Historyczny zwrot

Jacek Moskwa

GN 41/2018 |

publikacja 11.10.2018 00:00

Wybór kard. Karola Wojtyły tylko do pewnego stopnia okazał się zaskoczeniem. W Watykanie był on od dawna postacią dobrze znaną i cenioną.

Papieski gest podczas inauguracji pontyfikatu podkreślał znaczenie posługi prymasa Polski dla Jana Pawła II AP Photo/east news Papieski gest podczas inauguracji pontyfikatu podkreślał znaczenie posługi prymasa Polski dla Jana Pawła II

Zasiadał w kilku ważnych kongregacjach, regularnie wybierano go do Sekretariatu Synodu Biskupów. Cieszył się zaufaniem i sympatią Pawła VI, zwłaszcza po tym, gdy jako metropolita krakowski udzielił mu mocnego wsparcia dla kontestowanej w licznych kręgach kościelnych encykliki Humanae vitae. W 1976 roku kardynałowie wszystkich dykasterii i podlegli im ważniejsi urzędnicy słuchali jego rekolekcji wielkopostnych dla papieża i Kurii Rzymskiej.

Sierpniowe konklawe

Papież Paweł VI zmarł 6 sierpnia 1978 roku. Konklawe rozpoczęło się 25 sierpnia, w ostatnim dniu, który – zgodnie z przepisami wprowadzonymi przez Pawła VI – mógł upłynąć od śmierci papieża do rozpoczęcia wyborów jego następcy. Podobno ta zwłoka miała dać więcej czasu na przekonanie przyjezdnych do rozwiązań proponowanych przez ich kolegów kurialistów. Po raz pierwszy na konklawe większość stanowili purpuraci spoza Europy. Na 111 przybyłych 56 pochodziło z innych kontynentów. Europejczyków było o jednego mniej. Wśród nich tylko 27 Włochów. Jasne było, że nie są w stanie narzucić swojej woli bez zawierania sojuszów. W przeszłości było inaczej: 35 Włochów na 62 w 1939 roku, 18 na 53 w 1958 i 29 na 82 w 1963. W nowych warunkach uzyskanie wymaganej większości dwóch trzecich, to jest 75 głosów, jawiło się jako bardzo trudne.

Konklawe sierpniowe trwało jednak nadzwyczaj krótko. Wyjaśnienie jego mechanizmów nie jest jednak wcale łatwe. Jeden z podziałów, które na nim się zarysowały, przeciwstawiał duszpasterzy kardynałom Kurii Rzymskiej. Jest ona, jak wiadomo, najdłużej działającą biurokracją świata; często bywa demonizowana. Od dziesięcioleci toczą się dyskusje o konieczności jej zreformowania, z których niewiele wynika. Kardynałowie kurialiści stanowią wierzchołek góry lodowej, za ich plecami kroczy cała armia urzędników różnych szczebli: w większości, chociaż nie tylko, księży; w większości, chociaż nie tylko, Włochów. Stanowią oni fundament międzynarodowego trwania tej instytucji: jednolitości doktryny religijnej i moralnej, polityki personalnej, dyplomacji w stosunkach z państwami i udziału w gremiach ponadnarodowych.

Z drugiej strony prawdziwym powołaniem Kościoła jest duszpasterstwo. Napięcia między sprawującymi je ludźmi a funkcjonariuszami kościelnej centrali zdarzają się często i są w gruncie rzeczy nieuchronne. W latach 60. i 70. XX wieku dotyczyły one między innymi suwerenności Kościołów lokalnych wobec decyzji podejmowanych przez Stolicę Apostolską. Takim przykładem mogła być rezerwa, a czasem sprzeciw prymasa Polski kard. Wyszyńskiego wobec polityki wschodniej Watykanu.

Przy wszystkich tych podziałach podczas sierpniowej elekcji zaznaczyła się – tak przynajmniej interpretowała sytuację większość komentatorów włoskich – siła, która mogła przesądzić o wyniku konklawe. Było to tak zwane centro montiniano, skupiające kontynuatorów linii papieża Montiniego. Liczyło ono około połowy zebranych, a punktem odniesienia był dla nich arcybiskup Florencji kard. Giovanni Benelli.

Prawie dokładnie o rok młodszy od Karola Wojtyły był jednak, w przeciwieństwie do niego, typowym przedstawicielem watykańskiego aparatu dyplomatycznego i urzędniczego. Jeszcze w latach 40. pełnił funkcję osobistego sekretarza substytuta (zastępcy) sekretarza stanu Giovanniego Battisty Montiniego. Gdy ten w kilkanaście lat później został papieżem, powierzył mu analogiczne stanowisko u boku kardynałów: Włocha Cicognaniego, a po nim Francuza Villota. W tym czasie Benelli piastował różne funkcje w nuncjaturach apostolskich kilku krajów.

