Wspomina kardynał Stanisław Nagy

Moje wędrówki z przyszłym Papieżem

publikacja 09.06.2005 13:39

Byłem "dyżurnym towarzyszem" w dłuższych i krótszych wyprawach narciarskich kardynała Wojtyły, trochę mniej w wyprawach letnich. W zimie staraliśmy się przede wszystkim wchodzić tam, gdzie nie było szlaku, i dopiero potem zjeżdżać na nartach. Ulubionym szlakiem była trasa na Grzesia i Starorobociański Wierch.

Kardynał Wojtyła bardzo lubił zmęczyć się poprzez podchodzenie na szczyt. Wychodził z założenia, że im trudniej, tym lepiej. On wypoczywał, podejmując wysiłek fizyczny. Pamiętam, jak raz w zimie wyszliśmy z Kardynałem wysoko pod szczyt Grzesia. Wiał wiatr, było zimno i mnie już sił brakowało, a on ciągle chciał iść dalej i dalej. W pewnej chwili wyszedłem przed niego, aby go zatrzymać i przekonać, abyśmy się wrócili. Nagle zawiał mocny wiatr i rzuciło mnie na grań. Zrobiło się trochę niebezpiecznie. Wtedy Kardynał powiedział: No to musimy już schodzić.

W spędzaniu wolnego czasu była zawsze pewna ”filozofia wypoczynku”. Zawsze na początku była wspólna modlitwa (obojętnie, ile osób szło z nami), dalej obowiązkowo w południe Anioł Pański. Były niekiedy długie godziny milczenia i kontemplacji piękna. Nawet gdy szliśmy w większym gronie, szanowaliśmy milczenie Kardynała i zostawialiśmy go ze swoimi myślami. Ojciec Święty zawsze uważał, że wypoczynek to obowiązek nałożony przez Boga na człowieka i dar. Nie można dobrze pracować, gdy się nie wypoczywa. Jednak podkreślał, że wypoczynek to nie bezczynność, lecz czas nasycony obecnością Boga. A góry, przez swe piękno, stwarzają taki klimat.