GOSC.PL |
publikacja 26.10.2017 06:00
Zaczynają zmieniać rzeczywistość. Bo ktoś kiedyś w nich uwierzył.
Młodzi, którzy chcieli zmieniać i zdobywać świat, uczyć się, działać. Tylko jak, gdy pochodzi się z niewielkich miejscowości i z rodzin skromnie sytuowanych? Jak przebić się, uwierzyć w siebie, mieć podobne szanse do bogatych rówieśników z wielkich miast? Otóż można to zrobić! Udało się, bo ktoś w nich uwierzył i wsparł nie tylko konkretną comiesięczną sumą, pozwalającą na swobodną naukę i realizację pasji, ale także dobrą formacją. Formacją, która umocniła i dała przyjaciół na całe życie. Wśród dorosłych stypendystów Fundacji Dzieło Nowego Tysiąclecia coraz więcej jest absolwentów, o których robi się głośno. Krzysztof zaczyna karierę w piosence. A Sylwia „leczy” bezcenne zabytki.
Sylwia renesansowa
Fascynację sztuką odziedziczyła po ojcu. To on również motywował ją do pracy, wysiłku, tworzenia. – Zawsze podziwiałam tatę, bo to człowiek orkiestra. Stolarz z wykształcenia, a wszechstronny: śpiewa, robi meble, zajmuje się kamieniarstwem, jak mój dziadek – opowiada Sylwia Nienajadło. – Mama natomiast to artystka cukiernik. Nikt tak jak ona nie piecze przepysznych i przepięknych tortów. Rodzice dbali zawsze o dom i obejście: mamy ładny ogród, wyglądający niemal jak park. Wszystko tak pięknie zagospodarowane, w kwiatach. Miałam wspaniałe dzieciństwo z cudowną atmosferą. Pochodzę ze wsi Jeżowe, która leży czterdzieści kilometrów od Rzeszowa. Wychowywałam się z trójką rodzeństwa. A wieś zawsze będę wspominać z sentymentem.
archiwum domowe
Sylwia Nienajadło chce przywracać świetność zabytkowym przedmiotom.
Sylwia, energiczna i ambitna, od dziecka włączała się w życie parafii, w przeróżne inicjatywy szkolne. I oczywiście dobrze się uczyła. Czy to wystarczy, by z maleńkiej wsi wyjść do wielkiego świata?
– Byłam w pierwszej klasie gimnazjum, gdy trafiłam pod skrzydła Fundacji Dzieło Nowego Tysiąclecia. I to pozwoliło rozwinąć moje własne skrzydła...
Otrzymała stypendium i, jak mówi, było to wielkie wsparcie nie tylko dla niej, ale i dla całej rodziny. – Dzięki temu pojawiło się w moim życiu wiele możliwości. A rodzice i rodzeństwo nie byli moją nauką tak bardzo obciążeni. Dzięki fundacji łatwiej mi było podjąć naukę w liceum plastycznym w Rzeszowie. A jak wiadomo, nauka w takich placówkach, choć formalnie bezpłatna, generuje ogromne koszta: potrzeba drogich materiałów plastycznych, książek itd.
Pani Sylwia skończyła czteroletnie liceum i wybrała studia, które pozwoliły jej na wszechstronny rozwój. – Może i dałabym radę bez wsparcia fundacji, ale byłoby mi bardzo, bardzo ciężko. W dodatku musiałabym chyba studiować bliżej domu, a nie na wymarzonym Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, na wydziale sztuk pięknych.
Obecnie kończy konserwację dzieł sztuki, a jej specjalizacja to konserwacja papieru i skóry. Studia trwają aż sześć lat, są bardzo trudne i pracochłonne. To studia niemal... medyczne. Bo dotyczą leczenia, reanimacji unikatowych dzieł sztuki.
– To moja pasja od dzieciństwa: przywracać starym rzeczom blask i piękno. Już jako młoda dziewczyna pomagałam tacie w pracy przy restaurowaniu starych nagrobków. Malowałam, czyściłam litery, krzyże. Efekt końcowy cieszył i dawał wielką satysfakcję.
Po obronie pracy magisterskiej, w listopadzie, rozpocznie stałą pracę. – Mam ogrom zainteresowań – śmieje się pani Sylwia, prawdziwa kobieta renesansu. – Dużo pasji rozwinęłam właśnie na studiach. Od zawsze interesowałam się malowaniem, rysowaniem, muzyką. Robię sesje fotograficzne, amatorskie filmy. Interesuję się grafiką warsztatową i komputerową.
Niedawno, wraz z przyjaciółmi, rozpoczęła nowy projekt: – Będziemy jeździć wyremontowanym (własnoręcznie!) busem po Polsce i poznawać ją, filmować i fotografować. Powstanie film podróżniczy. Na razie robię to z pasji, dla siebie i znajomych. Ale być może projekt nabierze szerszego wymiaru. Mamy też w planach wyprawę na Bałkany i film.
