Skołatane serce

GN 4/2023 |

publikacja 26.01.2023 00:00

O zbliżającej się wizycie papieża Franciszka w Sudanie Płd. i sytuacji w kraju targanym walkami mówi brat Robert Wieczorek OFM Cap.

Skołatane serce HENRYK PRZONDZIONO /foto gość

Krzysztof Błażyca: Sudan Południowy uzyskał niepodległość w 2011 roku. W 2013 roku wybuchła wojna domowa. Zginęło prawie pół miliona osób. Choć strony konfliktu podpisały porozumienie w 2018 r., w kraju wciąż trwają walki. Brat trafił tu po doświadczeniach rebelii w Republice Środkowoafrykańskiej. Można się przyzwyczaić do ciągłych niepokojów? 

Br. Robert Wieczorek OFM Cap:
Przywykłem do życia w sercu Afryki – chorym, skołatanym. Jest trudno, ale nie ma co roztrząsać. Tu z ludźmi też ktoś musi być.

Od zeszłego roku zakładacie tu misję…

Poruszyło mnie przesłanie papieża Franciszka z 13 kwietnia 2019 r., kiedy zaprosił przywódców Sudanu Płd. do Rzymu. Całował ich po nogach, błagając o zaprowadzenie pokoju. Dla mnie to było bardzo profetyczne. Papież wyraził wtedy chęć, aby tu przyjechać. Od nas, kapucynów, wyszła z kolei inicjatywa, aby założyć misję. Jestem tu od marca 2022 r. Papież przybędzie na początku lutego. To taka kropka nad i. Od Franciszka zaczęliśmy i z nim kontynuujemy. Odbieram to jako znak Ducha Świętego, który prowadzi.

To druga wizyta papieska w krajach Afryki, w której brat uczestniczy…

W 2015 roku byłem w Bangui, podczas pielgrzymki papieża do Republiki Środkowoafrykańskiej. Był to napięty czas, ale też znak nadziei. Trwały manifestacje na rzecz pokoju. Dało się przeprowadzić wybory, parlament uformował rząd. Od tej pory w tym państwie powoli dzieje się trochę lepiej. Podobnie było podczas wizyty Jana Pawła II w Gwinei Równikowej w 1992 r. Pojawiły się wtedy komentarze, że jak papież przyjechał, to się zaczęło lepiej dziać. Mam więc nadzieję, że ta wizyta będzie hamulcem dla ludzi niepohamowanych, zwrotnicą na torach dziejów Sudanu Południowego, które prowadzą, jak się wydaje, w niezbyt dobrym kierunku.

Przypomnijmy genezę konfliktu w Sudanie Południowym. Kto przeciw komu i dlaczego?

Po uzyskaniu niepodległości w 2011 r. władzę w praktyce przejęła frakcja większościowa plemienia Dinka, stanowiącego jedną trzecią populacji kraju. Próbowali sobie podporządkować cały kraj, ale jak to bywa w polityce, są za słabi, aby rządzić, i zbyt ambitni, aby dać sobie spokój. W opozycji do nich pozostają Nuerowie, plemię stanowiące ok. 15 proc. populacji. Prezydentem jest Salva Kir, przedstawiciel Dinków, a wiceprezydentem Riek Machar, Nuer. Dwa lata po uzyskaniu niepodległości wybuchła wojna domowa, podobno jako odpowiedź na planowany przez Rieka Machara zamach stanu. Zamach nie doszedł do skutku, ale w 2013 r. wybuchły walki w stolicy kraju, Jubie. I doszło do masakry cywilów. Choć, jeśli mówimy o cywilach, to pamiętajmy, że tu wszyscy są uzbrojeni. Każdy w domu ma karabin.

Masakra sprzed lat do tej pory odbija się chęcią zemsty…

A poza tym ludziom przejadły się ambicje Dinków, którzy próbowali przejąć całość władzy. W 2014 r. przeprowadzono reformę administracyjną. Pamiętajmy, że cały Sudan Południowy jest federacją. W wyniku reformy kraj został jeszcze bardziej podzielony, na 28 stanów. Chodziło o to, aby Dinka, którzy zamieszkują ok. 25 proc. terytoriów, mogli przejąć kontrolę także w stanach, które były zdominowane przez inne plemiona. Nuerowie i inne grupy – a w Sudanie Płd. jest ich ok. 80 – straciły władzę na swoich terenach. To zaogniło sytuację. W roku 2022 prezydent przywrócił jednak status quo sprzed 2014 r. i stary system podziału kraju. No i rozpoczęły się walki na południu.

Wasza misja znajduje się na terenach objętych walkami?

Jesteśmy w Bentiu. To stolica stanu Unity, obecnie zamieszkana przez ludzi uciekających przed powodzią. Bentiu kiedyś było ładnym miastem. Teraz to ruiny, księżycowy krajobraz. Należymy do diecezji Malakal, największej, obejmującej jedną trzecią terytorium kraju, m.in. stany Górny Nil, Unity i Joinglei. Unity ma duże znaczenie, bo wydobywana jest tam ropa naftowa. Ale w walkach nie chodzi o ropę, lecz o ziemię. Do tego dochodzi przywiązanie do tradycji, języka, kultury, kultu przodków. To wszystko sprawia, że ludzie mają taką wilczą miłość do swej ziemi. A konsekwencją jej odbierania jest zemsta.

