Dobra nowina ma imię Chrystusa

Beata Zajączkowska

publikacja 04.01.2018 06:00

Z pielgrzymki do Birmy (Mjanmy) i Bangladeszu Franciszek wrócił, jak podkreślił, zbudowany świadectwem tamtejszych katolików, których doświadczone życiem twarze wyryły się w jego sercu.

Międzyreligijne i ekumeniczne spotkanie w ogrodach arcybiskupstwa w Dhaka (Bangladesz). ETTORE FERRARI /EPA/pap Międzyreligijne i ekumeniczne spotkanie w ogrodach arcybiskupstwa w Dhaka (Bangladesz).

Papież przyjechał do nas jako apostoł Ewangelii. Bardzo sobie cenię to, że dał nadzieję i umocnił w wierze chrześcijan, którzy za swą przynależność do Kościoła doświadczają na co dzień różnorakich dyskryminacji – mówi ks. Paweł Kociołek. Wraz z kilkudziesięcioosobową grupą z salezjańskiej parafii w Joypurhat uczestniczył on w spotkaniach z Ojcem Świętym w bengalskiej Dhace. – Ludzie mówili mi, że te dwa dni zostawiły w nich wielki niedosyt. Chcieliby modlić się z papieżem dłużej. Zapewniali, że napełnił ich nadzieją. Pokazał, że mimo iż są mniejszością, znaczą bardzo wiele i każdy z nich może zrobić naprawdę dużo, aby budować jedność w społeczeństwie i wzajemne poszanowanie – podkreśla salezjanin, pracujący w Bangladeszu od 8 lat.

Kropelka ma moc

Na papieskie liturgie przybył co czwarty wierny z zaledwie 400-tysięcznej wspólnoty katolików w tym morzu islamu, liczącym 160 milionów osób. Zobaczyliśmy żywy, barwny i młody Kościół. Podobnie było w buddyjskiej Birmie, gdzie w papieskiej Mszy uczestniczyła jedna czwarta katolickiej populacji tego kraju. Nigdy wcześniej birmańscy katolicy nie zgromadzili się tak licznie w jednym miejscu. Jest to tym bardziej wymowne, że najczęściej to biedni ludzie, żyjący w ogromnym rozproszeniu. Spotkanie z Franciszkiem było dla nich wydarzeniem historycznym. „Zobaczenie, jak wielu nas jest, było pewnym szokiem. Na co dzień żyjemy w przekonaniu, że jesteśmy tylko kropelką w morzu buddyzmu. Ta kropelka ma jednak swą moc. Franciszek dziękował nam za żywotność i za to, że mimo bardzo ­ograniczonych środków nie tylko głosimy Chrystusa, ale i niesiemy pomoc wszystkim, bez względu na religię czy pochodzenie etniczne. To była mocna zachęta do odważnej ewangelizacji. Przypomniał nam, że Kościół to nie organizacja charytatywna. Mimo trudności przede wszystkim mamy dawać innym Jezusa” – mówi kard. Charles Bo. Z kolei rzecznik birmańskich biskupów ks. Soe Naing podkreśla wielkie wrażenie, jakie na mnichach buddyjskich zrobiła widoczna w tych dniach jedność chrześcijan i ich sposób modlitwy. Media społecznościowe w Birmie pełne były pozytywnych komentarzy o chrześcijanach. Docenione zostało także papieskie przywołanie nauczania Buddy, by „zwyciężać złego dobrocią, skąpego szczodrością, a kłamcę prawdą” i przyrównanie go do przesłania św. Franciszka z Asyżu. „Pierwsza w historii wizyta papieża w naszym kraju sprawiła, że władze dostrzegły nas jako Kościół i doceniły nasze znaczenie w społeczeństwie. Staliśmy się wiarygodnym partnerem. Przede wszystkim otwarcie pokazaliśmy, kim są katolicy” – podkreśla ks. Naing.

Widok z peryferii

W czasie papieskiej podróży do Birmy i Bangladeszu w oczy rzucała się publiczna rola religii w obu tych krajach. Totalne przeciwieństwo świata Zachodu, gdzie wroga świeckość próbuje zepchnąć wiarę do sfery prywatnej i wyrugować wszelkie symbole religijne, nawet gdy są nieodłączną częścią kultury danego narodu. „Franciszek mawia, że z peryferii lepiej widać centrum. Przez pryzmat tej podróży warto przyjrzeć się nędzy centrum, za które się uważamy, gdzie wypieranie Boga owocuje egzystencjalną pustką, indywidualizmem i demograficzną zimą” – zauważa towarzyszący papieżowi ks. Bernardo Cervellera, kierujący misyjną agencją informacyjną AsiaNews. Franciszek tchnął w katolików nowego ducha. Szczególnie widoczne było to w czasie spotkań z młodzieżą, które były kropką nad „i” tej wizyty w obu krajach. „Niektórzy zastanawiają się, jak można mówić o dobrych nowinach, gdy wielu wokół nas cierpi. Gdzie są dobre nowiny, gdy tyle niesprawiedliwości, ubóstwa i nędzy rzuca cień na nas i na nasz świat?” – mówił papież do młodych. I zachęcał: „Chciałbym, aby ludzie wiedzieli, że nie boicie się wierzyć w dobrą nowinę Bożego miłosierdzia, ponieważ ma ono imię i twarz Jezusa Chrystusa. Jako posłańcy tej dobrej nowiny bądźcie gotowi, by dać słowo nadziei Kościołowi, waszej ojczyźnie, światu”. Azjatycka młodzież jest nieustraszona, mówił papież, cytując bengalskiego poetę, „nawykła do wyrywania światła z łona ciemności”.