Po powrocie do Watykanu jako substytut sekretarza stanu miał nieograniczony dostęp do papieża. Uważany był powszechnie za jego głównego współpracownika, z wpływem na najważniejsze decyzje. To przysparzało mu pochlebców, ale także wrogów. Wielu historyków sądzi, że Paweł VI także w nim widział jednego z możliwych następców. Świadczyć może o tym fakt, że rok przed swoją śmiercią mianował go kardynałem i arcybiskupem Florencji.

Są jednak przesłanki, aby sądzić, że sam Benelli, przenikliwy, dowcipny Toskańczyk, miał nieco mniejsze ambicje. Wiedział, że jako kardynał sekretarz stanu, szef papieskiej egzekutywy, sprawowałby realną władzę. Do tego stanowiska ponad wszelką wątpliwość dążył. Niski, krępy człowiek z okrągłą twarzą i resztkami siwych włosów na mocno łysiejącej głowie posiadał niewielu bliskich przyjaciół. Znany był z tego, że realizuje się w pracy administracyjnej – najpierw w Watykanie, później we Florencji.

Pragmatyk i centrysta, skłonny do kompromisów i zawierania sojuszy ponad podziałami, nie był jednak pozbawiony zasad; nie miał na celu względów osobistych. Jego misją była obrona soboru jako dziedzictwa Pawła VI.

Kardynał Stefan Wyszyński w swoich zapiskach Pro memoria zanotował, że na sierpniowym konklawe nastąpiła konfrontacja kierunku „duszpasterskiego” z „kurialnym”. Przedstawicielami pierwszego byli metropolita Genui Giuseppe Siri i patriarcha Wenecji Albino Luciani. Ten drugi reprezentowali kardynałowie Sergio Pignedoli i Sebastiano Ba­ggio. Kardynał Pignedoli od lat należał do wysokich urzędników Kurii Rzymskiej. W roku 1978 sprawował funkcję prezydenta watykańskiego Sekretariatu dla Niechrześcijan. Już choćby z tego powodu bliższy był skrzydłu progresistów, zainteresowanych dialogiem między religiami. W tej roli zaliczył jednak poważną wpadkę, która rzuciła cień na jego karierę. W lutym 1976 roku, uczestnicząc w Tunisie w seminarium na temat dialogu islamsko-chrześcijańskiego, zaakceptował końcowy dokument tej konferencji, w którym znalazły się bardzo ostre ataki na Izrael, co wywołało burzę w Europie Zachodniej, Stanach Zjednoczonych i samym państwie żydowskim. Kardynał został zmuszony do odcięcia się od tego dokumentu, a dementi opublikował watykański dziennik „L’Osservatore Romano”. Hierarcha pozostawał też w tym okresie na celowniku szeptanej propagandy prawicy, która posądzała go o tendencje homoseksualne, co znacznie ograniczało szanse na wybór. Kurialistą do szpiku kości był także Sebastiano Baggio, w danym momencie prefekt Kongregacji ds. Biskupów, kluczowej dla polityki personalnej Stolicy Apostolskiej.

Już pierwsza tura konklawe pokazała jednak, że centro montiniano uległo dezintegracji. Jego potencjalny przywódca, kard. Benelli, opowiedział się już na początku za patriarchą Wenecji Albinem Lucianim. Przyczynił się w ten sposób do jego elekcji.

Październikowa powtórka

Jak wiadomo pontyfikat Jana Pawła I trwał niewiele ponad miesiąc. Na następnym, październikowym konklawe najmocniejszym kandydatem wydawał się przegrany kandydat z poprzednich wyborów – kard. Giuseppe Siri. Miał on opinię przeciwnika reform wprowadzonych przez Vaticanum II. Perspektywa odejścia od reform soborowych pod rządami bardzo konserwatywnego papieża skłoniła do akcji zwolenników soboru.

Przeciwnicy kandydatury konserwatywnej w poufnych konsultacjach próbowali znaleźć odpowiedniego kontrkandydata. Wydawał się nim właśnie arcybiskup Florencji. Włoskie kandydatury budziły jednak coraz większe zastrzeżenia. Niepokój cudzoziemców wywołał zwłaszcza watykański biurokrata Pericle Felici, ale także Giovanni Benelli napotkał silny opór Trzeciego Świata.