W lipcu w imieniu papieża Franciszka, którego wtedy oczekiwano, przyleciał kard. Parolin. Wizyta przyniosła jakiś skutek?

Kardynał odwiedził Bentiu. Mamy tu największy w kraju obóz dla uchodźców wewnętrznych. Około 120 tys. osób. Kardynał był poruszony tą wizytą. Pół dnia spędził w zrujnowanym mieście, a potem w obozie. Niestety, zaledwie kilka dni po wizycie kardynała znowu zaczęło się źle dziać, mimo deklaracji pokoju. W hrabstwie Mayom, na zachód od Bentiu, został zabity starosta wraz z rodziną. To była zemsta jednego z generałów z plemienia Nuerów. Generał wraz ze swymi ludźmi uciekł potem do Sudanu. Tam przyjmują wszystkich watażków. Kilka tygodni później niektórzy z żołnierzy tego generała wrócili. Zostali zatrzymani i rozstrzelani bez sądu. I to zrobił nasz gubernator, również Nuer. Kto zatem walczy i przeciw komu? Każdy przeciw każdemu. W kolejnych miesiącach ten ogień przeniósł się do Górnego Nilu. Były interwencje wojskowe, bombardowania. Ginęli cywile. Straszne rzeczy się działy. Niestety, to nie ma końca.

Właśnie przeczytałem, że w ostatnią niedzielę grudnia uzbrojone grupy Nuerów zaatakowały miasto Pibor zamieszkane przez grupę etniczną Murle. Zginęło kilkadziesiąt osób. Kim są Murle?

To kolejny zajadły lud. Jest ich mało, ale są bitni i mściwi. Między nimi zawsze były napady, kradzież bydła. Wyspecjalizowali się nie tylko w porywaniu krów, ale i dzieci. Albo za okup, albo po to, żeby trzymać dzieci jako niewolników. Teraz Murle zaatakowała tzw. biała armia Nuerów. Ta „biała armia” to nieformalne grupy młodych ludzi. Tu każde plemię ma swoje oddziały, jest więc jeden wielki bałagan. Są co prawda rozmowy z lokalnymi szefami, aby uspokoić tych młodych, ale to nie przynosi skutku. Często słyszę od moich parafian, że oni nie rozumieją tego, co się dzieje. Albo mówią o tych, co walczą: „To prymitywni ludzie, bez szkoły, bez wiary”.

Oczekiwania wizyta Franciszka będzie miała charakter ekumeniczny. Papieżowi ma towarzyszyć anglikański arcybiskup Justin Welby. Przyniesie to skutek? Prezydent Sudanu Płd. jest katolikiem, wiceprezydent anglikaninem.

Salva Kir, nominalny katolik, obiecywał, że już nigdy nie podniesie ręki na innych. Przyznał się, że w 2013 r. dał sygnał do wojny bratobójczej. Obecnie wydaje się przejęty papieskim gestem sprzed trzech lat. Problem według mnie leży teraz po stronie Nuerów i Rieka Machara. To on jest spiritus movens ruchów siejących niepokój. Machar, anglikanin, może się czuć nie do końca zobowiązany moralnie czy duchowo wobec papieża. Niemniej jednak razem z prezydentem był wtedy u Ojca Świętego. Franciszek obydwu po nogach całował. Jeśli teraz któryś z nich dalej by prowokował walki, to tak jakby papieża kopnął w twarz… Może obecność prymasa Anglii jakimś cudem wpłynie na Rieka Machara.

A jak wygląda sytuacja Kościoła katolickiego w Sudanie Południowym?

Pierwsze misje były zakładane ponad 100 lat temu przez kombonianów. Przed uzyskaniem niepodległości duchowni zostali jednak wyrzuceni przez muzułmańskie władze Sudanu z północy. Przez wiele lat ich tu nie było, Kościół opierał się na świeckich, delegowanych przez biskupa, aby udzielać chrztów, katechizować. Teraz na szczęście mamy już przynajmniej kompletny episkopat. Gdy tu przyjechałem, to jeszcze trzy diecezje były bez biskupów. Na całą diecezję biskup ma ok. 25 księży i wsparcie dwóch wspólnot kombonianów. Południe jest obstawione przez ojców białych. I teraz jesteśmy jeszcze my, kapucyni, na zachodzie. Nasz kościół to blaszak – zardzewiałe, niskie, ciemne miejsce modlitw.

Brat wierzy w poprawę sytuacji w kraju?

Problemem jest to, że brakuje dobrej woli wśród polityków. Ci politycy to partyzanci, którzy wyszli z lasu. Jako gospodarze podczas pokoju nie sprawdzają się. A sitwy plemienne nie chcą ich odstawić od władzy. Miały być wybory w 2023 roku. Ale okazuje się, że będą przesunięte, bo zaplecze jest nieprzygotowane. Paradoksem jest to, że ludzie mimo wszystko mają nadzieję. I ja też się jej trzymam. Tej nadziei chrześcijańskiej na interwencję Bożą. Bo tak po ludzku niewiele jest znaków, które pozwalają myśleć, że będzie można coś w tym kraju rozwinąć. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.