Odblask świtu stworzenia

Szymon Babuchowski

GN 42/2022 |

publikacja 20.10.2022 00:00

Nie tylko we wspomnienie św. Jana Pawła II warto wrócić do lektury „Listu do artystów” i do myślenia o sztuce jako o powołaniu.

Odblask świtu stworzenia istockphoto

Jan Paweł II: „Nikt nie potrafi zrozumieć lepiej niż wy, artyści, genialni twórcy piękna, czym był ów páthos, z jakim Bóg u świtu stworzenia przyglądał się dziełu swoich rąk. Nieskończenie wiele razy odblask tamtego doznania pojawiał się w waszych oczach, artyści wszystkich czasów, gdy zdumieni tajemną mocą dźwięków i słów, kolorów i form, podziwialiście dzieła swego talentu, dostrzegając w nich jakby cień owego misterium stworzenia, w którym Bóg, jedyny Stwórca wszystkich rzeczy, zechciał niejako dać wam udział”.

Poszukiwacze ukrytego sensu

Zaskakujące są te słowa świętego papieża. Napisany ponad 23 lata temu „List do artystów” jest najlepszym dowodem tego, jak wielką wagę Jan Paweł II przywiązywał do sztuki i jak bardzo doceniał rolę twórców w świecie. Chyba żaden z następców świętego Piotra nie uwypuklił aż tak mocno rangi zadania, które stoi przed artystami. Owszem, papieże byli przez wieki mecenasami kultury, dlatego związki Kościoła i sztuki wydają nam się dziś oczywiste. Jednak często traktujemy je wyłącznie jako piękny „naddatek”, który pozwala nam lepiej się modlić, a przy okazji doświadczać wrażeń estetycznych, wywołanych np. muzyką sakralną, obrazami czy rzeźbami znajdującymi się w świątyni. Tymczasem Jan Paweł II mówi wprost: sztuka to kontynuacja dzieła stworzenia.

Na usta od razu ciśnie się pytanie: czy ta papieska wizja została w wystarczający sposób przez nas przemyślana? Nie tylko przez tych, którzy są bezpośrednimi adresatami listu, a więc samych artystów, ale także przez ludzi Kościoła, bo ta relacja działa przecież w dwie strony. Kościół – uczy papież – potrzebuje sztuki, by „wyrażać w zrozumiałych formułach to, co samo w sobie jest niewyrażalne”, ale też sztuka potrzebuje Kościoła, bo artysta to ten, kto „nieustannie poszukuje ukrytego sensu rzeczy”. Religia zaś ma być dla niego w tym poszukiwaniu „źródłem natchnienia”.

Brzmi to bardzo wzniośle, ale warto zastanowić się, na ile ten sposób myślenia o sztuce jest jeszcze w naszym świecie obecny. Dziś bowiem coraz częściej zaciera się granica między sztuką a rozrywką. Tej pierwszej przypisuje się co najwyżej rolę wyrafinowanej, intelektualnej gry albo prowokacji służącej jakimś partykularnym celom: politycznym, ideologicznym – czasem nawet szlachetnym, ale sprowadzającym artystyczne działania do roli reklamowego spotu. Niewiele ma to wspólnego z patosem, o którym pisze papież. Świat przestał wierzyć w sztukę natchnioną i, co gorsza, dotyczy to często także myślenia o sztuce sakralnej. Godzimy się na kicz w kościołach, bo tak jest łatwiej, szybciej, taniej.

Praca za „Bóg zapłać”?

Kilkanaście lat temu, przed spotkaniem Benedykta XVI z ludźmi świata sztuki, grupa artystów i teologów napisała do papieża list o zerwanych relacjach między Kościołem a współczesną sztuką. Sygnatariusze skrytykowali m.in. stan współczesnej architektury sakralnej oraz poziom muzyki rozbrzmiewającej w kościołach. Przywołali też słowa kard. Gabriele Paleottiego, który już ponad 400 lat temu zwracał uwagę na nadużycia związane ze sferą sztuki kościelnej: „Wydaje nam się, że nadużyć nie daje się zbyt łatwo przypisać błędom, które artyści popełniają podczas tworzenia obrazu, lecz błędom tych władców, którzy zlecają artystom i zaniedbują to, aby […] tak zlecić wykonanie dzieła, aby powstało dzieło takie, jakie być powinno. Ci władcy są prawdziwymi przyczynami nadużyć, gdyż wynikają one z tego, że artyści realizują tylko polecenia, które im się wydaje”.

To jedna strona medalu: brak rozumienia sztuki przez sporą część ludzi Kościoła, brak wsparcia dla niej w postaci mecenatu czy stypendiów, oczekiwanie od artystów pracy za „Bóg zapłać”. Po drugiej zaś stronie można z kolei często spotkać awersję do wszystkiego, co związane jest nie tylko z Kościołem, lecz także z wiarą w ogóle. Widać to w galeriach malarskich, na ekranach kin, a najbardziej chyba na teatralnych deskach, gdzie poziom bluźnierstwa został wywindowany bardzo wysoko (głośne spektakle „Golgota Picnic” czy „Klątwa” to tylko pierwsze z brzegu przykłady). Zdaniem kard. Gianfranco Ravasiego, który do niedawna przewodniczył Papieskiej Radzie ds. Kultury, artyści odłożyli na „zakurzoną półkę zapomnienia” wielki kod naszej sztuki, „ikonograficzny atlas przez wieki wertowany”, jakim jest Biblia. W ten sposób stali się głusi na sacrum, a ich twórcze poszukiwania poszły w zupełnie innym kierunku.

