Nie stało się

Franciszek Kucharczak

GN 41/2022 |

publikacja 13.10.2022 00:00

60 lat temu świat stanął na krawędzi wojny nuklearnej. W oddaleniu tamtego zagrożenia miał udział papież. I nie tylko tamtego.

Wkrótce po wyborze na papieża Jan Paweł II interweniował w sporze między Argentyną i Chile o kanał Beagle. Telefonicznie przekonywał  do pokojowego rozwiązania konfliktu przywódców Argentyny Jorge Rafaela Videlę i Chile Augusto Pinocheta. east news, FARABOLAFOTO /east news, east news Wkrótce po wyborze na papieża Jan Paweł II interweniował w sporze między Argentyną i Chile o kanał Beagle. Telefonicznie przekonywał do pokojowego rozwiązania konfliktu przywódców Argentyny Jorge Rafaela Videlę i Chile Augusto Pinocheta.

Zaledwie kilka dni po inauguracji w Rzymie Soboru Watykańskiego II media we wszystkich krajach nagle odwróciły uwagę od tego wydarzenia: nad światem zawisła perspektywa konfliktu nuklearnego. 15 października 1962 roku analitycy CIA, przeglądając zdjęcia zrobione przez samolot szpiegowski U-2, odkryli ze zgrozą, że na Kubie są przygotowywane stanowiska dla wyrzutni rakietowych. Potwierdziły się w ten sposób podejrzenia, że ZSRS chce rozmieścić na wyspie pociski zdolne przenosić głowice jądrowe na teren Stanów Zjednoczonych. Na to Ameryka nie mogła pozwolić. 22 października prezydent J.F. Kennedy wygłosił przemówienie do narodu, w którym ostrzegł, że wystrzelenie choćby jednej rakiety w kierunku USA spotka się ze zmasowaną odpowiedzią, a tym samym rozpętaniem wojny atomowej.

Stany Zjednoczone, chcąc powstrzymać dostawy sowieckiego sprzętu dla Kuby, zarządziły blokadę morską. Moment krytyczny nastąpił 24 października, gdy 18 radzieckich jednostek zmierzało w stronę Kuby, nie reagując na wezwania i ostrzeżenia z amerykańskich okrętów. Rozkaz otwarcia ognia miał paść w każdej chwili. W ostatnim momencie Sowieci zawrócili. ZSRS nie zaryzykował globalnego starcia. Napięcie trwało jeszcze dwa dni, aż do chwili, gdy Nikita Chruszczow oficjalnie zgodził się wycofać rakiety, uzyskując w zamian obietnicę, że USA zrezygnują z interwencji na opanowanej przez komunistów Fidela Castro Kubie. Świat odetchnął z ulgą.

Ktoś trzeci

Niebagatelny udział w rozładowaniu konfliktu miał papież Jan XXIII. W chwili największego napięcia, 25 października, wystąpił z orędziem. Fale radiowe poniosły jego słowa na cały świat. „Ach, Panie, niechże będzie ucho Twoje uważne na modlitwę Twojego sługi i na modlitwę sług Twoich, pragnących czcić Twoje Imię!” – modlił się słowami z Księgi Nehemiasza. „Wypowiadam tę modlitwę drżącymi wargami” – wyznał i zwracając się do przywódców państw, dodał: „Słuchajcie swojego sumienia, słuchajcie krzyku bojaźni, który wznosi się do nieba ze wszystkich części świata, od niewinnych dzieci po starców, od osób i wspólnot: Pokój! Pokój!”.

Sam apel nie trafiłby do przekonania rządzących, gdyby nie zakulisowe działania papieża. Kontekst był bowiem taki: w obliczu eskalacji konfliktu Chruszczow zdał sobie sprawę z tego, że Kennedy nie ustąpi. On także nie chciał okazać słabości, bo oznaczałoby to porażkę ZSRS. W tej sytuacji wyjść z impasu z twarzą mógł pomóc ktoś trzeci, osoba „z zewnątrz”. Potrzebne kryteria spełniał Jan XXIII. Kennedy był pierwszym w historii katolikiem na urzędzie prezydenta USA, co ułatwiało mu kontakt z papieżem. Z kolei dla Chruszczowa Jan XXIII był do przyjęcia z racji ostrożności, z jaką wypowiadał się na temat relacji z ZSRS. Z pewnością znaczenie miała też jego osobista otwartość, przejawiająca się na przykład w życzeniach przesyłanych Chruszczowi z okazji urodzin czy też przyjęcie jego córki i zięcia na audiencji w Watykanie. Kościół zresztą już od lat 50., szczególnie od czasu destalinizacji, unikał stanowczego potępiania komunizmu, co znalazło wyraz także w dokumentach soborowych. Polityka ta do dziś stanowi przedmiot kontrowersji, w tamtym jednak przypadku przyniosła pozytywny skutek.

Wyjść z twarzą

Jan XXIII podjął się roli mediatora pod warunkiem jednoznacznej zgody obu przywódców.

Kennedy i Chruszczow przystali na to. Obaj znali treść orędzia papieskiego jeszcze przed wygłoszeniem, a już nazajutrz opublikowała je radziecka „Prawda”, organ Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Z punktu widzenia rządzących najważniejszy był fragment: „Dzisiaj powtarzamy apel płynący z naszego serca i wzywamy przywódców państw, aby nie pozostali obojętni (...). Aby uczynili wszystko, co w ich mocy, aby zachować pokój. W ten sposób ochronią ludzkość przed horrorem wojny, której przerażających skutków nikt nie jest w stanie przewidzieć (...). To będzie znak mądrości i roztropności, jaki w niebie i na ziemi zostanie pobłogosławiony”.

