Witajcie sercanki!

s. Leonisa Porzycka

publikacja 08.06.2009 12:46

Bogu dzięki za wszystkie łaski otrzymane w tych dniach! - pisze s. Leonisa Porzycka, sercanka, uczestniczka I pielgrzymki Ojca Świętego do Polski.

Witajcie sercanki!

Kraków był ślicznie udekorowany, zwłaszcza kościoły i Kuria. Ale i krakowianie bardzo się spisali: w oknach, na balkonach wszędzie widoczne były portrety Ojca św. i chorągiewki. Panował nastrój jak na wesele, kolorowo i wesoło. Chociaż muszę przyznać, że gdy wyjeżdżałam z Krakowa do Częstochowy 4 czerwca, to miasto było jeszcze słabo udekorowane. Martwiłam się, że ludzie tak powoli zabierają się do tego.

6 czerwca
Przylot do Krakowa


Deszcz pada, stoimy pod parasolami na Błoniach i wzdłuż trasy z Błoń do Kurii. Ojciec św. przyjechał do Krakowa o godz. 20.00. Wszyscy są ogromnie wzruszeni. Machamy chorągiewkami. Deszcz przestał padać. Ojciec św. wita Kraków, odczuwa się Jego zmęczenie. Arcybiskup Macharski wita Ojca św., ale bardzo krótko, chyba nie może mówić ze wzruszenia. Ojciec św. jedzie do Kurii, młodzież biegnie prawie równo z autem wzdłuż Błoń.

7.06.
Na trasie.


Stoimy wszystkie na ulicy obok naszego domu (na Manifestu Lipcowego, dzisiaj jest to ul. Piłsudskiego), bo Ojciec św. przejeżdża z Kurii na Błonia, skąd udaje się do Oświęcimia helikopterem. Deszcz pada, jest godzina 8.00 rano. Śpiewamy całą godzinę. Ludzie układają kwiaty (potem robiły to dzieci). Takich przejazdów Ojca św. było sześć i najlepiej Go można było wtedy zobaczyć.
O godz. 9.00 zaczęłyśmy śpiewać: „Liczę na Ciebie, Ojcze”, złożyłyśmy parasolki, za chwilę deszcz przestał padać.
Ojciec św. przejeżdża wolno w pięknym samochodzie, widzimy Go dobrze, bo wysoko stoi i błogosławi. Jak nas zobaczył, powiedział (do głośnika): „Witajcie, sercanki”.
Ludzi dość dużo, więc zdziwiona pytam się, czy pracują? „Tak, siostro...” - odpowiadają. Wozy z milicją stoją akurat na naszej ulicy. Ale porządek jest idealny, ludzie się zachowują bardzo kulturalnie. Takich przejazdów było, jak wspomniałam, sześć. Za każdym razem pojawiało się coraz więcej ludzi. Nieraz czekaliśmy godzinę, a nawet i dwie, a nikt się nie skarżył na trud czekania (jednak nauczyliśmy się cierpliwości w naszych „ogonkach”). Małe dzieci ubierały kwiatami ulice w śliczny, kolorowy wąż na środku (nie było wolno rzucać kwiatów na auto) i też im się nie nudziło... Trochę się tylko umorusały.
A co się działo pod Kurią, jak Ojciec św. powracał! Aż do 12 w nocy było tak tłoczno, że zrezygnowałam wkrótce i po odmówieniu przez Ojca św. modlitwy Anioł Pański wróciłam z wielkim trudem do domu. Ojciec św. stawał w oknie (jak w Rzymie), specjalnie do to przygotowanym i rozmawiał z krakowianami, cieszył się z nimi, żartował. A oni Mu nie dawali ani zjeść, ani odpocząć. Śpiewali: „Słuchaj, Ojcze, jak Cię błaga lud, słuchaj, przemów chociaż kilka słów”.

8.06.
Spotkanie Ojca św. z młodzieżą na Skałce


Na Skałkę poszłam z kilkoma dziewczynkami (wstęp tylko za biletami), ale już przy wejściu na dziedziniec zgubiłyśmy się. Był straszny ścisk. Przez bramę (od strony Wisły) trzeba było się przepychać pół godziny. Po prostu zatrzymaliśmy się w miejscu. Od godz. 17.30 staliśmy ramię przy ramieniu na placu przed kościołem, czekając na Ojca św., który przyjechał o godz. 19.30. Pół godziny jeszcze był wewnątrz kościoła (tam miał spotkanie z naukowcami). Duszno było ogromnie (bo plac jest otoczony murem) i parno. Nie było czym oddychać. Przede mną stały „filary” (wysokie chłopaki), a usunąć się nie mogli z braku miejsca. Kilka studentek wyniesiono na noszach. Stałam sama (jako siostra zakonna) wśród tej masy młodzieży akademickiej i z początku czułam się trochę nieswojo. Ale wnet zorientowałam się, że oni mnie traktują jak „swoją”, zwłaszcza że trud zbliża ludzi, a trudu było dosyć do zniesienia w tym czekaniu przy braku powietrza i niewygodnego stania.
Niektóre dziewczęta miały jeszcze wysokie obcasy. Ja bym może też nie ustała, ale od czasu do czasu robili mi jakoś miejsce i siadałam na chwilkę na trawie, a jedna ze studentek podała mi jabłko. Usiadłam na chwilę…
Gdy Ojciec św. z nami rozmawiał, odpowiadaliśmy chórem: „Niech żyje Papież!”, „Przyjedź jeszcze raz!”, „Przyjedź znów!”. Wszyscy zapomnieli o trudzie stania, nikt się już nie czuł zmęczony. Okrągły księżyc ukazał się pomiędzy drzewami, ochłodziło się. Przedstawicielka młodzieży z Bułgarii też witała Ojca św. po polsku. Młodzież zdawała sprawozdanie Ojcu św., młodzież z „oaz”, młodzież pracująca i wreszcie studenci. Ci ostatni przyrzekli Ojcu św., że będą bronić życia nienarodzonych (wręczyli Ojcu św. figurkę Dzieciątka Jezus) i prosili, by Ojciec św., gdziekolwiek będzie miał spotkanie z młodzieżą w świecie, przekazał im tę prośbę od młodzieży polskiej, by bronili życia nienarodzonych. Ojciec św. był widocznie wzruszony tym ich postanowieniem i tą prośbą i obiecał ją spełnić. Nastrój był ogromnie entuzjastyczny, radosny i spotkanie przeciągnęło się do godz. 22.30. Ojciec św. poświęcił nam też krzyże, m.in. jeden duży krzyż, który studenci chcieli zanieść do swojego „miasteczka”, ale Ojciec św. polecił, by krzyż ten pozostał na pamiątkę tego spotkania na Skałce. Wróciłam do domu przed godz. 24.00. Wcześniej nie można było wyjść z placu.