Pani Sylwia patrzy z optymizmem na swą zawodową przyszłość. Nie narzeka na „brak możliwości i perspektyw”, jak wielu rówieśników. – Mam wiele możliwości, czyli wiele dróg do przebycia i odkrycia. Mam też światło, które zawdzięczam i mojej rodzinie, i mojej pracy. Ale też fundacyjnemu wsparciu.
Pani Sylwia właśnie pakuje się i wyjeżdża na krótkie wakacje. Jednak wróci tuż przed Dniem Papieskim. Będzie pomagać w zbiórce funduszy na wsparcie dla kolejnych młodych zdolnych ludzi z całej Polski. – Chcę to dobro, które otrzymałam, przekazywać dalej.
archiwum domowe
Krzysztof Majda dzięki Fundacji mógł rozwinąć swój talent wokalisty.
Głos Krzysztofa
Krzysztof Majda pochodzi z Orla, małej miejscowości koło Wejherowa. Od dziecka fascynował się muzyką. – Miałem niewiele lat, gdy niemal zakochałem się w grze na keyboardzie. Grę podpatrzyłem u przyszywanego wujka. Dostałem malutki instrument i tak to się zaczęło. Nauczyłem się podstaw, a potem poszedłem do szkoły muzycznej pierwszego stopnia. Grałem na saksofonie i pianinie. Po ukończeniu szkoły rozpocząłem przygodę ze śpiewem. I to było odkrycie przełomowe dla całego mojego życia.
Pan Krzysztof nie pochodzi z rodziny muzykującej. Przeciera więc nowe szlaki, poznaje piękne, choć twarde realia kariery muzycznej. – Muzyka, śpiew to dziedzina czasochłonna i pracochłonna. Jednocześnie bardzo wdzięczna i ubogacająca – mówi. – Żeby posługiwać się sprawnie swoim własnym muzycznym językiem, trzeba... sporo wycierpieć. Ale warto.
Tak się złożyło, że wraz z fascynacją śpiewem w życiu czternastoletniego wówczas Krzysztofa pojawiła się Fundacja Dzieło Nowego Tysiąclecia. Wchodził wówczas program fundacyjnych stypendiów, a Krzysztof idealnie wpasowywał się w wymogi i kryteria ich otrzymania. Był zdolny, pracowity, pochodził z niewielkiej miejscowości. – Pieniądze otrzymywałem aż 11 lat, do końca studiów. Jednak nie samym chlebem żyje człowiek. I nie sprawy materialne były tu najistotniejsze.
Jak teraz mówi, korzyści ze stypendium dotykały wielu aspektów życia. Po pierwsze, łagodziły trudy wynikające z braku wielkich możliwości finansowych rodziny. Odciążająca pomoc wprowadzała element spokoju. Pieniądze pozwalały na w miarę swobodne wydatki związane z nauką: dojazd do szkoły, materiały, książki, zakup ubrań. Jednak jeszcze ważniejsze były otrzymane wartości pozamaterialne. – Zmieniła się moja perspektywa odczuwania, kiedy pierwszy raz wyjechałem na obóz fundacyjny. Doświadczyłem tam formacji i dobra wynikającego z tworzącej się wspólnoty stypendystów. Takich wartości nie kupi się za żadne pieniądze.
Stypendyści, młodzi ludzie z całej Polski, na obozach poznają się, nawiązują przyjaźnie. – Jesteśmy sobie bliscy, bo łączy nas wiele. Pomagamy sobie, pamiętamy nawet w dorosłym życiu. To ważne, szczególnie gdy pojawiają się schody i potrzeba wsparcia. Poza tym nasze talenty i umiejętności służą zarówno nam samym, jak i fundacji. Ja przez dwa lata na Dzień Papieski robiłem promocyjny dżingiel. Ten dzień jest zresztą naszym wielkim świętem.
Pan Krzysztof zwraca też uwagę, że młodzi ludzie, stypendyści fundacji, wyznają podobne wartości wynikające z nauczania św. Jana Pawła II. A będąc we wspólnocie, łatwiej przy tych wartościach trwać. Bo ma się oparcie. – Formacja daje siłę, jedność. To wielkie dobro, które pozostawił młodym Jan Paweł II. Sam tego doświadczyłem, gdy przychodziły trudniejsze momenty w życiu, w budowaniu kariery zawodowej. To, co otrzymałem w „pakiecie” fundacyjnym, czyli poczucie, że idę dobrą drogą, pozwalało przetrwać i zawalczyć o siebie.
Pan Krzysztof skończył Akademię Muzyczną w Gdańsku, na kierunku jazz i muzyka estradowa. Jego specjalność to wokalistyka jazzowa. Śpiewa zresztą przepięknie, ciepło i z serca, podbijając powoli polskie sceny. Podbijając też ilością odsłon na YouTube. – W wakacje wydałem pierwszą płytę pt. „Bieg zdarzeń” – to zupełnie nowe aranżacje piosenek z repertuaru Grzegorza Turnaua. Ale to początek. Mam w planach kolejne i kolejne projekty.