Zbrodnia sąsiadów

Przemysław Kucharczak

GN 02/2008 |

publikacja 09.01.2008 11:02

Sześć tysięcy śmiertelnie przerażonych Kenijczyków uciekło do kościoła w mieście Eldoret w zachodniej Kenii. Pomaga im czterech księży: dwóch Polaków, Indonezyjczyk i proboszcz ze Słowacji. Wszyscy są zagrożeni śmiercią.

Zbrodnia sąsiadów fot. PAP/EPA/STEPHEN MORRISON Korzystając z zamieszania na ulicach Nairobi, niektórzy plądrowali sklepy

Jeden z sąsiednich kościołów protestanckich już poszedł z dymem. Razem z ludźmi, którzy się w nim schronili. Stało się to w Nowy Rok. Wśród ponad pięćdziesięciu spalonych żywcem ludzi były kobiety i dzieci. – U nas kobiety z dziećmi nocują w kościele i parafialnej szkole. A mężczyźni przez całą noc pilnują ogrodzenia – mówi ojciec Stanisław Róż, werbista, który od miesiąca pracuje na zastępstwie w Eldoret. – Najgorzej jest nocami. Raz ktoś nie wytrzymał napięcia i zaczął histerycznie krzyczeć. Wybuchła panika, bo ludzie myśleli, że już przyszli nas mordować – relacjonuje. Większość nieszczęśników stłoczonych w zabudowaniach parafii ojców werbistów nie ma dokąd wracać. Sąsiedzi spalili im już domy.

Przyspawani do władzy
Jak to możliwe, że przemoc i mord rozlały się właśnie po Kenii, kraju uważanym dotąd za bardzo stabilny jak na afrykańskie standardy? – Poszło o „przyspawanie do władzy” obecnego prezydenta – ocenia ojciec Adam Wąs, werbista, który pracował w Kenii w latach 90. – To tutaj prawidłowość, że taka niemoc oddania władzy przeradza się w walki plemienne – dodaje. Przyspawany do władzy prezydent to Mwai Kibaki, z największego w Kenii plemienia Kikuju. Wygrał właśnie po raz kolejny wybory, pomimo że sondaże dawały przewagę jego rywalowi, kandydatowi opozycji Railowi Odindze z plemienia Luo. Opozycja twierdzi, że głosowanie zostało sfałszowane. Także Komisja Europejska i USA wyraziły wątpliwości co do uczciwości tych wyborów. Według obserwatorów z Unii Europejskiej, wyniki nie zgadzają się z liczbą oddanych głosów. Kiedy więc ogłoszono zwycięstwo dotychczasowego prezydenta, rozwścieczeni zwolennicy opozycji wyszli na ulicę. Niestety, wyszli z maczetami w dłoniach. Mordowali swoich sąsiadów z ludu Kikuju, plemienia prezydenta. Kenię zasnuły dymy z podpalonych domów, sklepów, stacji benzynowych, samochodów. Krew polała się w stolicy, Nairobi, oraz na zachodzie kraju, gdzie Kikuju są w mniejszości. Pod koniec zeszłego tygodnia w Kenii było już ponad trzysta ofiar i około stu tysięcy uchodźców.

Jesteś Kikuju? Zginiesz
Wyjście na ulicę stało się dla Kikuju śmiertelnie niebezpieczne. Mimo to jednak mężczyźni koczujący przy kościele ojców werbistów w Eldoret wychodzą na miasto w ciągu dnia. – Ryzykują życie. Ale idą, żeby znaleźć coś do jedzenia – mówi ojciec Stanisław Róż. – Na terenie naszej parafii już około 30 osób zostało zamordowanych. Panuje głód, bo drogi do miasta są odcięte. Dopiero ostatnio otwarto w mieście dwa albo trzy sklepy. Chcieliśmy coś tam kupić, ale na miejscu był tłum i wszystko zostało wykupione. Dobrze, że przy kościele mamy przynajmniej trochę wody – dodaje.

