Milcząca obecność czy trwający Wielki Piątek?

Rzeczpospolita/Gazeta Wyborcza/a. 29.03.2005 r.

publikacja 17.11.2005 10:40

Największe polskie gazety komentują świąteczne milczenie Papieża. Internpretacje wydarzeń są bardzo różne.

Bogumił Luft w Rzeczpospolitej w komentarzu zatytułowanym "Milcząca obecność papieża" napisał:

Wniedzielę wielkanocną miliony, dziesiątki, a może setki milionów ludzi zobaczyły na ekranach telewizorów wielkie cierpienie i wielki wysiłek Jana Pawła II. Bardzo dramatyczny i nieskuteczny wysiłek, by przemówić, skuteczny - by gestem krzyża pobłogosławić jak co roku miastu i światu. Dla wielu ludzi błogosławieństwo biskupa Rzymu ma co najmniej równą wagę, jak jego słowa. A jego milczenie w dniu Wielkanocy miało w sobie coś wstrząsającego.

Zabrakło dotkniętego chorobą głosu i dlatego zabrakło słów. Fakt, że tak bardzo ich zabrakło, uświadamia przede wszystkim, jak bardzo są od wielu lat potrzebne i oczekiwane. W czasach, gdy międzynarodowe gremia i autorytety, z Organizacją Narodów Zjednoczonych na czele, dawno już autorytetem się nie cieszą, pozdrowienia papieża pracowicie wygłaszane w kilkudziesięciu językach budziły przez ćwierć wieku poczucie jedności ludzkości. Ten powtarzany corocznie przez Jana Pawła II gest szacunku wobec narodów, na których spotkanie szedł jako pielgrzym, nie mógł się w tym roku dokonać. Papież nie mógł też wygłosić słów błogosławieństwa, a w poniedziałek wielkanocny nie pojawił się nawet w oknie nad placem św. Piotra.

Te kilkanaście minut jego milczącej obecności z pielgrzymami w niedzielne południe pozostawiło jednak wrażenie wspólnoty. Papieża, który z grymasem bólu na twarzy otaczał zgromadzonych spojrzeniem miłości, wyraźnie nie mogąc się z nimi rozstać, i ludzi, którzy nie tracą nadziei, że Bóg go jeszcze pozostawi wśród nich, a głos mu jeszcze powróci. W obliczu tej rodzinnej sceny nawet media polujące na sensację, by ją dobrze sprzedać, muszą się poczuć rozbrojone. Wielka fizyczna słabość papieża to nie żadna sensacja, skoro w najmniejszym stopniu nie zamierza jej ukrywać. Może właśnie chciał ją pokazać w dniu Zmartwychwstania Pańskiego, by uświadomić innym, że życie, o którym wierzy, że jest wieczne, jest czymś ważniejszym, niż zdrowie - jedna z wielu wartości przemijających.

Tylko częściowo podobne wnioski wysnuwa w Gazecie Wyborczej Jan Turnau. Jego zdaniem "Wielki Piątek trwa":

Byliśmy w niedzielę widzami wydarzenia dramatycznego. Papież chciał odezwać się choćby paroma słowami do "miasta i świata" ("urbi et orbi") - i nie był w stanie. Zamiast słów słychać było charczenie. Nawet podniesienie ręki do błogosławieństwa przyszło mu z najwyższym trudem.

Papież jest przeraźliwie słaby. Strasznie cierpi. Ból fizyczny jest tu chyba fraszką wobec psychicznego: dla każdego taka sytuacja jest ciężka, ale dla Karola Wojtyły to tragedia. Przecież to człowiek sceny! Urodzony aktor, któremu całe życie zeszło na przemawianiu - a musi milczeć. Stąd ten odruch złości na samego siebie, ten gest uderzenia w swoją skroń.

Niedzielny "reality show" na ekranie był - powiedzmy bez ogródek - makabryczny. Słychać głosy, zwłaszcza młodszych ludzi, że "na to się nie da patrzeć".

Czy trzeba pokazywać światu tak straszną niemoc? Czy nie cierpi na tym autorytet Kościoła, chrześcijaństwa? Czy nie podważa to wiary?

Poprzedni papieże, jak wszyscy śmiertelnicy, też odchodzili z tego świata w boleściach, ale - jak zauważył ks. Adam Boniecki - sam widok Papieża w łóżku był nie do pomyślenia.

Dziś granica przyzwoitości przebiega gdzie indziej. I przebiega tam, gdzie należy. Obraz cierpiącego Papieża jest dla wielu pocieszeniem: dla tych, którzy sami cierpią, odchodzą. A młodzi? Niech się sposobią do cierpienia, niech się uczą, że życie ma swój kres, niech widzą, jak duch zmaga się z ciałem.

Tak, tegoroczna Wielkanoc nie jest świętem radości. Słowa z papieskiego orędzia, że ta "Noc zapala w sercach wierzących nadzieję i radość", brzmią paradoksalnie. Wielki Piątek trwa, choć już kamień z grobu odwalony...

Dla mnie pocieszeniem jest ta światowa wspólnota życzliwości dla jednego człowieka, reprezentującego przecież instytucję krytykowaną, dla wielu kontrowersyjną. Jestem pewien, że i dla niego to radość.

Czy jest jakaś granica tego cierpienia? Jeśli dla Karola Wojtyły bólem jest każdy ruch, jeżeli skazany jest na milczenie, czy musi wciąż być papieżem?

I tu powiedzmy szczerze: Jan Paweł nie musi "rządzić Kościołem", ponieważ - jak sam kiedyś powiedział - w ogóle pojmuje swoją misję inaczej. To właśnie jest misja - nie administracja.

Nowy papież pewnie zaraz ukróciłby watykańskie spory jak ten między sekretarzem osobistym a sekretarzem stanu. Pewnie załatwiłby tuzin pilnych spraw, których Jan Paweł II nie załatwia. A przecież jeśli ktoś jest zastępcą Chrystusa, to właśnie on. W takim stanie ciała i ducha.

Światła Wielkiej Nocy przyćmione są cierpieniem: Papieża oraz milionów ludzi różnych wiar i niewiar, którzy mu najgłębiej współczują. Stąd jeszcze jedno pytanie: czemu w wystąpieniach wielkanocnych biskupów polskich zabrakło słów o tym współczuciu? Prymas Glemp poświęcił obszerny fragment nawet teczkom ("śmieci w duszy"), ale o Papieżu nie wspomniał.

A przecież mało uczuć tak mocno połączyło nasz naród.