Pożegnanie z socjalizmem

Andrzej Macura, red. naczelny portalu Wiara.pl

publikacja 02.06.2009 13:07

Nawet w "czerwonej" szkole tego dnia panowało nieznośne podniecenie. Przyjeżdża papież! Będą pokazywać w telewizji! Wypadało udawać, że nic się nie stało. Ale jak nie zobaczyć tej historycznej chwili? Jak nie uczestniczyć, choćby biernie, w wydarzeniu bez precedensu w tysiącletniej historii Polski?

Pożegnanie z socjalizmem Roman Koszowski /Foto Gość Andrzej Macura, red. naczelny Wiara.pl

Wyczuwaliśmy, że nauczyciele musieli się posprzeczać. Gdy dowiedzieliśmy się, że jeden nich, którego nigdy nie podejrzewałem i nie podejrzewam do dziś o miłość do Kościoła oficjalnie zapowiedział, że w jego klasie można będzie obejrzeć przylot papieża, było już wiadomo, że tej fali nie da się zatrzymać. Pal sześć pantofelki, wydobycie węgla i rachunek prawdopodobieństwa! Tego nie można nie obejrzeć!

Nie zależało mi na oglądaniu przylotu papieża. Choć nie miałem wtedy jeszcze szesnastu lat wiedziałem, że nie to jest najważniejsze. Istotne było, że moja wiara, o której dotąd mogłem mówić tylko jak o wstydliwej chorobie, w tych dniach zyska prawo obecności w zakłamanym społeczeństwie epoki późnego Gierka. Miesiąc wcześniej nie miałem odwagi wyłamać się z uczestnictwa w pierwszomajowej manifestacji. Teraz wiedziałem, że nic mnie nie powstrzyma przed wyjazdem na spotkanie z papieżem. Cóż znaczy tych kilka nieusprawiedliwionych godzin, gdy podobna okazja może się nie powtórzyć?

Sam przylot pamiętam jak przez mgłę. Ale transmitowanej po południu Mszy z Placu Zwycięstwa nie zapomniałem. Ten prosty krzyż, z zawieszoną na nim czerwoną stułą. I słowa Jana Pawła II, które tak mocno ujmowały za serce. „Człowieka nie można do końca zrozumieć bez Chrystusa. A raczej - człowiek nie może siebie sam zrozumieć bez Chrystusa. Nie może zrozumieć ani kim jest, ani jaka jest jego właściwa godność, ani jakie jest jego powołanie i ostateczne przeznaczenie” - ciągnął papież Polak tonem znanym mi z pielgrzymek do Piekar. Nie siedziałem przed telewizorem. Chodziłem przed nim chłonąc, jak nigdy przedtem, każde słowo papieskiego przemówienia.

Głupio się przyznać, ale gdy papież dwukrotnie zawołał „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi!”, poczułem się jakoś dziwnie. A gdy dodał „tej ziemi” przeszedł mnie dreszcz. Czy to możliwe? Czy modlitwa, nawet papieża, cokolwiek może zmienić? Nawet nie znałem wtedy smaku wolności. Poczułem go dopiero rok później, kiedy odkryłem, że mając poczucie wolności lepiej się oddycha. Długie lata po stanie wojennym myślałem, że to była tylko kwestia zachłyśnięcia się młodością. Ale kiedy przeszedł inny czerwiec, dziesięć lat później, zrozumiałem, że to nie było złudzenie. Powietrze wolności zupełnie inaczej wchodzi w płuca…

Tego dnia przed siermiężnym „Rubinem” nie przypuszczałem jeszcze, jak wiele wkrótce się w naszym kraju zmieni. Ale wrażenie, jakie wywarły na mnie słowa papieża umocniły mnie w przekonaniu, że warto sprawie odnawiania oblicza tej ziemi, choćby przez przemianę własnego serca, poświęcić swoje siły. Wiedziałem, że podjęta pół roku wcześniej decyzja, by Jezus był na pierwszym miejscu, była słuszna. Znalazłem się w dobrym towarzystwie.

Na oazowe rekolekcje trafiłem po raz pierwszy jeszcze za czasów Pawła VI. Dziesięć miesięcy później, zostawiając szkołę jej własnym sprawom, zjawiłem się z siostrami i koleżanką w Krościenku na Centralnej Oazie Matce. Mimo trwającej na uczelni sesji zdecydowały się pojechać. Po cichu wszyscy liczyliśmy, że księdzu Blachnickiemu uda się przekonać papieża (i odpowiedzialnych za organizację pielgrzymki ze strony władz), by choć na chwilę wstąpił do Krościenka. Przygotowania trwały całą parą. Znosiliśmy do pospiesznie kończonego amfiteatru betonowe płyty, którymi miano wyłożyć chodniki. Te marzenia były jednak nierealne. Jasnym stało się, że czeka nas wszystkich całonocna wędrówka do Nowego Targu. Sektor B ileś tam. Jeśli się uda – bliżej.

