Pokłosie papieskiej pielgrzymki w realiach Kamerunu

Beata Zajączkowska (Radio Watykańskie)/jad

publikacja 24.03.2009 08:08

O zakończonej przez Benedykta XVI podróży na Czarny Ląd, którą kameruńskie media nazwały „chrztem Afryki" opowiada ks. Krzysztof Pazio, marianin, proboszcz misyjnej parafii w Atoku na wschodzie Kamerunu.

Czy wizyta Papieża w Kamerunie i Angoli była „chrztem Afryki”, a jeżeli tak, to w jakim sensie?

K. Pazio MIC:
Podobne opinie były wyrażane po dwóch poprzednich pielgrzymkach Jana Pawła II do Kamerunu (w 1985 i 1995 r.). Przybycie Głowy Kościoła, Papieża, zawsze niesie ze sobą nowe nadzieje. Ten etap pielgrzymowania Kościoła w Kamerunie można nazwać „nowym chrztem”, bo została zasiana nowa nadzieja. Słowa Papieża bardzo mocno zabrzmiały w różnych kontekstach życia religijnego i społecznego. Myślę, że dla tutejszego Kościoła rozpoczyna się nowy etap polegający na przeanalizowaniu przesłania Ojca Świętego oraz przełożeniu go na codzienne życie. Chodzi teraz o dotarcie do wszystkich ludzi z tym przesłaniem pełnym nadziei i miłości. Benedykt XVI głosił Boga, który jest Miłością, który niesie nam nadzieję, miłosierdzie, zbawienie.

Te słowa Benedykt XVI wypowiadał w Kamerunie, ale, jak sam podkreślał wielokrotnie, kierował je do całego kontynentu afrykańskiego. Ta pielgrzymka przybrała charakter uniwersalny, panafrykański. Co według Księdza było najważniejsze w papieskim przesłaniu? Które punkty wydają się najbardziej gorące i pilne?

K. Pazio MIC:
Myślę, że już od pierwszego przemówienia Papież dotykał bardzo wielu problemów nurtujących cały kontynent afrykański, jak przemoc, cierpienie, nędza, głód, wykorzystywanie słabych – kobiet i dzieci, problem handlu dziećmi na nowo odżywający w Afryce, brak poszanowania dla kobiet. W kolejnych przemówieniach Benedykt XVI precyzował te kwestie, zwracając się do konkretnych grup: duchowieństwa, osób konsekrowanych, świeckich zaangażowanych w życie Kościoła. Szczególny wydźwięk miała homilia podczas Mszy na stadionie w Jaunde, gdzie bardzo mocno podkreślił rolę rodziny zarówno w przekazie wiary, jak i wychowaniu do wartości ludzkich i duchowych.

Papież mówił o trudnej sytuacji dzieci oraz afrykańskiej rodziny. My w Europie mamy chyba trochę inne wyobrażenie afrykańskiej rodziny, jako takiego wzoru, przestrzeni silnych więzi. Czy to uległo zmianie?

K. Pazio MIC:
Nie wiem, czy uległo zmianie. Myślę, że jest to albo błędny sposób patrzenia, albo brak dokładnych informacji na temat afrykańskiej rodziny. W Europie jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że mówiąc o rodzinie, myślimy: ojciec, matka, dzieci. Tutaj to słowo ma inny wymiar. Oznacza wielką rodzinę afrykańską, gdzie jest szef rodziny, wujkowie, którzy decydują np. o losie dzieci poszczególnych rodziców. Nie ma podmiotowości rodziny w sensie ścisłym, czyli wspólnoty złożonej z ojca, matki i dzieci. Zasadniczą misją Kościoła jest ukazywanie podmiotowości tej podstawowej komórki-rodziny, wskazywanie odpowiedzialności, jaką za dzieci ponoszą ich rodzice, a nie członkowie tej wielkiej rodziny. Nieraz dochodzi w tej kwestii do sytuacji bardzo dziwnych. Spotkałem się w niedalekiej wiosce z takim przypadkiem: rodzice są katolikami, ochrzczonymi w Kościele katolickim, a trójka dzieci jest ochrzczona w Kościele protestanckim. Pytam: „Jak to się stało?” W odpowiedzi słyszę: „Ciotka zadecydowała, że oni będą tam ochrzczeni, bo ona wtedy miała decydujący głos”. A zatem nie ma odpowiedzialności rodziców za wychowanie dzieci.

