celu ostateczne rozprawienie się z odpowiedzialnymi za ludobójstwo w Rwandzie. Po 1994 r. dwa miliony ludności z plemienia Hutu schroniło się przed zemstą Tutsi na wschodzie Konga, tworząc największą w tym kraju diasporę i formując zarazem partyzanckie Demokratyczne Siły Wyzwolenia Rwandy (FDLR). Ich przeciwwagą jest ugrupowanie M23, składające się z bojowników Tutsi (militarnie i logistycznie wspierane przez prezydenta Paula Kagame, na którego autorytarne rządy godzi się wspólnota międzynarodowa, czująca wciąż odpowiedzialność za zaniedbania w czasie ludobójstwa). Silna obecność Rwandy w Kiwu Północnym jest podyktowana dążeniem do destabilizacji w regionie, by grabić cenne minerały – kobalt, koltan i niob, potrzebne do produkcji telefonów komórkowych, komputerów oraz używane w przemyśle kosmicznym i jądrowym (Rwanda, choć nie posiada tych surowców, jest ich największym eksporterem w regionie).

Ściany czerwone od krwi

Paradoksem jest to, że na tej przebogatej ziemi rozgrywa się największy w Afryce kryzys humanitarny, a ludzie każdego dnia umierają z głodu i z powodu uleczalnych chorób. – Kiedy wróci pokój, nie będzie już więcej chat z bananowych liści i głodujących dzieci – mówił mi przed laty Simba, pokazując na żyzną ziemię, gaje bananowe i pola fasoli rozciągające się na wzgórzach wokół wioski Ntamugenga, gdzie posługują siostry od aniołów. Niestety, ludzie wciąż nie mogą uprawiać pól ani zbierać z nich plonów, ponieważ na ich ziemiach toczą się walki. Działa tam aż 120 różnych grup zbrojnych, niektóre są lepiej uzbrojone niż kongijska armia.

Gdy słucham mrożących krew w żyłach opowieści, jestem przekonana, że Bóg obdarza misjonarki prawdziwym darem męstwa. Pracownicy wszystkich możliwych organizacji humanitarnych dawno się już ewakuowali, a one są, bo potrzebują ich ludzie. – Nasza obecność dodaje ludziom otuchy i jest dla nich gwarancją bezpieczeństwa. Mówią o nas „nasze siostry”, co znaczy, że jesteśmy dla nich bardzo bliskie – opowiada s. Agnieszka. Teren misji od kilku tygodni znajduje się na terytorium okupowanym przez rebeliantów z M23. Przejęcie go poprzedziły walki, które rozpoczęły się w marcu ubiegłego roku. – Żyjemy tylko dzięki Bożej Opatrzności, bomby spadły po obu stronach naszego klasztoru, kilka metrów różnicy i byłoby po nas. Przynosili do nas rannych, ściany miałyśmy czerwone od krwi – opowiadała misjonarka w czasie najbardziej ostrych starć, gdy w okolicy trwał nieprzerwany ostrzał moździerzowy. Do misji przybywali kolejni uchodźcy, a prowadzony przez siostry szpital pękał w szwach, próbując pomieścić 5 tys. chorych, w tym wielu rannych. – Przy naszym klasztorze przez pięć miesięcy koczowało ponad pięćset osób, głównie matek z dziećmi – wspomina misjonarka. Po walkach pod opieką sióstr w najbliższej okolicy było ponad 70 tys. ludzi, którzy potrzebowali wsparcia medycznego i żywnościowego, a zdobycie czegokolwiek nadal graniczy z cudem. Międzynarodowe organizacje humanitarne nie docierają, a każdy wyjazd w teren w poszukiwaniu leków i żywności jest bardzo trudnym przedsięwzięciem. Droga do Gomy, która jest stolicą prowincji, jest zamknięta. Most do sąsiedniego miasteczka został zniszczony i trzeba przeprawiać się przez rzekę. – Funkcjonujemy dzięki resztkom zapasów, które udało mi się zgromadzić, współpracując z fundacją Dobra Fabryka, Maitri i innymi przyjaciółmi naszego zgromadzenia. Sytuacja staje się jednak krytyczna – mówi misjonarka (więcej o możliwości wsparcia: www.misje.siostryodaniolow.pl). Obecnie front oddalił się od ich misji, ale nie wiadomo, co się wydarzy, gdy wojska kongijskie zaczną odbijać te tereny z rąk rebeliantów.

