Francja według Benedykta

Jacek Dziedzina

GN 15/2022 |

publikacja 14.04.2022 00:00

Co łączy wybory prezydenckie we Francji z 95. urodzinami Benedykta XVI? Wspomnienie pielgrzymki nad Sekwanę w 2008 roku. Jednej z najważniejszych dla Europy papieskich wizyt.

Francja według Benedykta ALBERTO PIZZOLI /east news

Po co wracać do tego wydarzenia? Przecież i Francja, i Europa, i Kościół są dziś w zupełnie innym miejscu. Pojawiły się nowe wyzwania, które 14 lat temu wydawały się albo kwestią bardzo odległej przyszłości, albo zupełnie niemożliwe. Otóż i tak, i nie. Bo mimo zupełnie nowej sytuacji społeczno-politycznej we Francji czy trwającej i zmieniającej w Europie wszystko wojnie na Ukrainie jest w pielgrzymce Benedykta jakiś zmarnowany talent, jakaś niewykorzystana szansa, która być może teraz czeka na nowe otwarcie. Nie chodzi zatem o zwykłe wspominkowanie, ale raczej o nową inspirację słowem, które wtedy zostało zasiane. Ponieważ śledziłem tę pielgrzymkę na miejscu, we Francji, tym mocniej tkwią we mnie słowa i obrazy czasu wielkich rekolekcji francuskich. Na tle trwającej kampanii wyborczej przed II turą wyborów prezydenckich i na tle wszystkich europejskich niepokojów powrót do treści tamtej wizyty to jak łapanie świeżego powietrza.

Profesor mistyk

To, że Joseph Ratzinger jest frankofilem, było wiadome od dawna. Trudno się temu dziwić, bo dorobek intelektualny i duchowy chrześcijan we Francji jest imponujący. Benedykt, mimo świadomości bolączek francuskiego Kościoła, ewidentnie czuł się dobrze w środowisku, które z jednej strony chce wiary ugruntowanej na dobrej teologii, z drugiej nie mierzy jej statystyką, lecz minutami spędzonymi w milczeniu na klęczkach. Sam papież dał przykład tego podczas przejmującego nabożeństwa w Lourdes. Najpierw, w towarzystwie 150 tys. wiernych, długo klęczał przed Najświętszym Sakramentem. Następnie poprowadził niemal półgłosem prostą modlitwę, przerywaną długimi chwilami ciszy. Patrzył na przemian to na monstrancję, to w kierunku wiernych. „Panie, oto mija dwa tysiące lat od chwili, kiedy zgodziłeś się ponieść śmierć na krzyżu hańby, by zmartwychwstać i na zawsze pozostać z nami, Twoimi braćmi, siostrami” – mówił. I zwrócił się do wiernych: „A wy, moi bracia, siostry, przyjaciele, pozwalacie, by was sobą zachwycił! My Go kontemplujemy. Adorujemy Go (…). Adorujemy Tego, który jest u początku i u kresu naszej wiary, Tego, bez którego nie byłoby nas tu dzisiejszego wieczoru, bez którego nie byłoby nas wcale, bez którego nic by nie istniało, absolutnie nic! On jest tu dziś wieczorem przed nami i pozwala na siebie patrzeć” – papież kontynuował medytację jak rasowy lider charyzmatycznej grupy modlitewnej, przy coraz większej ciszy w sektorach z wiernymi. Wszyscy czuli, że dzieje się coś czystego, prawdziwego, dużo ważniejszego niż wszelkie hałaśliwe komentarze. To wymykało się wszelkim „oczekiwaniom komentatorów” i analizom z cyklu „co powie papież”. Benedykt zakończył medytację najważniejszymi, moim zdaniem, słowami tej pielgrzymki: „Pozostańcie w milczeniu, a następnie przemówcie i powiedzcie światu: nie możemy już przemilczać tego, co wiemy”. Cisza dźwięczała w uszach jak nigdy.

Głód córki marnotrawnej

Widziałem zastygłych dziennikarzy, którzy przerwali wstukiwanie swoich mądrych komentarzy do komputerów. Dla Francuzów widok intelektualisty, „księcia Kościoła” i „pancernego kardynała” (jak przed pielgrzymką powtarzały nachalnie i bezmyślnie media), który modli się publicznie tak prosto i od serca, był pewnym zaskoczeniem. Dla jednych pozytywnym i budującym, dla innych „rozczarowaniem”. Przywołuję wspomnienie tego właśnie wydarzenia, bo dobrze oddaje ono zderzenie oczekiwań, jakie miały media wobec tej pielgrzymki, z intencją i planem Benedykta. Papież nie tyle chciał rzucić Francję na kolana, ile własnym przykładem zachęcić Francuzów (ale też całą Europę) do tego, by na klęczkach właśnie i w kontemplacji zaczęli szukać na nowo swojej zagubionej tożsamości.

Bernard Margueritte, wieloletni korespondent prasy francuskiej Polsce, powiedział mi wtedy: – Benedykt XVI mówi, że każdy z nas szuka Chrystusa głęboko w sobie, ale jednocześnie stara się od Niego uciekać. Sądzę, że to ilustruje sytuację całej Francji, która w dalszym ciągu, jako najstarsza córka Kościoła, szuka Chrystusa, ale z drugiej strony ucieka od Niego jak może. Jest zatem brak powołań, jest wojująca laickość, ale z drugiej strony ewidentna tęsknota za duchowością, wartościami. Prężnie działa sporo wspólnot, to jest imponujące. Z jednej strony sytuacja jest marna: Francja „importuje” misjonarzy nawet z Afryki, bo kraj ten stał się ziemią misyjną. Coraz bardziej czujemy, że cywilizacja społeczeństwa konsumpcyjnego, hedonizmu, neoliberalizmu nie daje szczęścia i nie jest nawet do utrzymania. Ona zawala się na naszych oczach. Więc ludzie tym bardziej szukają jakiejś autentyczności. W takim momencie papież pokazuje, że jest inna cywilizacja.

