Duszpasterz z plecakiem

publikacja 30.05.2005 11:57

Ks. Wojtyła szczególnie ciepło wspominał zawsze pierwszą ze swych wypraw bieszczadzkich. To właśnie wtedy utrwalił się zwyczaj indywidualnych rozmów z poszczególnymi uczestnikami wędrówek, która to forma duszpasterstwa stała się charakterystyczna aż do końca wypraw.

O ile rozmowy indywidualne, które „Wujek” z chętnymi prowadził zwykle na wycieczkach, nazywaliśmy żartobliwie „rekolekcjami”, to rozmowy w Bieszczadach należałoby nazwać „misjami”. Tematy rozmów były zapewne tak różne, jak różni byli rozmówcy, ale długość i charakter trasy sprzyjały temu, by były to rozmowy otwarte i wyczerpujące, nieraz bardzo osobiste – wspomina Danuta Rybicka, uczestniczka wyprawy z 1953 r.

Każdy dzień rozpoczynał się Mszą św. polową, odprawianą czasami w miejscach zaiste przedziwnych- jak chociażby n strychu stajni strażnicy WOP. Potem wędrówka po drogach i bezdrożach (bywało i tak, że przewodnik grupy torował drogę siekierką!) z plecakiem ważącym – bagatela – około 20 kg! Nad sprawiedliwym obciążeniem pleców uczestników czuwała specjalna „Komisja Plecakowa", której zaleceniom nie poddawał się jedynie Wujek, oprócz zwykłego wyposażenia turysty dźwigający wszystko, co potrzebne do odprawienia Mszy św.

Owe bieszczadzkie wędrówki obfitowały niekiedy w nieprzewidziane sytuacje: Wtedy to (...) nocą schodziliśmy do Komańczy od strony wschodniej. Deszcz padał, wspaniale nam się śpiewało. Przed samą Komańczą mamy przejść przez Osławicę, zdejmujemy buty, podciągamy spodnie, przechodzimy. Gdy tylko wyszliśmy na brzeg, pada ostrzeżenie: „Stać! Ręce do góry!" Jesteśmy otoczeni przez grupę z karabinami. Prowadzą nas na posterunek (...). Tam rzecz się wyjaśnia, papiery mamy w porządku. (Ze wspomnień Janusza Riegera, członka „Wujkowego" duszpasterstwa).

Innym znów razem kilkugodzinna wyprawa zakończyła się dopiero następnego dnia około południa - zagubienie drogi w Bieszczadach w owych czasach wcale nie należało do rzadkości i bywało bardzo niebezpieczne. Za to z tym większą ochotą odnalezieni wędrowcy zasiadali potem do posiłku przy ognisku. Menu: zupa, konserwy, kasza, kompot, herbata. A później prozaiczna czynność szorowania kocherów piaskiem, w której to konkurencji niedościgłe mistrzostwo osiągnął... "Wujek"! Czasem zresztą udzielał się w jeszcze inny sposób: Zawsze ktoś zostawał pilnować obozu. Raz był to Wujek. Kiedy wróciliśmy wieczorem z wycieczki, Wujek stał przy ognisku i suszył spodenki Jurka. Medytował i machał nimi nad ogniem tak skutecznie, że pozostały z nich prawie wyłącznie nogawki... (Ze wspomnień Danuty Ciesielskiej).

Wśród rozlicznych talentów "Wujka" - turysty trzeba wreszcie wspomnieć talent wokalny, którego koronnym dowodem była wykonywana przez Niego solo w czasie wieczorów przy ognisku „Ballada o Louisie".

* * *
W ciągu czterdziestu lat, jakie minęły od czasu owych wypraw, Bieszczady nieco się zmieniły. Wędrując do Cisnej, Komańczy lub na Połoninę Caryńską warto jednak przywołać wspomnienie tamtych dni. Być może wieczorem przy ognisku wiatr wiejący wśród świerków przyniesie nam echo Wujkowej ballady...

(Wszystkie cytaty pochodzą z książki „Zapis drogi. Wspomnienia o nieznanym duszpasterstwie księdza Karola Wojtyły", wydaną przez Wydawnictwo Św. Stanisława BM w Krakowie.)