Po pielgrzymce: Cztery niezwykłe dni

Leszek Śliwa

publikacja 12.04.2005 11:08

O tym, jak przeżył tegoroczną pielgrzymkę papieską do Polski opowiada nasz specjalny wysłannik LESZEK ŚLIWA

Po pielgrzymce: Cztery niezwykłe dni

Kiedy jechałem do Krakowa w przededniu wizyty Jana Pawła II myślałem, że właściwie o swoich wrażeniach z papieskiej pielgrzymki mogę napisać już przed jej rozpoczęciem. Przecież wiadomo było czego się spodziewać, znamy to wszyscy dobrze. Niebywały entuzjazm nieprzeliczonych tłumów, chóralne śpiewy i okrzyki na cześć Ojca Świętego. Setki tysięcy osób koczujących całą noc wszędzie tam, gdzie jest choć cień szansy by następnego dnia na chwilę Go zobaczyć. I ci ludzie poproszeni o komentarz do słów Papieża, którzy łamiącym się głosem próbują wykrztusić jak bardzo są szczęśliwi, że mogli usłyszeć Jego głos... I te owacje przerywające Jego wypowiedzi...

Wiadomo było, że usłyszymy mądre słowa Jana Pawła II i... tylko trochę przeszkadzała świadomość, że bez względu na to co by powiedział i tak reakcją tłumu będzie aplauz wybuchający jeszcze przed końcem zdania...

A jednak coś mnie zaskoczyło. Nigdy nie przeżyłem tak niezwykłej nocy jak ta z soboty na niedzielę, przed Mszą na Błoniach. Kraków ze wszystkich polskich miast ma nastrój najbardziej "śródziemnomorski". Po północy na krakowskim Rynku zawsze spaceruje jeszcze sporo ludzi. Ale w ciasne zaułki Starego Miasta lepiej się już wtedy nie zapuszczać. Tym razem było inaczej.

Chodziłem wszędzie z absolutnym poczuciem bezpieczeństwa. Wszędzie mijali mnie radośni, uśmiechnięci ludzie. Nie widziałem ani jednego pijanego, nikt nie przeklinał! Zewsząd słychać było śpiewy i dźwięki instrumentów muzycznych. Śpiewali nie tylko harcerze. Było wiele małżeństw z dziećmi nucących religijne pieśni.

Rynek przypominał w nocy wielkie obozowisko. Tysiące ludzi ułożyło się na materacach do snu, wielu innych śpiewało w grupkach. Wieża ratuszowa, kościółek św. Wojciecha, Sukiennice, były oblepione prowizorycznymi posłaniami. Wielu wiernych koczowało też pod Wawelem i na Błoniach

Znam dobrze i kocham Kraków. Ze swymi tradycjami i zwyczajami wydaje się niezmienny. Tymczasem w czasie pobytu Papieża przeszedł zadziwiającą metamorfozę. Nie chodzi wcale o dekoracje. W końcu domy przystraja się przy okazji różnych świąt i niewiele to zmienia. Teraz jednak zmienił się "środek ciężkości" miasta. Zwykle najbardziej oblężonym miejscem Krakowa jest Rynek i prowadząca od niego w kierunku północnym ul. Floriańska. Na te kilka dni prawdziwym krakowskim Rynkiem stał się plac Wszystkich Świętych przy kościele franciszkanów. Przyczyna jest prosta: wszak Dom Arcybiskupów Krakowskich znajduje się przy ul. Franciszkańskiej, "jakby ktoś pytał: Franciszkańska 3" – jak żartował przez okno Domu Jan Paweł II. Oczywiście na Franciszkańską nie można się było dostać, ale na sąsiednim placu Wszystkich Świętych codziennie ludzie stali ściśnięci jak śledzie w puszce. Co więcej, tłum przelewał się przez ulicę Grodzką i zajmował sporą część leżącego po jej drugiej stronie placu Dominikańskiego. Wiele osób koczowało tam przez cały dzień, w nadziei, że choć na chwilę i z daleka zobaczą Papieża albo usłyszą Jego głos.

Dla ludzi znających Kraków zaskakujące było jeszcze jedno. Tłumnie odwiedzający to miasto turyści chodzą zawsze utartymi szlakami. Wypełniają tzw. drogę królewską (ul. Floriańska, Rynek, ul. Grodzka, ul. Kanonicza, Wawel). Zabytkowe kościoły stojące przy Plantach, na obrzeżach Starego Miasta, są zwykle puste. Tym razem było inaczej. Tysiące pielgrzymów nie zapominało o religijnym charakterze swej podróży do Krakowa. Codziennie we wszystkich kościołach, gdzie spowiadano, ustawiały się kolejki przed konfesjonałami. Wszystkie kościoły były pełne, także między nabożeństwami!