„Każdy z tych ludzi, którzy przyszli na Mszę z Franciszkiem w Rangunie, naznaczony był cierpieniem i ranami krwawej wojny domowej. Receptę na budowanie pokojowej przyszłości dało nam przebaczenie” – podkreśla rzecznik birmańskiego episkopatu. O tym, że cierpienie wciąż jest częścią życia mieszkańców Birmy, wymownie przypominał drewniany pastorał, którego Franciszek używał podczas liturgii. Podarowali mu go katoliccy uchodźcy z ludu Kaczin. Bo choć w czasie podróży światowe media koncentrowały się wyłącznie na tragedii muzułmańskiej mniejszości Rohingya i na tym, czy papież użyje tej nazwy, czy nie, podobne krzywdy są w Birmie udziałem ogromu osób należących do 135 mniejszości etnicznych. „Papież dostrzegł rany wszystkich Birmańczyków. Katolikom, którym zburzono kościoły i domy, przypomniał, by nie odpowiadali odwetem, tylko zabiegali o pojednanie; ukryli się w ranach Jezusa, aby w nich znaleźć uzdrowienie dla swych ran” – podkreśla ks. Cervellera. Jak mantrę w obu krajach Franciszek powtarzał, że „różnice religijne nie powinny być źródłem podziału i nieufności, lecz raczej siłą na rzecz jedności, przebaczenia, tolerancji i roztropnego budowania kraju. Religie mogą pełnić znaczącą rolę w leczeniu ran tych, którzy ucierpieli w latach konfliktu”. Mocno wybrzmiewa to w kontekście islamskiego Bangladeszu, który był spokojny, a obecnie mocno się radykalizuje, umacniając fundamentalizm dzięki pieniądzom płynącym z Arabii Saudyjskiej.

Oczekiwane słowo: Rohingya

Amnesty International mocno skrytykowała fakt, że w czasie pobytu w Birmie z ust papieża ani razu nie padło słowo „Rohingya”. Podniosły się głosy dezaprobaty, że górę wzięła „realpolitik” i papieska podróż jest porażką. Nie doceniano wystąpień, w których Franciszek upomniał się o wszystkich cierpiących i prześladowanych, nie wymieniając jednak nikogo z imienia: „Przyszłością Birmy musi być pokój oparty na poszanowaniu godności i praw każdego członka społeczeństwa, na poszanowaniu dla każdej grupy etnicznej i jej tożsamości, na respektowaniu państwa prawa i porządku demokratycznego, który pozwala każdej jednostce czy grupie – nikogo nie wykluczając – na wniesienie swego słusznego wkładu w dobro wspólne”. W Bangladeszu, który mimo ubóstwa przyjął 700 tys. muzułmańskich uchodźców z Birmy, Franciszek nie tylko wymienił Rohingya, ale zrobił o wiele więcej. Na zakończenie spotkania międzyreligijnego spotkał się z grupą ich przedstawicieli, głównie kobiet i dzieci. W czasie drogi powrotnej do Rzymu ujawnił, że możliwość tego spotkania była warunkiem jego podróży. „Było to niezwykle poruszające. Ktoś powiedział im, że nie mogą mi nic mówić. Zaraz po tym, jak do mnie podeszli, chciano ich przepędzić. Rozzłościłem się, pokrzyczałem, wiele razy wypowiedziałem słowo »szacunek«. I oni zostali. Po tym, co usłyszałem od uchodźców, nie mogłem ich zostawić, nie mówiąc ani słowa” – opowiadał potem dziennikarzom. Papież zaapelował o pomoc dla tego ludu i działanie na rzecz uznania jego praw. „Obecność Boga dzisiaj nazywa się także Rohingya. Niech każdy z nas da na to własną odpowiedź” – wzywał Franciszek.

„Papież dał nam nie tylko doskonałą lekcję dyplomacji, ale przede wszystkim skutecznej komunikacji i ewangelicznego świadectwa” – podkreśla watykanista Andrea Tornielli, komentując metodę Franciszka. Sam papież podkreślił, że w czasie prywatnych spotkań w Birmie „nie negocjował prawdy”. Wyznał, że mógł od razu wystrzelić ze słowem „Rohingya”, bo przecież wielokrotnie się o nie głośno upominał, byłoby to jednak jak „zamknięcie przed nosem drzwi rozmówcom”, a jemu „zależało, by przesłanie naprawdę dotarło, i tak się stało”. Gest ten został doceniony.

W czasie sześciu dni pielgrzymowania po Birmie i Bangladeszu Franciszek nie dolewał oliwy do ognia podziałów i nie podsycał pragnienia konfrontacji i zemsty. Podjął trud apostoła niosącego pokój. Z wyjątkową charyzmą uczył budowania jedności w politycznej, społecznej i religijnej różnorodności. Pokazał, czym w praktyce jest dialog i co znaczy ewangelizować.