Wyszliśmy wieczorem, przy pięknej pogodzie. W długiej kolumnie szybko pięliśmy się w kierunku Snozki. Czas mijał na śpiewach i rozmowach. „Potrzebuje Cię Chrystus, by miłować” – przypominały słowa jednej z piosenek. Ano, potrzebuje. Wiedziałem, że uczestniczę w czymś niezwykłym. No, bez przesady, ten nocny marsz nie miał zmieniać losów świata. Ale czyż nie był widomym znakiem obecności nowych ludzi, którzy – jak głosiły słowa oazowej piosenki roku 1979 – mają zbudować nowy świat?

Za Snozką zaczęły się problemy. Przyszła noc, a wraz z nią burza. A może odwrotnie? W każdym razie wylewały się na nas strumienie wody. Nylonowe płaszcze może i jako tako chroniły przed wodą spadającą z nieba, ale jednocześnie nie pozwalały parować tej, którą wyzwalał z ciała jednostajny marsz. Zmęczenie było coraz większe. Nieprzyzwyczajony do nocnych eskapad, usypiany dudniącym deszczem szedłem jak w transie. Już Harklowa, Łopuszna, Ostrowsko. W Waksmundzie (jeśli dobrze pamiętam) zaskakująca decyzja organizatorów: idziemy do kościoła. Tam spędzimy resztę nocy przed dojściem na lotnisko w Nowym Targu. Już niedaleko.

Nie wiem, czy udało mi się zasnąć na twardej posadzce kościoła. W każdym razie rankiem nie było już zmęczenia. Ruszyliśmy dalej. A potem zaskoczenie: wędrujemy do sektora położonego bliziuteńko ołtarza. Musiałem być jednak dość otumaniony po krótkiej nocy, skoro dziwiłem się, cóż to za ksiądz, z którym się wszyscy tak serdecznie witają. Franciszek Bla… przeczytałem na plakietce. Kiedy pokojarzyłem, byliśmy o wiele za daleko, by się chociaż uśmiechnąć…

Czas zatarł już w mojej pamięci sam moment przylotu Jana Pawła II i to, co wtedy podczas Eucharystii mówił. Pozostało tylko mgliste wspomnienie dziwnego dialogu już po Mszy: my mu śpiewaliśmy, on nam odpowiadał. Tylko chwila, kiedy po zaśpiewaniu „Zwiastunom z gór” głos lekko mu się załamał na wspomnienie, kiedy ostatni raz tę piosenkę słyszał, wyryła się mocno w mojej pamięci. Czy była to tęsknota za spotkaniami, które miały już nigdy nie wrócić? Czy czerpał z nich, podobnie jak wielu z nas, część swojej siły? Nie wiem. Ale widać naprawdę nas lubił. Te spotkania musiały być dla niego czymś więcej niż tylko duszpasterski obowiązkiem.

Patrzyliśmy jeszcze, jak odleciał helikopterem w stronę Zakopanego i jak wracał lecąc w kierunku Krakowa. No tak, czy mógł się spodziewać, że odtąd regularnie, co parę lat będzie odwiedzał naszą ojczyznę? I że wróci jeszcze nie jeden raz w swoje ukochane Tatry?

Potem przyszła kolejna burza. A z Nowego Targu nie sposób było się wydostać. Tłum w dworcowej poczekalni pozwolił wepchnąć się do środka, ale tam już krokami nie dał kierować. Trzeba było falować razem z innymi. Przez głośniki ktoś błagał, by ludzie nie chodzili po zwrotnicach. Wycofaliśmy się. Odjechaliśmy parę godzin później. Mokrzy po kolejnym oberwaniu chmury, które przeszło nad Nowym Targiem. Ale szczęśliwi.

Siostra zdała na bardzo dobry egzamin, do którego prawie się nie uczyła. Mnie nieobecności w szkole chyba nie usprawiedliwiono. Ale co tam. Tamto spotkanie z Janem Pawłem i z moimi starszymi braćmi i siostrami wierzącymi w Jezusa Chrystusa (bo byłem na pewno jednym z najmłodszych uczestników tego nocnego marszu) utwierdziło mnie w przekonaniu, że zakłamany świat realnego socjalizmu nie jest dla mnie. W Ruchu Światło-Życie znalazłem prawdziwą oazę. Oazę, w której jednym z duchowych przewodników na zawsze pozostał Jan Paweł II. Jan Paweł Wielki.