WPROWADZENIE I DIARIUSZ

**4. Turcja (28-30.11.1979)**

publikacja 26.11.2006 23:07

Dla obserwatora, znającego historyczne i teologiczne przyczyny braku pełnej jedności między Kościołem rzymskokatolickim a prawosławnymi Kościołami Wschodu, podróż papieża do Konstantynopola, duchowego centrum prawosławia, do Świętego Tronu Ekumenicznego, na którym zasiadał wielki architekt jedności, patriarcha Athenagoras, była podróżą oczekiwaną, aktem, który po prostu nastąpić musiał.

Pocałunek ziemi tureckiej - ziemi pierwotnego Kościoła Pocałunek ziemi tureckiej - ziemi pierwotnego Kościoła

A jednak zapowiedź tej podróży, podana do wiadomości publicznej zaledwie na trzy tygodnie przed jej terminem, zaskoczyła i zaintrygowała środki masowego przekazu na całym świecie. Świat zajęty był przede wszystkim dramatycznymi wypadkami w sąsiadującym z Turcją Iranie oraz potężną falą niepokojów w całym islamie.

Rewolucja irańska wyzwoliła w krajach muzułmańskich nastroje antyzachodnie. Wychodzący w Istambule wpływowy dziennik „Cumhuriyet" zapytywał - w numerze, który ukazał się 28 listopada 1978 roku, a więc w dzień przyjazdu Ojca Świętego do Turcji - czy wysiłki "Papieża na rzecz jedności między Kościołami Zachodu i Wschodu nie są wyzwaniem dla „galopującego ekstremizmu islamskiego".

„Czy światowe chrześcijaństwo nie zamierza stworzyć zjednoczonego frontu przeciwko światu islamskiemu?" W innych gazetach, zwłaszcza tych związanych z prawicowymi lub fundamentalistycznymi partiami muzułmańskimi, padały wręcz oskarżenia i inwektywy, nawiązujące do czasów świętych wojen między chrześcijanami i muzułmanami: Papież to człowiek „o mentalności nowego krzyżowca", to „wysłannik imperialistycznej krucjaty"... „Dlaczego rząd przyjmuje papieża wbrew uczuciom ludności?"

To ostatnie pytanie ujawnia czysto polityczne podłoże tych ataków. Na trzy dni przed przyjazdem Jana Pawła II w Turcji zaprzysiężony został nowy rząd pod kierownictwem premiera Demirela. Rząd prawicowy, opierający się na sojuszu z muzułmańskimi partiami nacjonalistycznymi. Kraj nękany był od dłuższego czasu głębokim kryzysem gospodarczym. Brakowało dewiz, nikt nie chciał inwestować w kraju, w którym tylko armia była siłą powstrzymującą nadejście zupełnego chaosu.

Coraz częściej odzywały się głosy nawołujące do utworzenia religijnego państwa muzułmańskiego na wzór Iranu. Po wielu latach względnego powodzenia wielkich reform Atatiir-ka i założonej przez niego Partii Ludowo-Republikańskiej, nadszedł czas reakcji i rewindykacji. Okazało się teraz, że reformy te, zrywające nagle z kilkusetletnimi tradycjami feudalno-muzułmańskimi i europeizujące Turcję w szybkim tempie, nigdy - pomimo tylu pozorów - nie przeniknęły dostatecznie głęboko do całego narodu.

Zresztą ta europeizacja (a właściwie od 1945 r. amerykanizacja) i sojusz z Zachodem nie przyniosły Turcji spodziewanego dobrobytu. Wschód jest dzisiaj zmęczony zachodnią cywilizacją ze wszystkimi jej znanymi konsekwencjami dla krajów ubogich. Okazuje się dzisiaj, że Turcja nie przestała być Wschodem. Coraz więcej tu haseł wzywających do mahometańskiego purytanizmu, do odrzucenia zachodnich błyskotek, do powrotu do prawdy o człowieku zawartej w księdze, której autorem nie jest żaden niemiecki filozof czy klub rzymski, lecz sam Bóg - w Koranie.

Czy Jan Paweł II jest osobą, którą można by posądzić o obronę zachodniej cywilizacji konsumpcyjnej? Rzecz w tym, że Turcy nic o nim nie wiedzą. Prasa turecka podała tylko małą notkę o jego wyborze. Trudno tu w ogóle mówić o jakiejkolwiek znajomości jego posłannictwa do świata, o informacjach na temat jego dotychczasowych wystąpień i podróży.

Dla przeciętnego Turka jest to po prostu „szef katolików", a słowo „Rzym" kojarzy mu się paradoksalnie z patriarchatem w Fanarze, który po turecku nazywa się Rum Patrikhanesi. Rum znaczy tu po prostu „grecki" - oto zaskakujący relikt historii, wspomnienie czasów, gdy Bizancjum rościło sobie pretensje do miana prawdziwego spadkobiercy Cesarstwa Rzymskiego. Z kolei wszystko co greckie jest tu widziane co najmniej niemile, zwłaszcza od lat pięćdziesiątych, czyli od początku zatargu o Cypr. Obecnie dołączył się do tego spór o Morze Egejskie.

Turcja jest od dłuższego czasu w stanie wojny z Grecją. W tej sytuacji nie dziwi nikogo masowy odpływ Greków, przyspieszany szykanami i pogromami. Nieoficjalne statystyki mówią, że Patriarchat Ekumeniczny w Fanarze ma obecnie pod swoją jurysdykcją w całej Turcji zaledwie 10 tysięcy wiernych. Według danych oficjalnych na 38 milionów mieszkańców 98% stanowią muzułmanie, a chrześcijan wszystkich wyznań jest zaledwie 150 tysięcy, w tym 30 tysięcy katolików*.