Głód i terror

– Wyrzutnie pocisków były ustawione blisko nas. Jedna niedaleko domu zakonnego, a druga w pobliżu szkoły podstawowej i kościoła. Był straszliwy świst lecących pocisków i odgłosy wybuchów. Ten hałas był zatrważający – mówi siostra Anna Nowakowska, która po raz pierwszy doświadczyła wojny. Podkreśla, że wojna spowoduje straszną biedę. Kolejna jej odsłona miała miejsce, kiedy ludzie zebrali z pól fasolę, soję czy kukurydzę i gromadzili plony w domach. Wszystko to zostało rozkradzione przez rebeliantów i zwykłych złodziei, a pola są poorane przez bomby i pociski. Prawie połowa dzieci poniżej piątego roku życia cierpi na chroniczne niedożywienie. Siostry od aniołów prowadzą punkt dożywiania, który mimo trwającego konfliktu działa nieprzerwanie. Nigdy nie zapomnę widoku dzieci cierpiących na chorobę głodową, które widziałam podczas wizyty w prowadzonej przez siostry misji. Ostry stan tej choroby charakteryzuje się brakiem apetytu, apatią i utratą sił. Wychudzone maluchy miały twarze pomarszczone jak staruszkowie. Wystarczy podawać im słodką mieszankę zbóż z olejem palmowym, by po kilku tygodniach dostrzec zmiany pokazujące, że wychodzą z choroby głodowej. Poprawia się ich wygląd, wraca łaknienie, a małe rączki chętniej wyciągają się po herbatniki z glukozą. Ta walka o przyszłość najmłodszych cały czas trwa, a wielkim wyzwaniem pozostają gruźlica i malaria. – Ta druga jest chorobą, która wciąż u nas najbardziej zabija. W minionych miesiącach wydawałam trzy razy więcej leków niż zwykle – mówi siostra Agnieszka, która dwoi się i troi, by w tej krytycznej sytuacji nie zabrakło w ich szpitalu leków. W Kiwu Północnym przybyło ostatnio 300 tys. uchodźców wewnętrznych, w całym Kongu jest ich 5,6 mln – najwięcej na świecie.

Jakby tej biedy było mało, w regionie zaczynają się coraz bardziej panoszyć dżihadyści, związani z tzw. Państwem Islamskim, którzy napływają z sąsiedniej Ugandy. Mnożą się wieści o masakrach bezbronnych osób, gwałceniu kobiet i dzieci. W niedawnym zamachu na kościół zielonoświątkowców w Kasinki w trakcie trwającego nabożeństwa zginęło 17 osób, a kilkadziesiąt zostało ciężko rannych. Kongijskie wojsko ostrzega przed kolejnymi możliwymi atakami na kościoły na tym terenie. Arcybiskup Ettore Balestrero ujawnił, że 1 lutego z ofiarami terroru spotka się Franciszek. Dojdzie do tego w czasie jego wizyty w stołecznej Kinszasie. Pierwotnie papież w czasie swej pielgrzymki miał też odwiedzić Gomę, ale obecna sytuacja na to nie pozwala, ponieważ rebelianci zajęli teren znajdujący się 10 km od miejsca, gdzie miał odprawić Mszę św. W jego pobliżu nieznani dotąd sprawcy zamordowali ambasadora Włoch, Lucę Attanasio, który dostarczał pomoc humanitarną do najbardziej opuszczonych miejsc. – Ostatnie wydarzenia pokazują, że droga do pokoju pozostaje jeszcze długa, a cała prowincja Kiwu Północnego znajduje się w stanie oblężenia. Pod tym względem nie nastąpiła żadna poprawa, wręcz przeciwnie, sytuacja jest coraz bardziej poważna – podkreśla abp Balestrero.

Zapomniana tragedia

O dramacie Konga opowiadał papieżowi w czasie swej grudniowej wizyty w Watykanie Denis Mukwege. Jest on kongijskim lekarzem, który w 2018 r. otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla za działania mające na celu zaprzestanie gwałtów jako narzędzia wojny. – Liczę, że Franciszek powie głośno o tym, że cierpimy z powodu okupującego nas sąsiada, i ujawni dramat mojego narodu – mówi „Gościowi”. Podkreśla, że w Kongu nie trwa wojna etniczna ani religijna, jak próbuje się to nieraz przedstawiać. Walka toczy się o wpływy w regionie i dostęp do bogactw, które kryje ta ziemia. – Kongijczycy nadal płacą za kryzys regionalny, który nie wybuchł na ich ziemi, ale który dziś wyrządza znacznie więcej szkód w Kongu niż w kraju, w którym miało miejsce ludobójstwo – mówi doktor Mukwege. Laureat Pokojowego Nobla ujawnia jeszcze jeden wymiar tej zapomnianej tragedii: – Nie byłoby tego cierpienia, gdyby nie Zachód, który zbroi rebeliantów. Prosimy o sankcje i zaprzestanie współudziału Unii Europejskiej w finansowaniu naszego okupanta. Cierpienie trwa już zbyt długo, tak samo jak zamykanie oczu świata na dokonującą się tragedię.

Misjonarki nie mieszają się do polityki. Towarzyszą najbardziej potrzebującym, często jako jedyne. Dla nich wizyta papieża jest okazją do rzucenia światła na ten zapomniany zakątek świata i skierowania do niego tak potrzebnej pomocy humanitarnej. Proszą o modlitwę, by miały siły i zdrowie trwać w swej misji, a jednocześnie o pokój na świecie, bo reperkusji wojny na Ukrainie doświadczają także w Kongu, przez znaczący wzrost cen zboża czy benzyny, co pogłębia ubóstwo. W ich sercu jest troska o pożywienie, leki, odbudowę domów i zapewnienie tak podstawowych rzeczy jak mydło, cukier, sól, jakiś materac, koc czy garnek, których każda rodzina będzie teraz potrzebowała. Myślą też o edukacji najmłodszych, ponieważ dopóki dzieci będą walczyć w Kongu z karabinem w ręku, w kraju tym nie będzie pokoju. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.