Afrykańska Jugosławia?

Stanisław Guliński, arabista, był tłumaczem polskich żołnierzy uczestniczących w misji w Iraku

GN 07/2008 |

publikacja 20.02.2008 19:21

Emir Kusturica gorzko żartował w swoich filmach z widoku ciemnoskórych żołnierzy Kenii na Bałkanach. W obrazie „Underground” to czarny żołnierz musi wyjaśniać oniemiałemu Jugosłowianinowi, że „Jugosławii już nie ma”. Absurd.

Afrykańska Jugosławia? fot. Stanisław Guliński Członek plemienia Masajów

I rzeczywiście kenijski batalion kilka lat nadzorował na początku lat 90. linię zawieszenia broni między Serbami i Chorwatami w tzw. Krainie. Około tysiąca Kenijczyków stanowiło największy afrykański kontyngent zaproszony do pełnienia misji pokojowej wśród „europejskich plemion” na Bałkanach. Nie przypadkiem. Niewielka, ale doskonale wyszkolona kenijska armia, spadkobiercy Strzelców Królewskich z czasów kolonii brytyjskiej, zasłużeni w walkach z Japończykami w Birmie, do dziś stanowi jeden z chwalebnych wyjątków na tle często chaotycznych struktur wojskowych Czarnego Kontynentu.

O co oni się biją?
O Kenii do grudnia 2007 r. chętnie powtarzano opinię, iż to także jeden z niewielu afrykańskich krajów, który uniknął (jak dotąd) przekleństwa wojny domowej, zamachów wojskowych i porachunków plemiennych. Przypominam sobie, jak w 1991 r. dziwiono się wojnie rozpoczynającej się w Jugosławii. „O co oni się biją? Tam było zawsze tak spokojnie” – pytali Polacy, mający nawet wielokrotne doświadczenia wczasów nad Adriatykiem. Podobne wrażenia wynosił dotąd z Kenii turysta spędzający większość czasu na safari w parku narodowym lub na plaży koło Mombasy. Aż tu nagle, jakby samo z siebie, wszystko się popsuło. Wypada tylko zadać sobie pytanie, czy zawsze coś się w Kenii gotowało pod powierzchnią pozornego spokoju, czy też Kenijczycy nagle oszaleli?

Ludność Kenii to ponad 40 plemion, ale są wśród nich takie liczące kilka milionów członków i takie kilkusetosobowe. Niektóre to niemal nowoczesne narody z wykształconymi elitami, dla innych myślistwo, rybołówstwo i zbieractwo pozostają sposobami zdobywania środków do życia.

Kenia leży na „froncie” walki o dusze prowadzonej przez różne kościoły chrześcijańskie i islam. O sukcesie misyjnym w danej okolicy często decyduje to, kto pierwszy zbuduje szpital, szkołę, kto ma okazalszą świątynię. Kolonialny patronat przyniósł niegdyś chrześcijanom przewagę, ale obecne wypadki wykazują, że nie zawsze jest to religia przyjmowana głęboko. Islam wielu Kenijczykom do dziś kojarzy się z arabskimi handlarzami niewolników, którzy jeszcze przed nadejściem „białych” kolonialistów porywali lub kupowali ich przodków. Kenijskim muzułmaninem był ojciec obecnego kandydata na fotel prezydenta USA Baracka Obamy, choć on sam podkreśla, że został wychowany areligijnie, a potem przyjął chrzest. Wreszcie liczni w wolnych zawodach potomkowie imigrantów z Indii są hinduistami, sikhami lub muzułmanami.

Wendeta
Głównymi rozgrywającymi na kenijskiej scenie społecznej i politycznej są trzy plemiona: Kikuyu (21 proc. ogółu ludności), żyjący w centrum kraju, którzy przewodzili antybrytyjskiemu powstaniu Mau-Mau, a potem stali się „grupą trzymającą władzę” po uzyskaniu niepodległości w 1962 r. Na zachodzie żyją Luhya (14 proc.) i Luo (13 proc.), którzy – marginalizowani przez lata – są przewodnią siłą obecnej opozycji. Wielu Kikuyu nie może zapomnieć im letniego stosunku do walki o niepodległość, a nawet mówi o kolaboracji.
Z Kikuyu wywodzi się dotychczasowy prezydent Mwai Kibaki, ostatnio wybrany na kolejną kadencję w wyborach, które opozycja i większość międzynarodowych obserwatorów uważa za sfałszowane. Przywódcą opozycji jest Raila Odinga, członek plemienia Luo.

W reakcji na ogłoszenie zwycięstwa Kibakiego opozycja rozpoczęła masowe protesty, które szybko przekształciły się w plemienną wendetę. Do najkrwawszych pogromów doszło w Dolinie Wielkiego Rowu, miastach zachodniej Kenii i w dzielnicach biedoty w stolicy Nairobi. Czemu akurat tam?

