Jak Ojciec rodziny

102. Słowacja 11-14.09.2003

publikacja 13.06.2005 12:44

Piątek, 12 września 2003 r., Bańska Bystrzyca

Prosto ze Słowacji nadaje ks. Marek Łuczak

Aby dotrzeć na miejsce spotkania z Ojcem Świętym, trzeba przejść przez miasto bardzo precyzyjnie wyznaczonym szlakiem. Organizatorzy dokładnie zaplanowali miejsca parkingów dla autokarów i samochodów osobowych. Po drodze, nawet w niedalekiej odległości od Bańskiej Bystrzycy nic nie wskazuje na pielgrzymkę papieską. Dopiero dziewięć kilometrów od granic miasta spotykamy tablicę z napisem: „Słowacja wita Ojca Świętego”. Wbrew oczekiwaniom nawet w centrum, zaledwie kilka przecznic od rynku, gdzie za chwilę będzie miała miejsce uroczysta Eucharystia, także nie ma najmniejszych oznak, że przybędzie tu Jan Paweł II. Okna i fasady domów nie mają najmniejszych dekoracji czy choćby kościelnych albo narodowych symboli. Później, kiedy tłum rozchodzi się do domów, po zakończonej uroczystości, na niektórych witrynach można dostrzec fotografie papieża. Gdyby nie potok ludzi zmierzający do jednego celu w bardzo skupionej atmosferze, trudno by się zorientować, że dzieje się coś niezwykłego.

Pielgrzymi podążają bez entuzjazmu, jaki często towarzyszy polskim wizytom Papieża. Nikt nie śpiewa, a niewielu ma chorągiewki czy jakiekolwiek gadżety. Jednak jest coś, w czym – jak się wydaje – przewyższają naszych rodzimych pątników. Idą nie tylko skupieni, ale i wyjątkowo cierpliwi. Tu nikt się nie przepycha. Spokojnie czekają na swoją kolej. Niestety, są zdani na cierpliwość, bo droga na rynek jest dość wąska, a nie ma innych możliwości dotarcia na sektory.

Wśród rzadkich głosów, bo raczej nikt nie rozmawia, można spotkać polskich uczestników papieskiej pielgrzymki. Od razu widać, że tu nie ma ludzi przypadkowych. Nikt nie zadaje sobie trudu zagranicznej wyprawy i narażenia na kontakt z tłumem, by traktować całe wydarzenie jak turystyczną atrakcję. Pielgrzymi mają w rękach modlitewniki i różańce. Kiedy rozpoczyna się Msza, po krótkim wybuch entuzjazmu, natychmiast się wyciszają. Nikt nie przerywa przemówień i homilii. Spacerując wśród wiernych widzę, że podczas psalmu wielu zamyka oczy, nie tylko śpiewają, ale też kontemplują.

Miejscowi, wbrew komentarzom z polskiej telewizji, nie są obojętni na to, co się dzieje wokół. Piątkowy dzień w Bystrzycy przypomina polską niedzielę. Sklepy i urzędy są pozamykane. Inaczej jest z gastronomią, ale jak trzeba przyjąć do miasta kilkadziesiąt tysięcy przybyszów, to nie można zaniedbać usług. Ciekawe, że na peryferiach miasta, daleko od centrum, lokale także są pootwierane. Siedzą tam mieszkańcy, którzy – widać – nie mieli zamiaru uczestniczyć w spotkaniu z Papieżem, ale całą uroczystość obserwują przy telewizorze. W restauracjach ludzie siedzą przodem do ekranu. O dziwo jest ich wielu, i chyba nie tylko z powodu pory obiadowej. Może, – choć nie poszli na rynek – chcieli przeżyć to wydarzenie we wspólnocie?

Wśród miejscowych są też tacy, którzy przy okazji całego wydarzenia chcą zarobić. W hotelach nie ma miejsc, ale zaprzyjaźnione panie z recepcji podają gościom numery telefonów prywatnych kwater. Na początku wydaje się, że to wizytówki pensjonatów, jakie w podobnych górskich miejscowościach w Polsce konkurują ze sobą nie tylko ceną, ale i coraz wyższym standardem. Okazuje się, że za niewielkie pieniądze ludzie użyczają gościom małą część swojego mieszkania, a zachęcając do skorzystania, chwalą się ciepłą wodą. Łazienka wspólna, pokój zimny i skromny. Oferują to, co sami mają. Widać na Słowacji – w regionach dalekich od przemysłu – ludzie żyją ubogo i chcą trochę zarobić przy okazji papieskiej pielgrzymki. Korzystają wprawdzie z materialnej okazji, ale nie rezygnują z duchowej. Pokój trzeba opuścić odpowiednio wcześnie. – Musimy zdążyć do sektorów – mówią. – Potem mogą nas nie wpuścić na Mszę.

Telewizja i radio relacjonują przyjazd Papieża. Większość serwisów, choć nie wszystkie, zaczynają wydanie wiadomości od pielgrzymkowego szlaku. Choć – co charakterystyczne – prezenterzy nie cytują papieskiego przesłania. Ograniczają się do suchych informacji, skupiając się jedynie na akcji logistycznej. Podają godziny zamknięcia miasta dla ruchu samochodowego, informują o zakazie parkowania.

W Bańskiej Bystrzycy organizatorzy nie przejęli się bezpieczeństwem. Na dachach można wprawdzie dostrzec snajperów, ale ołtarz ustawiony jest nieprawdopodobnie blisko wiernych. Papież przejeżdża i zatrzymuje się tuż przed miejscem dla dziennikarzy. – Tak jest zawsze, kiedy Msza celebrowana jest na rynku – mówi jedna z dziennikarek. – Wtedy oszczędzają na każdym metrze i można z bliska zobaczyć Ojca św.

– Przed uroczystością daje się tu wyczuć pewne rozluźnienie. Wielu rozmawia i telefonuje. Ekipy telewizyjne długo ustawiają sprzęt, wszyscy się kręcą. Jednak, kiedy z tłumu wyłania się postać smutnego Papieża, który nie ukrywa zmęczenia, oczy wszystkich długo pozostają utkwione na cierpiącej twarzy Jana Pawła II. Wielu z nas nie ukrywa łez.

Zanim Papież pojawia się na miejscu przewodniczenia, mija kilkadziesiąt minut. W tym czasie ludzie się modlą. Śpiewa chór przy akompaniamencie orkiestry. Entuzjazm na widok oczekiwanego Gościa trwa krótko, już za moment ludzie w milczeniu wpatrują się w siedzącą skupioną postać. Nagle z sektora słuchać krzyk kilkunastu sióstr, które po polsku pozdrawiają Papieża. Ich głosy są ledwie słyszalne, ale Papież gestem podniesionej ręki odpowiada na pozdrowienie. Wtedy znów pojawia się entuzjazm tłumu.

Biskup diecezji Banska Bystrzyca Rudolf Balaż w swym powitaniu nawiązuje do niedalekiej przeszłości. Wspomina komunistyczny reżym. Tym większa jest jego radość, kiedy może po tych dramatycznych latach przywitać Namiestnika Chrystusowego. Swym przemówieniem także wywołuje entuzjazm, szczególnie wtedy, kiedy Papieża nazywa ojcem rodziny. Jan Paweł II nie jest mu dłużny, bo podczas homilii także zwraca się tak do biskupa. Ludzie znów biją brawo. Dla nich nie najważniejsza jest hierarchia czy paternalizm, akcent kładą na rodzinę. Dzięki temu – bardziej czują się wspólnotą.