Patriarchat Ekumeniczny jest dla władz tureckich czymś w rodzaju kłopotliwego skansenu, którego najchętniej by się pozbyły. Propozycja przeniesienia Patriarchatu do Grecji już padała, jednakże trudna jest do realizacji. Turcja chce uchodzić za kraj programowej tolerancji wyznaniowej. Jest oczywiste, że taka akcja musiałaby mieć charakter przymusowy, jako że zgodnie z podstawowymi tradycjami prawosławia przeniesienie patriarchatu z historycznego Konstantynopola poza granice kraju równałoby się jego likwidacji.

Dotykamy tu jeszcze jednego aspektu sytuacji, która czyniła podróż Jana Pawła II do Turcji niezwykle trudną. Od czasów Kemala Paszy Atatiirka Turcja jest krajem programowo laickim. Obowiązuje tu ścisła zasada prywatności religii, obejmująca również islam. Nie wolno tu publicznie manifestować kultu religijnego poza obrębem czynnych świątyń. Obejmuje to zakaz noszenia strojów duchownych, nauczania religii poza meczetami i kościołami, wielożeństwa, publicznego powoływania się na prawa religijne, propagowania religii.

W atmosferze odżywających obecnie prądów proislamskich oficjalna wizyta religijnego przywódcy katolików stała się sprawą bardzo drażliwą, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę jej czysto religijny cel oraz przebieg dotychczasowych podróży Papieża. Nie chcąc ryzykować niechęci światowej opinii publicznej w przypadku odmowy wizyty, nowy rząd turecki pragnął ją potraktować wyłącznie jako wizytę głowy państwa.

W programie podróży opublikowanym przez tureckie Ministerstwo Informacji, widniały tylko te punkty, które nie miały nic wspólnego z jej zasadniczym celem - odwiedzinami w Fanarze. Czas na to przeznaczony określony był w kalendarium jako „program prywatny" Papieża. Tak było w programie. Wszystko zależało teraz od tego, jak zachowa się i co będzie mówił w Turcji Jan Paweł II, znany już z tego, że nie sposób zamknąć go w ścisłych ramach z góry ustalonego protokółu i porządku dnia.
Tę napiętą atmosferę wykorzystywała oczywiście do maksimum dopiero co pozbawiona władzy opozycja oraz ekstremistyczne organizacje nacjonalistyczno-muzułmańskie.

Od 1977 roku Turcja jest widownią narastającego terroryzmu politycznego, podsycanego właśnie przez te organizacje i ich bojówki. W kilkunastu prowincjach wprowadzono od dawna stan wojenny, a statystyki mówią, że w wyniku mordów politycznych zginęło już wiele tysięcy osób. W niedzielę 25 listopada, na trzy dni przed przybyciem Ojca Świętego, uciekł z dobrze strzeżonego więzienia wojskowego w Maltepe młody terrorysta muzułmański, Ali Agęa, oskarżony o zamordowanie postępowego dziennikarza Abdi Ipekci, redaktora liberalnego dziennika „Millyet". Agęa nadesłał do redakcji tego dziennika list, w którym wyznawał, że celem jego ucieczki jest zamordowanie Papieża, nazwanego przez niego „zamaskowanym krzyżowcem, wysłanym przez imperialistyczne siły, obawiające się narodzin nowej politycznej, militarnej i ekonomicznej potęgi w wyniku połączenia się Turcji z braterskimi krajami muzułmańskimi Bliskiego Wschodu".

W kołach dziennikarskich w Istambule słyszało się opinie, że cała ta sprawa została celowo wyreżyserowana przez rząd, aby usprawiedliwić nadzwyczajne środki ostrożności, a wśród nich przede wszystkim niedopuszczenie do spotkania Papieża z większą liczbą ludzi. Dzisiaj znamy już dramatyczny finał tej historii, jaki rozegrał się 13 maja 1981 r. na Placu Świętego Piotra w Rzymie, choć wciąż jeszcze nie potrafimy zrozumieć fanatyzmu, nienawiści i przerażającej ignorancji politycznej tureckiego terrorysty.
Środki bezpieczeństwa, jakie przedsięwzięto dla ochrony Papieża, były rzeczywiście nadzwyczajne, nawet jak na kraj, w którym wszystko zależy od armii.

Spowodowało to prawie zupełną izolację jego osoby od społeczeństwa kraju, do którego przybywał. Twarz Jana Pawła II na lotnisku Esemboga w Ankarze pełna była powagi i skupienia. W czasie protokolarnego przywitania na lotnisku nie wygłaszano żadnych przemówień. Nie było ich zresztą przez cały pierwszy dzień podróży, zimny, deszczowy dzień w Ankarze. Dziennikarze zachodni, skłonni do nazbyt spiesznych sądów, już wieczorem tego dnia, na prawdziwie luksusowym przyjęciu wydanym przez rząd dla prasy, nazwali tę czwartą podróż papieską „podróżą bez uśmiechu".

* Wśród 30 tysięcy katolików 9 tysięcy zachowuje obrządek łaciński, 9 tysięcy - ormiański, 8 tysięcy - chaldejski, 500 - melchicki, 500 - syryjski, 200 - maronicki, 100 - bizantyjski. Wśród niekatolików najliczniejsze grupy stanowią: ormianie przedchalcedońscy (50 tysięcy), grecko-prawosławni (20 tysięcy), Syryjczycy przedchalcedońscy (30 tysięcy) i protestanci, głównie anglikanie i luteranie (ok. 2.500 osób)