W obrazie, który wynika z rekonstrukcji różniących się głównie ilością głosów, jakie miały być oddane na poszczególnych kardynałów, zastanawia pojawianie się ciągle nowych kandydatów włoskich (Ugo Poletti – wikariusz diecezji rzymskiej, Giovanni Colombo – metropolita Mediolanu i wspomniany już Felici z największym poparciem). Wszyscy oni, z wyjątkiem metropolity Florencji, byli w podeszłym wieku. Jakby ich zgłaszanie miało udowodnić, że Italia nie jest już w stanie dać Kościołowi następnego papieża. W tej sytuacji wśród elektorów dojrzało przekonanie, że trzeba się zwrócić ku kandydaturze spoza Italii. W ostatnim głosowaniu na Polaka głosowali nie tylko zwolennicy kierunku „duszpasterskiego”, ale także kurialiści.

Co dalej z Ostpolitik?

Jakie nadzieje i obawy wiązali kardynałowie Kurii Rzymskiej i podlegli im funkcjonariusze centralnego aparatu Stolicy Apostolskiej z wyborem krakowskiego kardynała na tron następcy św. Piotra? Wiele wskazuje na to, że nie obawiali się – wbrew przewidywaniom większości światowych mediów – że przyniesie on konfrontację z blokiem państw zdominowanych przez Związek Sowiecki. Raczej liczyli na kontynuację linii określanej jako „polityka wschodnia Watykanu”. Jej głównym architektem i symboliczną postacią był sekretarz Kongregacji Nadzwyczajnych Spraw Kościoła abp Agostino Casaroli. Realizowana przez niego koncepcja zakładała zabezpieczenie modus vivendi Kościołów lokalnych w krajach bloku sowieckiego w drodze rokowań i porozumień z odpowiednimi rządami. Zawarto je z Jugosławią, Węgrami i Czechosłowacją. Cena tego rodzaju układów była jednak wysoka. Udzielane instytucjom kościelnym swobody działania pozostawały na niezwykle skromnym poziomie, towarzyszyło im natomiast totalne podporządkowanie w sferze politycznej. Porozumienia zawierane były między rządami komunistycznymi a Stolicą Apostolską często z pominięciem stanowiska lokalnych władz kościelnych. Prowadziło to też do usuwania ze sceny niewygodnych, ale symbolizujących opór wobec totalitaryzmu postaci, takich jak kard. József Mindszenty na Węgrzech czy Josef Beran (po opuszczeniu Czechosłowacji też mianowany kardynałem).

Takiego rozwiązania, naruszającego jego wyjątkową pozycję jako prymasa Polski, obawiał się kard. Stefan Wyszyński. Znana jest jego wypowiedź: – Vir Casaroliensis non sum [Nie jestem człowiekiem (w stylu) Casarolego]. Napięcia w relacjach głowy polskiego Kościoła z Kurią Rzymską dotyczyły prawa prymasa Polski do decydowania o obsadzie kluczowych stanowisk kościelnych. Obawiał się on, że nie tylko zostanie pozbawiony tych prerogatyw, ale wręcz odesłany na przymusową emeryturę. Kardynał Wojtyła, chociaż nadzwyczaj lojalny wobec swojego starszego brata w episkopacie, w tych sporach nie uczestniczył. Podobnie jak polskim władzom komunistycznym, rzymskim kurialistom jawił się jako hierarcha bardziej „spolegliwy” od Wyszyńskiego.

Do pewnego stopnia było to zresztą prawdą. Charakterystyczne, że niedługo po swoim wyborze, tuż przed pierwszą wizytą w Polsce, Jan Paweł II właśnie Agostina Casarolego mianował podsekretarzem stanu, a po zakończeniu tej pielgrzymki kardynałem i „pełnym” sekretarzem stanu.

Polski papież symbolicznie, ale pozornie, zaakceptował w ten sposób watykańską „politykę wschodnią”. W istocie jednak jej zaprzeczył, bo obok prowadzonych w jego imieniu rokowań z rządami zwrócił się bezpośrednio do zniewolonego społeczeństwa polskiego, rozbudzając jego wolnościowe aspiracje.•

Jacek Moskwa

Pisarz i dziennikarz, autor kilku książek o życiu i działalności Jana Pawła II, wśród nich czterotomowej „Drogi Karola Wojtyły”. W latach 1990–2005 był watykańskim korespondentem polskich mediów. W artykule wykorzystał fragmenty swojej najnowszej książki „Tajemnice konklawe 1978”, wydanej przez „Znak”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.