Ostatnio proboszcz próbował dojechać samochodem do wsi. Miał zamiar kupić dwa worki kukurydzy. Niestety, na rogatkach miasta zatrzymała go grupa 500–700 ludzi. Ktoś z nich rozpoznał księdza. Nic mu nie zrobili, ale kazali zawrócić. – Bojówkarze szukają na ulicach członków ludu Kukuju. Pytają, z jakiego jesteś plemienia, każą się wylegitymować. Nam, misjonarzom, najwyżej wezmą na ulicy pieniądze, ale nasze życie raczej nie jest tu zagrożone – sądzi ojciec Stanisław. – No chyba żeby doszli do wniosku, że ukrywamy ich wrogów. I w przypadku, jeśli rzeczywiście w nocy wtargnie do kościoła jakaś banda. Wtedy bojówkarze nie będą przeprowadzać żadnej selekcji, tylko pójdą równo... No ale z ludźmi, którzy się u nas schronili, trzeba być, nie możemy ich zostawić – mówi spokojnie. Dzięki pośrednictwu ambasad polskiej i słowackiej oraz nuncjatury watykańskiej władze kenijskie przysyłały w ostatnie noce do kościoła po dwóch policjantów. Mundurowi przychodzili na 22.00 i byli do szóstej rano. Kiedy są na miejscu, ludzie czują się przynajmniej odrobinę bezpieczniej. Ale dwóch policjantów może nie wystarczyć, jeśli bandyci zaatakują.

Chrześcijańska maska
Członkowie plemienia Kikuju masowo uciekają z zachodniej części kraju. Polscy księża widzieli w telewizji relację z ewakuacji dziesięciu autobusów w stronę góry Kenia. To rejon, w którym większość mają właśnie Kikuju. Ludzi w kościele ewangelikalnym w Eldoret spaliły bojówki z ludu Luo, tego samego, do którego należy przywódca opozycji. – Luo to też są chrześcijanie. Podobnie jak Kikuju, którzy są teraz ofiarami – mówi ojciec Adam Wąs. – Widać wyraźnie, że chrześcijaństwo potrzebuje czasu, żeby zapuścić korzenie. Musi się umocnić przez wiele pokoleń. Nie wystarczy ochrzcić tych ludzi. Dla wielu z nich chrześcijaństwo to na razie tylko swoista maska afrykańska, którą łatwo zdjąć – uważa.

Dlaczego mieszkańcy Afryki tak często próbują rozwiązać swoje problemy polityczne za pomocą masakr ludzi z innych plemion? – Życie jest dla nich jakby mniej warte niż dla nas – ocenia dr hab. Elżbieta Puchnarewicz z Instytutu Studiów Regionalnych i Globalnych Uniwersytetu Warszawskiego. – Nie wiemy, dlaczego tak jest. Wiemy tylko, że zbyt łatwo sięga się tam po karabin. W chwilach kryzysu ludzie zbyt chętnie kierują się emocjami, wchodzą w konflikty, strzelają do siebie. I w najprostszy sposób wierzą w racje tylko swojego ludu. Bo to ich lud daje im poczucie bezpieczeństwa, a nie państwo – mówi.
Nie wręczaj darów, współpracuj Granice w Afryce są ustalone sztucznie przez wielkie mocarstwa kolonialne. Plemię Luo, które wraz z sojusznikami morduje teraz i przegania Kikuju z zachodniej części kraju, żyje nie tylko w Kenii, ale też w Tanzanii i Ugandzie. Granice rozdzieliły też wiele innych żyjących tam plemion, między innymi Masajów, słynnego przed wiekami ludu dumnych wojowników. Kenię zamieszkuje około 40 plemion. Tak wielka różnorodność, powstała w wyniku sztucznych podziałów granicznych, dodatkowo utrudnia porozumienie.

– W państwach Afryki nie działają takie instytucje jak w rozwiniętych krajach. Wiele terenów nie jest też strzeżonych przez służby porządkowe – mówi Elżbieta Puchnarewicz. – Ostatnie wydarzenia w Kenii pokazały niestety, że etniczność znów wzięła górę nad demokracją. Demokracja jest tam naskórkowa, jej sens nie jest rozumiany tak jak w Europie – uważa. Państwom Afryki trudno będzie jednak nadrobić cywilizacyjne zapóźnienia, ponieważ to my, ludzie bogatego Zachodu, im to utrudniamy. Jak? Choćby przez ogromne subwencje dla rolnictwa w Unii Europejskiej. Z tego powodu rolnicy z Afryki nie mają szans na eksport swojej żywności do Europy. Nie zarobią na naszym rynku, więc omija ich też szansa na rozwój. – Światowy kapitał omija Afrykę. A nasza pomoc dla mieszkańców tego kontynentu często niewiele pomaga, bo polega na darowywaniu, zamiast na współpracy – ocenia Elżbieta Puchnarewicz.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.