Moje życie biskupie

Andrzej Babuchowski (Gość Niedzielny)

publikacja 15.06.2005 21:22

Zawsze, gdy myślę o drodze życiowej Jana Pawła II, rodzi się we mnie głęboka pewność, że losy tego Człowieka układają się w jakąś przejrzystą, doskonale skomponowaną symfonię. Wrażenie to potwierdza, a nawet potęguje lektura kolejnych książek Papieża, nie tylko tych stricte autobiograficznych, lecz także jego wierszy, encyklik, adhortacji.

Po latach widać wyraźnie, że właściwie wszystko, co przeżył i co napisał Karol Wojtyła, zostało podporządkowane pełnionej przez niego misji w Kościele. Tak, jakby już od bardzo dawna przygotowywał się (albo raczej był przez Kogoś przygotowywany) do swojej późniejszej roli. Jakby – nie wiedząc – wiedział. Jakby – nie widząc – odgadywał, przeczuwał swą przyszłość.

Oczywiście, człowiek sam, zdany tylko na własne siły, nie jest w stanie „zaprogramować” swego powołania ani tym bardziej wypełnić go do końca. To sprawa osobistego przyjęcia Daru i Tajemnicy. Taki tytuł, jak wiadomo, nosiła wcześniejsza książka Ojca Świętego – o powołaniu do kapłaństwa. Teraz otrzymaliśmy jej kontynuację: Wstańcie, chodźmy!, gdzie Papież opowiada o swoim – jak sam to nazywa – „życiu biskupim”. Już w pierwszym rozdziale, snując refleksje nad źródłami powołania biskupiego, przypomina słowa Chrystusa: „Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili, i by wasz owoc trwał” (J 15, 16).

„Czułem się jakoś dziwnie”
– tak Jan Paweł II wspomina nastrój, w jakim się znajdował, gdy po przekazaniu arcybiskupowi krakowskiemu Eugeniuszowi Baziakowi wiadomości o swej nominacji na biskupa pomocniczego wyruszył pociągiem w kierunku Olsztyna, żeby kontynuować przerwane wakacje. Stwierdzenie o „dziwnym” sampoczuciu (nie w znaczeniu zdrowotnym, lecz duchowym) powtarza się na początku książki jeszcze dwukrotnie:

„Gdy siadłem do wiosła, było mi znów jakoś dziwnie. Uderzyła mnie zbieżność dat: datą nominacji, którą otrzymałem, był 4 lipca, a ten dzień jest rocznicą poświęcenia Katedry Wawelskiej. Jest to rocznica, którą zawsze nosiłem w sercu. Zdawało mi się, że ta zbieżność coś znaczy(...)”.

I drugi fragment:
„Zanim zostałem wyświęcony, wystąpiłem oficjalnie jako biskup nominat w Lubaczowie z okazji srebrnego jubileuszu biskupstwa arcybiskupa Baziaka. Był to dzień Matki Boskiej Bolesnej, który we Lwowie obchodzono 22 września. Byłem tam razem z dwoma biskupami z Przemyśla: ks. biskupem Franciszkiem Bardą i ks. biskupem Wojciechem Tomaką – obaj sędziwi starcy, a ja między nimi młodzik 38-letni. Dziwnie się czułem”.

Jakże ujmujące jest to papieskie wyznanie! Czyżby właśnie owo „dziwne uczucie”, w którym mieszają się ze sobą niepokój i zdumienie, ciekawość i pokora, było sposobem odczytywania Bożych znaków? Dla nas, świeckich, jest to sygnał, że trzeba częściej wczuwać się we własne „dziwne” stany duchowe i cierpliwie je rozpoznawać. Ojciec Święty uchyla tu przed nami rąbka Tajemnicy, której sam nie potrafi do końca zrozumieć, ale której potrafi zaufać! Miał niewątpliwie rację ks. Artur Stopka, gdy w poprzednim numerze „Gościa” pisał, że jedną z najważniejszych cech tej książki jest „absolutna szczerość”. Osoba Karola Wojtyły staje się nam dzięki temu jeszcze bliższa.

Nie tylko mitra i pastorał
Zarazem bliższa staje się też funkcja i posługa biskupa. Jan Paweł II wiele miejsca poświęca wyjaśnianiu gestów i znaków związanych ze sprawowaniem urzędu, tłumaczy symbolikę pierścienia, mitry czy pastorału, a jednocześnie ukazuje wspaniałe przykłady duszpasterskiej gorliwości, przywołując m.in. wzór swojego patrona, św. Karola Boromeusza, którego do dziś stara się naśladować:

„Zawsze (...) fascynowało mnie w tym świętym biskupie jego ogromne zaangażowanie duszpasterskie: po Soborze św. Karol oddał się wizytom duszpasterskim w całej diecezji, która liczyła wówczas około 800 parafii. Krakowska archidiecezja była mniejsza, a jednak nie udało mi się dokończyć rozpoczętych wizytacji. Również diecezja rzymska, która obecnie jest mi powierzona, jest duża: liczy 333 parafie. Dotychczas zwizytowałem 317, więc zostało jeszcze 16”.

Jest w tej „statystyce” jakiś odblask typowego dla Wojtyły poczucia humoru, w niczym nie umniejszający powagi zadań, jakie Papież ciągle przed sobą stawia. Bo bycie prawdziwym pasterzem to nie przywilej, lecz służba. Dlatego Jan Paweł II nie omieszkał w swojej książce przytoczyć także – ku przestrodze – gniewnych słów św. Augustyna z Kazania o pasterzach:

„Nakarmiliście się mlekiem, odzialiście się wełną; zabiliście tłuste zwierzęta, jednakże owiec nie paśliście. Słabej nie wzmacnialiście, o zdrowie chorej nie dbaliście, zabłąkanej nie sprowadziliście z powrotem, zagubionej nie odszukaliście, mocną gnębiliście, rozproszyły się owce moje, bo nie miały pasterza”.

Siła wiary i młodość ducha
Dwadzieścia lat swej biskupiej posługi w Krakowie sytuuje Papież na tle najnowszej historii Kościoła i narodu – stąd tyle tu odwołań do różnych postaci i wydarzeń z okresu komunizmu, choć nie brak także reminiscencji dotyczących odległej przyszłości. Mimo krótkiego czasu, jaki upłynął od wydania książki Wstańcie, chodźmy!, sporo zdążono już o niej powiedzieć i napisać, ale z pewnością kryje ona w sobie jeszcze wiele warstw godnych odsłonięcia i obszernego skomentowania. Przede wszystkim jednak przebija przez tę książkę żywa, tchnąca psychologiczną prawdą postać niezwykłego Autora, który mimo swych 84 lat i fizycznych niedomagań imponuje siłą wiary i młodością ducha, a swoim braciom w biskupstwie rzuca dziś takie oto ewangelizacyjne wyzwanie:

„W Manili miałem przed oczyma całą Azję. Ilu chrześcijan i ileż milionów ludzi, którzy na tym kontynencie jeszcze nie znają Chrystusa! Ogromną nadzieję wiążę z dynamicznym Kościołem na Filipinach i w Korei. Azja: oto nasze wspólne zadanie na trzecie tysiąclecie!”. Z tak śmiałym apelem może występować tylko człowiek naprawdę młody!