Z ludzkiej perspektywy pozytywny finał kryzysu kubańskiego był przede wszystkim owocem wysiłków amerykańskiej i sowieckiej dyplomacji, niemniej mediacja Jana XXIII pomogła wyjść z twarzą obu stronom. Szczególnie ważne było to dla Chruszczowa, bo on, jako strona agresywna, rezygnując ze swoich planów faktycznie poniósł porażkę. W tej sytuacji wizerunek przywódcy, który zmienia plany ze względu na dobro ludzkości, był mu bardzo przydatny. Z kolei dla Stolicy Apostolskiej oznaczało to podniesienie autorytetu na arenie międzynarodowej. Sam Jan XXIII, w nawiązaniu do doświadczeń kryzysu kubańskiego, opublikował encyklikę „Pacem in terris” o pokoju na świecie.

Generałowie posłuchali

Kryzys kubański nie był pierwszym ani ostatnim wydarzeniem, w którym Kościół angażował się bezpośrednio na rzecz oddalenia wojen. Już u progu średniowiecza, gdy Rzymowi zagrażały hordy barbarzyńców, negocjacje, jakie podejmowali papieże, niejednokrotnie ocalały życie wielu tysięcy ludzi. W minionym wieku papieże nie ustawali w próbach zaprowadzenia pokoju, a przynajmniej ulżenia doli ludzi, w czasie dwóch wojen światowych. Takie stanowisko pozostaje niezmienne. W obliczu zagrożenia konfliktami zbrojnymi Stolica Apostolska nie ogranicza się do apelowania do sumień. Znaczącym tego przykładem było zaangażowanie Jana Pawła II w dzieło pokoju. Po raz pierwszy interweniował krótko po wyborze, już w grudniu 1978 roku, gdy rozgorzał tlący się od lat spór między Argentyną i Chile o kanał Beagle, cieśninę w rejonie Ziemi Ognistej. W warunkach trwającej wtedy zimnej wojny konflikt tego rodzaju mógł spowodować efekt domina. Wojna wisiała na włosku, armie obu państw były już w stanie gotowości.

Ojciec Święty zaproponował pomoc w mediacji, co zostało nagłośnione w mediach. Zadanie miał ułatwione, ponieważ przywódcy obu zwaśnionych państw, generałowie Videla i Pinochet, byli katolikami. Jan Paweł II rozmawiał z nimi przez telefon, a gdy obaj przystali na ofertę papieską, wysłał do Buenos Aires watykańskiego dyplomatę kard. Antonio Samoré, zlecając mu przeprowadzenie mediacji. W obu krajach zarządzono demobilizację. Widmo wojny na tym etapie zostało oddalone, ale papieżowi nie wystarczało zażegnanie konfliktu, który mógł wybuchnąć z nową siłą. Chciał trwałych rozstrzygnięć. Dzięki zabiegom Jana Pawła II 8 stycznia 1979 roku obaj generałowie zadeklarowali gotowość przyjęcia jego werdyktu. Rokowania, prowadzone już w Watykanie, trwały z różną dynamiką aż do jesieni 1984 roku, gdy udało się wypracować traktat o pokoju i przyjaźni argentyńsko-chilijskiej.

Okazało się więc, że zabiegi Jana Pawła II nie tylko pozwoliły bezkrwawo rozwiązać spór, ale przyczyniły się także do trwałego zbliżenia między Argentyną i Chile.

Miał rację

Jan Paweł II był konsekwentny w swoim sprzeciwie wobec wojny, którą uważał za porażkę ludzkości. Próbował interweniować na rzecz pokoju zawsze, gdy było to możliwe. Tak było w związku z wojną domową w Libanie, z wojnami w Zatoce Perskiej, w Afganistanie czy w Kosowie. Wyrazem determinacji papieża Wojtyły w tym zakresie były jego usilne próby zapobieżenia wybuchowi wojny w Iraku w 2003 roku. W tym celu interweniował wszędzie, gdzie było to możliwe, rozmawiając z przywódcami krajów zaangażowanych w konflikt. Szczególnie w przypadku prezydenta USA do końca starał się odwieść go od koncepcji „wojny prewencyjnej”. Z misją ostatniej nadziei wysłał do niego kard. Laghiego, osobistego znajomego prezydenta, licząc, że przemówi mu do rozsądku. Nie udało się, wojna wybuchła, ale szybko się okazało, że to Jan Paweł II miał rację. Zamiast szybkiego wprowadzenia w Iraku demokracji, USA wplątały się na długie lata w krwawą wojnę domową, tracąc ludzi i pieniądze, a nie osiągając praktycznie żadnego celu. Zamiast uciszenia irackiej Al-Kaidy sprowokowały powstanie Państwa Islamskiego, jeszcze bardziej zbrodniczej organizacji terrorystycznej.

Wysiłki Jana Pawła II nie poszły jednak na marne. Dzięki jego jednoznacznemu stanowisku świat islamu nie miał podstaw do uznania tej wojny za interwencję „krzyżowców”. To nie była wojna religijna, jak próbowali ją przedstawiać fundamentaliści islamscy, i dla większości muzułmanów było to jasne.

Działania papieży na rzecz pokoju nie zawsze kończyły się oddaleniem wojny, ale ci, którzy ją rozpętywali, po czasie zawsze przekonywali się, że warto ich było jednak posłuchać. •

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.