Bagdad w Afryce
W okresie kolonialnym, który w Kenii trwał od 1895 do 1963 r., Brytyjczycy zachęcali swoich obywateli, ale także innych białych (takich jak np. Dunka Karen Blixen – autorka „Pożegnania z Afryką” i jej mąż) do osiedlania się na żyznych ziemiach w centrum kraju, wymarzonych do uprawy kawy, herbaty i sizalu, o niezwykle zdrowym klimacie. Powstanie Mau-Mau i ogólnoświatowa fala wyzwalania się kolonii rozwiały brytyjskie marzenia o powstaniu w Kenii „Białych Wzgórz”. Niewielu białych zdecydowało się przyjąć kenijskie obywatelstwo, więc reszta dochodowych plantacji miała stać się nagrodą dla tych, którzy najaktywniej wystąpili przeciw kolonialistom.

Dlatego ziemi białych farmerów nie oddano Masajom, którym Brytyjczycy ją wcześniej odebrali; wzięli ją sobie Kikuyu, co dodatkowo wzmocniło ich dominującą pozycję w młodym państwie. Z Kikuyu wywodził się też pierwszy prezydent niepodległej Kenii – mzee (wódz) Jomo Kenyatta. Specyficzna była sytuacja stolicy Nairobi, z której – w ramach represji przeciw powstańcom Mau-Mau deportowano wielu Kikuyu – a na ich miejsce napłynęli przedstawiciele pozostałych grup etnicznych Kenii. Jednak w instytucjach władzy ci „inni” stanowili mniejszość. Zdominowali natomiast slumsy, takie jak niemal symboliczna dzielnica-koszmar: Kibera. Jeden z jej kwartałów nosi wymowną nazwę: „Bagdad”.

Plemię nie takie złe
Gdy w grudniu sfrustrowani fałszerstwem wyborczym Luo, Luhya, a też Kalenjin wyszli na ulice, ich radykalniejsze bojówki rozpoczęły wypędzanie Kikuyu z plantacji na dawnych „Białych Wzgórzach” Kenii. Większość z około 250 tys. dotychczasowych uchodźców to właśnie oni. Rząd dość łatwo stłumił zamieszki w stolicy i w centrum kraju, gdzie Kikuyu stanowią większość, ale na zachodzie władza nad ulicą przeszła w ręce opozycji. Do Nairobi przyjechali międzynarodowi mediatorzy, którzy zdołali skłonić zwaśnionych przywódców do niemrawych negocjacji. Na razie Odinga nie chce uznać wyników wyborów, a Kibaki nie chce się zgodzić na powtórkę bądź ustąpić. A więc pat.

W prasowych komentarzach powtarza się schematyczny osąd, typowy dla pisania o Afryce. Otóż wszystkiemu winne są jakoby podziały plemienne. Samo pojęcie „plemienia” staje się czymś negatywnym, nieledwie jednoznacznym z pojęciami „dziki” czy „prymitywny”. Tymczasem plemię dla przeciętnego mieszkańca Czarnej Afryki udowodniło swą przydatność w obliczu słabości struktur nowoczesnego państwa. Te pokolonialne państwa okazały się często koszmarną karykaturą niedawnego zniewolenia. Obecne „czarne” elity traktują swój kraj podobnie do kolonialistów, spełniając ewentualnie rolę pośrednika między interesami zachodnich potęg i firm (np. producentów herbaty), którym wynajmują swoją ziemię i ludzi za odpowiednią prowizją. Najwybitniejszy kenijski pisarz współczesny Ngugi wa Thiongo wręcz nazywa te nowe elity nazistowskim określeniem herrenvolku, „narodu panów”, dla którego miliony współobywateli są tanią siłą roboczą (i wyborczą) do wynajęcia. W tej sytuacji solidarne plemię budzi więcej zaufania niż państwo.

Wieżowce i śmiercionośny bimber
Nairobi może sprawić na cudzoziemcu pozytywne wrażenie strzelającymi w niebo wieżowcami, rozległym Parkiem Wolności, biurami organizacji międzynarodowych i agencji prasowych. W restauracjach łatwiej o specjały kuchni indyjskiej czy europejskiej niż dania kenijskie. Wciąż i zewsząd słyszy się hakuna matata, co w suahili oznacza „nie ma problemu”. Jednak w klubach uderza w oczy tłum prostytutek. W slumsach nielegalne „gorzelnie” produkują hektolitry changaa – śmiercionośnego często bimbru. Wielu mężczyzn mijanych na ulicy żuje halucynogenne liście miraa. Opatrzone czerwoną wstążką billboardy ostrzegają przed AIDS, na które dziennie umiera w Kenii kilkaset osób. Znajomy Kenijczyk Joseph, oprowadzając mnie w sierpniu ubiegłego roku po centrum Nairobi, z dumą pokazywał leżące w niewielkiej odległości od siebie: kościoły, meczet i synagogę. „Patrz – i my wszyscy żyjemy w pokoju. Widziałeś gdzieś koło siebie tyle świątyń różnych religii?” Pomyślałem sobie: „Dokładnie tak samo jest w Sarajewie”. Ale nic nie powiedziałem, bo w Sarajewie nie było happy endu. Oby był w Nairobi.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.