A w niedzielę Kraków przeszedł jeszcze jedną metamorfozę. W nocy tłumy koczujących lub spacerujących ludzi stwarzały wrażenie miasta tętniącego życiem, rozgorączkowanego w oczekiwaniu na coś wielkiego.
Rano natomiast Stare Miasto przypominało pustynię, rzadko poprzerywaną wąskimi strugami strumieni. Te strumienie to ostatni pielgrzymi, którzy jeszcze zdążali na Błonia. Policja już w nocy wyznaczyła pilnowane przez funkcjonariuszy trasy z różnych kierunków na miejsce nabożeństwa. Tymi trasami płynął potok ludzi. Wszyscy w jednym kierunku. Przechodniów zmierzających gdzie indziej prawie nie było.

Wszystkim tym niezwykłym wrażeniom ciągle towarzyszyła jedna wątpliwość, którą często można usłyszeć od zagranicznych dziennikarzy: "Wy, Polacy, bardzo kochacie Papieża, ale Go nie słuchacie". Sam często łapałem się na tej myśli. "Jak teraz jest wspaniale. Ludzie wydają się życzliwsi, uśmiechają się do siebie. No, ale za parę dni wszystko się skończy. Sen minie, wróci rzeczywistość. Po pielgrzymach pozostaną tylko sterty śmieci".

Odpowiedzią na te wątpliwości miało być przemówienie pożegnalne księdza Prymasa. Przypomniał, że po papieskich wizytach ci rzekomo nie słuchający Papieża Polacy dokonali bezkrwawej rewolucji w 1980 r., wyrzekli się przemocy podczas stanu wojennego, przeprowadzili pokojową transformację po 1989 r., a w latach dziewięćdziesiątych zbudowali podstawy państwa demokratycznego. To dobra odpowiedź dla zagranicznych dziennikarzy. Ale czy my sami wierzymy w to, że słowa Papieża trafiają do społeczeństwa?

Homilie Jana Pawła II można rozumieć na wielu poziomach. Jak komentował Joaquin Navarro Valls, dyrektor biura prasowego Stolicy Apostolskiej, wypowiedziane w Polsce przesłanie Jana Pawła II dotyczy nie tylko Polaków, nie tylko Europejczyków i nie tylko katolików. Ojciec Święty zaproponował nową antropologię kulturową oraz nowy program duszpasterski dla Kościoła. Czy ludzie to w pełni zrozumieli?

Podczas pielgrzymki pojawiały się oskarżenia pod adresem mediów, że ich relacje są zbyt powierzchowne, nie docierają do istoty papieskiego nauczania. Myślę, że relacje dziennikarskie były wiernym odbiciem nastroju, jaki zawsze towarzyszy każdej pielgrzymce Jana Pawła II do Polski. Media odtwarzają rzeczywistość, a nie tworzą jej. Dziennikarze też zresztą, jak inni, ulegają emocjom. Oczywiście emocje przeszkadzają w głębszym zrozumieniu papieskich słów, ale czas na refleksję i zastanowienie zawsze przychodzi później, gdy emocje opadają.

Czy możemy oczekiwać, że polskie społeczeństwo w pełni zrozumie przesłanie Ojca Świętego? Jak słusznie zauważył kard. Franciszek Macharski, w słowach Papieża nie było "dwóch języków" – jednego użalającego się nad codziennymi troskami ludzi i drugiego mówiącego o Bogu nieosiągalnym, o mistyce. Jest jeden język, w którym zawarte jest wszystko, co ważne.

Takie jest właśnie papieskie nauczanie, wielowarstwowe i wielopoziomowe. W jednej i tej samej homilii znajdzie głęboką naukę dla siebie i profesor teologii i zwykły wierny. Bo przecież istotą papieskiej antropologii kulturowej są słowa proste. Choćby prawda o tym, że jest Bóg, który jest miłosierny. I nauka o tym, że ludzie powinni być miłosierni dla siebie.

Oczywiście większość wiernych zapewne nie będzie się zastanawiać nad teologicznym sensem wypowiedzi Papieża. Ale wystarczy, że pozostanie im w pamięci kilka prostych słów, które będą odnosić do swego codziennego życia. Już w sobotę rano, na trasie do Łagiewnik Jana Pawła II witały transparenty ze słowami "Nie lękamy się", będącymi odpowiedzią na słowa przywitania na lotnisku.

Nie zapomnę też nigdy reakcji Siergieja, młodego chłopaka, który przyjechał aż z Krymu by zobaczyć Papieża. "Jestem pod wrażeniem tego co tu zobaczyłem. Tu jest tak wielka wiara w Boga! Mam wrażenie jakby Boże miłosierdzie promieniowało od wszystkich zgromadzonych tutaj ludzi" – mówił z entuzjazmem.
Czy możliwe, by to minęło bez śladu?

Miałem szczęście być w Krakowie podczas podróży Jana Pawła II do ojczyzny. I nigdy nie zapomnę tych czterech niezwykłych dni.