Po pielgrzymce: Osoba Papieża

Krzysztof A. Dorosz

publikacja 12.04.2005 11:07

Osoba Papieża, który po raz ósmy odwiedził swój kraj, przyciągnęła uwagę wszystkich Rodaków, nawet bez względu na religijne zaangażowanie czy życiowe preferencje. Im bardziej Jan Paweł II posuwa się w latach, tym dla nas - Polaków staje się coraz bliższy.

On jest "z nas", czuje to chyba każdy, pochodzący czy urodzony między Bałtykiem a Tatrami. W nim odnajdujemy jakąś cząstkę siebie: naszych myśli, pragnień, zachowań. Z przejęciem obserwujemy każdy jego z takim trudem czyniony krok, martwimy się, gdy słabnie jego głos, podtrzymujemy go na duchu, gdy pokonuje własną, fizyczną niemoc. Wiemy, że te wysiłki robi ze względu na nas. Gdy mówi poważnie – słuchamy, gdy żartuje – śmiejemy się, gdy cierpi – współczujemy. Wiemy, że mówi "do nas i za nas".

Przemawia słowami i gestami, może dziś bardziej znaczą te drugie? Gdy w Łagiewnikach wspominał o drewniakach, w które miał obute nogi odwiedzając grób Siostry Faustyny w latach okupacji, mimochodem przywołał losy poniżonych Rodaków. Gdy modlił się na Wawelu, na królewskim wzgórzu i w mediach zapadła cisza, a ludzie modlili się razem z nim. Gdy z sentymentem zwracał się do krakowskich Błoni – milczącego świadka niezwykłych zgromadzeń narodowych i liturgicznych (w tym ostatniego, największego chyba zgromadzenia w dziejach Polski) - odezwała się dusza poety-wieszcza. Gdy z sentymentem wspominał kalwaryjskie dróżki – odsłonił nam korzenie swojej niezwykłej wiary. Gdy żartował z młodzieżą z okna Pałacu Arcybiskupów na Franciszkańskiej 3 (doskonale pamięta ten adres), robił wrażenie, jakby niedawno wyjechał i zaraz powróci.

Symbolem spotkania z Polską były krótkie z konieczności wizyty w znanych i lubianych miejscach Krakowa i Kalwarii, trochę zaskoczył odwiedzinami w benedyktyńskim Tyńcu i na kamedulskich Bielanach (promocja życia kontemplacyjnego?), z lotu ptaka patrzył na rodzinne Wadowice i majestatyczne Tatry, najpierw z okna helikoptera, a więc bliżej ziemi, potem z okna samolotu – a więc bliżej nieba. Sam powiedział kiedyś: "czas ucieka – niebo czeka". Stąd perspektywa spojrzenia na ziemską Ojczyznę stała się jeszcze szersza, stamtąd – z niebieskiej Ojczyzny – zobaczy nas jeszcze lepiej (w Kalwarii prosił o modlitwę w swojej intencji "za życia i po śmierci"). Z pokładu srebrzystego boeinga przesuwającego się po polskim niebie, raz jeszcze, z wysoka, ogarnął nas kochającym spojrzeniem ojca, w którym wielu dostrzegło wzrok miłosiernego Ojca, "który jest w niebiesiech". Żegnając się nie krył wzruszenia i nostalgii: "Żal odjeżdżać!", ale i radości ze spotkań, które – niczym husarzowi - "dodały mu skrzydeł", a i krakowskie powietrze posłużyło zdrowiu (opinia osobistego lekarza).

Teraz wiemy, jak bardzo potrzebowaliśmy go, by tych parę dni spędził z nami. Nie duchem, z oddali, ale tu, nad Wisłą, nieopodal polskich symboli i świętości. I tak się utrwalił w pamięci i w sercu Rodaków. Niech tu pozostanie jak najdłużej.