9.06, sobota
Spotkanie Ojca św. z siostrami zakonnymi w Bazylice Mariackiej w Krakowie


Na rynku ludzi stało moc, cały pomnik Mickiewicza był nimi „oblepiony”. Jedna z muz „trzymała” w ręce flagę papieską przez cały czas pobytu Ojca św. Wszyscy czekali na przyjazd Ojca św. Niestety, nie dostałam się do wnętrza bazyliki (choć miałyśmy bilety). Chyba ze sto sióstr stało na zewnątrz. Szkoda, ale cóż miałyśmy robić?
Wieczorem miałam bilet na koncert do ojców franciszkanów, więc już o godz. 19.00 usiłowałam się tam dostać (koncert miał być o 21.00), ale nic z tego nie wyszło. Wróciłam z biletem do domu, bo nie było możliwości przejść obok Kurii, nie przedostałam się (wejście było tylko od strony Plant).

10.06, niedziela
Centralna uroczystość na Błoniach


Już w sobotę było tak dużo ludzi, że nie można było swobodnie chodzić po mieście. Kościoły były otwarte całą noc (u nas także), ludzie się jeszcze spowiadali. Rano wyszłyśmy o 6.30 na Błonia. Msza św. miała być o godz. 10.00, lecz ludzie już od rana szli jak na procesji, ze wszystkich ulic w jednym kierunku – na Błonia.
Dzięki Opatrzności Bożej miałam bilet na miejsce siedzące. Czekaliśmy na Ojca św., odmawiając różaniec, śpiewając i słuchając pięknej poezji o św. Stanisławie i innych tekstów. Błonia zapełniły się całkowicie, a i tak jeszcze ludzie stali na łąkach pod kopcem Kościuszki. Dotarła tu m.in. pielgrzymka z Czech, Polonia z Kanady, Serbołużyczanie i ludzie z całej Polski. Ksiądz arcybiskup Macharski wymieniał nazwiska księży kardynałów i biskupów – gości. Było ich ponad pięćdziesięciu. Ołtarz przygotowano ogromny, wysoki, biały (nasze siostry też go upinały materiałami).
O godz. 9.00 Ojciec św. przyjechał, zabrzmiał hejnał z wieży mariackiej i 4 balony, 2 białe i dwa czerwone, związane flagą papieską, uniosły się w górę na powitanie Ojca św., który objeżdżał Błonia pomiędzy sektorami. Co za widok! (stanęłam na krześle, bo wszyscy stali) Zobaczyłam z jednej strony nasz ukochany Wawel, z drugiej kopiec Kościuszki, przed nami biały, piękny ołtarz na tle zieleni, a pomiędzy nimi morze głów, las powiewających chorągiewek i radość, okrzyki, oklaski, ogromny entuzjazm... Ojciec św. przejeżdżał wysokim autem, a ludzie „szaleli” z radości. Byli jednak bardzo zdyscyplinowani, a wszystko wspaniale zorganizowane.
Msza św. rozpoczęła się o godz. 10.00, pogoda była wspaniała. Ogromnie przeżyłam to, że Ojciec św. jak gdyby udzielił nam mocy Ducha św. przez włożenie rąk jak w czasie bierzmowania. Powiedział, że już musi odjeżdżać. Modliliśmy się bardzo, wszyscy i śpiewaliśmy (Wesel się, Polsko cała...), a śpiew takiego tłumu robił wrażenie. Przypomniałam sobie z Apokalipsy wizję ogromnych mas, które wielbiły Boga śpiewem jak głos potężnych wód... O godzinie 14.00 zakończyła się Msza św. Ojciec św. dziękuje (jak często nam dziękował!) i żegna Kraków, a we mnie budzi się ogromny żal, że musi odjeżdżać. Wola Boża!
O godz. 15.00 ustawiamy się ostatni raz na trasie, tym razem do Balic (to jest też koło Błoń), a później oglądamy w telewizji pożegnanie na lotnisku.
Bogu dzięki za wszystkie łaski otrzymane w tych dniach!