Otwarci na Tajemnicę

O tym rozejściu się dróg sztuki i wiary pisze też zresztą Jan Paweł II w „Liście do artystów”, zauważając, że w epoce nowożytnej, obok nurtu humanizmu chrześcijańskiego, „stopniowo ukształtowała się też inna forma humanizmu, którą cechuje nieobecność Boga, a często sprzeciw wobec Boga”. Papież podkreśla jednak, że mimo mniejszego zainteresowania tematami religijnymi wśród wielu artystów „Kościół nadal żywi bardzo wysokie uznanie dla sztuki jako takiej”. I dodaje rzecz bardzo istotną: „Sztuka bowiem, jeżeli jest autentyczna, choć niekoniecznie wyraża się w formach typowo religijnych, zachowuje więź wewnętrznego pokrewieństwa ze światem wiary, tak że nawet w sytuacji głębokiego rozłamu między kulturą a Kościołem właśnie sztuka pozostaje swego rodzaju pomostem prowadzącym do doświadczenia religijnego. Jako poszukiwanie prawdy, owoc wyobraźni wykraczającej poza codzienność, sztuka jest ze swej natury swoistym wezwaniem do otwarcia się na Tajemnicę. Nawet wówczas gdy artysta zanurza się w najmroczniejszych otchłaniach duszy lub opisuje najbardziej wstrząsające przejawy zła, staje się w pewien sposób wyrazicielem powszechnego oczekiwania na odkupienie”.

A czy przed artystami chrześcijanami stoi jakieś inne, specjalne zadanie? Ciekawie sformułował je w pierwszej połowie XX wieku francuski filozof i teolog Jacques Maritain. Jego zdaniem powinni być oni przede wszystkim… świętymi. Drugim warunkiem jest tworzenie pięknych dzieł. I to wszystko. „Jeżeli chcecie stworzyć dzieło chrześcijańskie, bądźcie chrześcijanami i szukajcie sposobu stworzenia dzieła pięknego, w które przejdzie wasze serce; nie starajcie się »robić po chrześcijańsku«” – pisze Maritain w „Sztuce i mądrości”. Artysta nie powinien więc podporządkowywać swojego dzieła ewangelizacji, bo w ten sposób będzie miało ono jedynie charakter propagandowy, a sztuka tego nie znosi. Jeśli zaś prawdziwy chrześcijanin użyje całego swojego talentu i warsztatu do tworzenia pięknych rzeczy, to w naturalny sposób nabiorą one cech chrześcijańskich. Gdy sztuka wyrośnie z życia i nabierze wartości świadectwa, siłą rzeczy stanie się też narzędziem ewangelizacji.

Pokora bycia narzędziem

Ideałem tej wizji sztuki, o której pisze papież w „Liście do artystów”, wydaje się gotycka katedra, zamykająca w sieci swoich sklepień cały kosmos. Odwiedzając arcydzieła architektury sakralnej, podskórnie czujemy, że za tymi misternymi konstrukcjami kryje się coś więcej – myśl, która przekracza człowieka, a jednocześnie przywraca światu właściwą hierarchię, porządkuje rzeczywistość. Zastanawiający jest fakt, że w ostatnim stuleciu niewiele powstało budowli, które dorównywałyby rozmachem wizji i duchową głębią symboliki średniowiecznym katedrom. Są oczywiście wyjątki: Antoni Gaudí ze swoją bazyliką Sagrada Família w Barcelonie czy – na polskim gruncie – kościoły projektowane przez Stanisława Niemczyka. Choć dzieła naszego architekta z pozoru wydają się przeciwieństwem gotyckich katedr: skromne, bez witraży i nadmiaru detali, które mogłyby odciągać uwagę od tego, co najistotniejsze – to jednak przemawiają do odbiorców głęboką symboliką przestrzeni.

Oczywiście artystów rozumiejących proces tworzenia podobnie jak Jan Paweł II można wskazać wielu – w różnych dziedzinach współczesnej sztuki. Muzyka Wojciecha Kilara, malarstwo Michała Świdra, poezja Wojciecha Wencla – wszystkie one wyrastają z podobnego przekonania: że tworząc, uczestniczymy w jakimś misterium, które nas przerasta. Papież zwraca uwagę, że w języku polskim istnieje pokrewieństwo między słowami „stwórca” i „twórca”. Na czym więc polega różnica między nimi? „Ten, kto stwarza, daje samo istnienie, wydobywa coś z nicości [...] – i ten ściśle określony sposób działania jest właściwy wyłącznie Wszechmogącemu. Twórca natomiast wykorzystuje coś, co już istnieje i czemu on nadaje formę i znaczenie”. Tolkien, który tworzył swoje literackie światy niezwykle drobiazgowo, wymyślając ich mitologię, konstruując nowe języki i szczegółową topografię, czerpał pomysły z istniejących już dzieł, powstałych w wielu kulturach – od Brytanii i Skandynawii po Daleki Wschód. Niewyczerpanym źródłem jego inspiracji pozostawała też oczywiście Biblia. A jednak także on wyznał, że odnalezienie pierścienia przez Bilba Bagginsa zaskoczyło go nie mniej niż samego hobbita. Na tym właśnie polega owo zdumienie, o którym pisze Jan Paweł II. Artysta przygląda się dziełu swych rąk i pyta: czy to na pewno wyszło ode mnie? To zdumienie uczy także pokory, a z niej biorą się najlepsze dzieła. Warto wrócić do myślenia o sztuce jako o powołaniu. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.