Naderwane skrzydła

Warto wracać do tych obrazów i słów, bo dziś można odnieść wrażenie, że i w samej Francji, i w całej Europie, również w Polsce, łatwiej wypełnić jedną pustkę drugą, czasem mającą pozory duchowości, niż prawdziwie ożywczą duchową treścią. We Francji neoliberalizm i skrajny laicyzm najpierw zaczęły być wypierane przez islamski ekstremizm, z kolei w reakcji na niego coraz pewniej czuje się radykalny nacjonalizm, patrzący z nadzieją na rosyjski pseudochrześcijański konserwatyzm, będący w istocie neopogańską odmianą szowinizmu, zagrażającego bezpieczeństwu nie tylko Ukrainy. W tej ślepej uliczce brakuje i wiary, i rozumu, stąd tak ważne również z dzisiejszej perspektywy są słowa, jakie w paryskim Kolegium Bernardynów Benedykt XVI wypowiedział do 600 francuskich intelektualistów i polityków, ludzi nauki i kultury. Zebrani usłyszeli przypomnienie, że europejską kulturę stworzyło „poszukiwanie Boga i gotowość do słuchania Go”. Moją uwagę najbardziej przyciągała wówczas kamienna twarz siedzącego w pierwszym rzędzie Valéry’ego Giscarda d’Estaing – jednego z autorów preambuły konstytucji europejskiej, która z dziedzictwa greckiego i rzymskiego swobodnie przeskakiwała do oświecenia, pomijając całe wieki chrześcijańskiej starożytności i średniowiecza. „Kultura, dla której pytanie o Boga należałoby jedynie do dziedziny subiektywizmu jako nienaukowe, byłaby kapitulacją rozumu, a tym samym porażką humanizmu, i to o poważnych następstwach” – mówił papież. „To, co było podstawą kultury Europy, poszukiwanie Boga i gotowość, by Go słuchać, również dzisiaj pozostaje fundamentem każdej prawdziwej kultury” – zakończył przy niezmiennie kamiennej twarzy Giscarda d’Estaing.

Bożki nasze powszednie

Wspomniane słowa warto czytać w kontekście homilii, jaką Benedykt wygłosił wówczas podczas Mszy św. w Paryżu. Była ona ściśle związana ze słowami świętego Pawła, piętnującego grzechy bałwochwalstwa wśród pierwszych chrześcijan. Papież nawiązywał do obecnych czasów. „Czyż nasz współczesny świat nie tworzy swoich własnych bożków?” – pytał retorycznie. „Czyż nie naśladuje, być może nieświadomie, starożytnych pogan, odwracając człowieka od jego prawdziwego przeznaczenia, od radości wiecznego życia z Bogiem?” – przemawiał. Benedykt XVI zwrócił uwagę: „[Istnieje] pokusa ubóstwienia przeszłości, która już nie istnieje, zapominająca o jej brakach, istnieje pokusa ubóstwienia przyszłości, która jeszcze nie istnieje, z wiarą, że człowiek o własnych siłach może zrealizować szczęście wieczne na ziemi!”. To ciągle aktualny również dla nas – w Polsce, w Europie i w samej Francji – wyrzut sumienia. Efekty tej bałwochwalczej wiary w struktury, traktaty, gazociągi, układy ignorujące bezpieczeństwo widzimy właśnie w brutalnej odsłonie. Ale wiemy przecież, że to wyrzut nie tylko do polityków, decydentów, lecz także do każdego z nas. Każdy z nas ma swój udział w dokładaniu cegiełki do budowy świątyń poświęconych współczesnym bożkom.

„Bóg sam uczy nas, jak odrzucać bożki, iluzje naszych umysłów” – mówił Benedykt do 260 tys. uczestników Mszy św. Rozglądałem się wokół. Widziałem twarze ukryte w dłoniach, zamknięte oczy. Nikt nie przerywał oklaskami słów papieża. Długie, mocne brawa pojawiły się dopiero po homilii. Działo się to w centrum miasta, którego nieżyjący już wówczas arcybiskup Jean-Marie Lustiger, również na kolanach, musiał odnaleźć własną tożsamość. Metropolita paryski mówił publicznie o walce duchowej, którą przechodził jako kapłan. Pojechał kiedyś do Jerozolimy, uklęknął przy grobie Pańskim i powiedział sobie: „Nie wyjdę stąd, dopóki nie odpowiem sobie na pytanie, czy prawdą jest, że Jezus wyszedł z tego grobu, że żyje, bo jeśli to nie jest prawdą, rzucam kapłaństwo”. Modlił się długo i w końcu powiedział: „To jest prawda. A skoro to prawda, trzeba zrobić wszystko, żeby ludzie tym żyli”. Echem doświadczenia Lustigera były przywołane wcześniej słowa Benedykta z adoracji w Lourdes: „Nie możemy już przemilczać tego, co wiemy”. Bez tego doświadczenia – adoracji na kolanach i przepowiadania Ewangelii – nic się nie zmieni ani we Francji, ani w Europie.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.