W swoim przemówieniu na stadionie Ojciec Święty bardzo mocno podkreślił rolę rodziców. Zaapelował do nich, żeby mieli zaufanie do Pana Boga, który z nich czyni ojców i matki swoich przybranych dzieci. Papież wskazał bardzo mocno na odpowiedzialność rodziców. Dziecko nie jest przedmiotem, który można używać do przyniesienia wody, drewna, do pracy na polu, ale jest to dar od Boga, przybrane Boże dziecko, któremu należy się szacunek i wychowanie, utrzymanie oraz wszelka troska.

Papież mocno wypowiedział się także na temat praw kobiety i jej miejsca w społeczności afrykańskiej. Robił to zarówno w Kamerunie, jak i w Angoli, w czasie spotkania z kobietami zaangażowanymi w katolickie ruchy działające na rzecz promocji kobiety. Czy sytuacja afrykańskiej kobiety uległa poprawie? Czy może kobieta nadal nie ma nic do powiedzenia, praktycznie się nie liczy?

K. Pazio MIC:
Stopniowo sytuacja zaczyna się poprawiać. Kobiety chcą być bardziej niezależne. Nawet na terenie naszej misji spostrzegam kobiety, które, mimo iż jest im ciężko, wolą żyć same niż – jak mówią – „mieć kogoś jeszcze na utrzymaniu”. Jest to problem złożony i myślę, że trzeba będzie dużo czasu, by wypromować kobiety w społeczeństwie afrykańskim. Póki co ich rola sprowadza się do pracy w polu, obowiązku przygotowania posiłku. Kobieta ma niewiele do powiedzenia w sprawach rodzinnych, przy podejmowaniu decyzji. Myślę, że praca Kościoła i zaangażowanie kobiet w różnych ruchach bardzo mocno je promuje. Można to zauważyć choćby w liturgii, gdzie kobiety czytają, śpiewają, są bardziej aktywne. To jeden z elementów niosących nadzieję na to, że rola kobiety zostanie doceniona także w życiu społecznym. Inaczej wygląda to może na szczeblu oficjalnym, a inaczej – w zwykłym, codziennym życiu w buszu. Tutaj kobietom jest naprawdę nieraz bardzo trudno, szczególnie wdowom. Często wykorzystywane są np. przez członków rodziny ze strony zmarłego męża. To są osoby, które bardzo cierpią.

Papież mówił też o powracającym zjawisku handlu ludźmi. Może się wydawać, że chodzi tu o coś takiego jak handel niewolnikami sprzed kilkuset lat, ale to się przekłada na realia życia w wiosce, w rodzinie…

K. Pazio MIC:
Kilka miesięcy temu tutejszy episkopat wydał specjalny list odnoszący się do problemu niewolnictwa w Kamerunie, dokładnie na północy kraju. Natomiast różne formy handlu czy niewolnictwa można dostrzec nawet na naszym terenie. Znam sytuacje, kiedy kilkunastoletnie dziewczynki są oddawane przez swoich ojców jakiemuś mężczyźnie w tej samej czy innej wiosce, nieraz za butelkę whisky, parę butelek piwa czy kilka tysięcy franków. Zdarzyło mi się, że przygotowywałem formalności jednej pary do zawarcia małżeństwa. Na spotkanie przyszła sama kobieta i zacząłem z nią rozmawiać, bo ma już kilkoro dzieci. Gdy zaczęła opowiadać mi o swoim życiu, wyszło na jaw, że mając 16 lat, została przez swego ojca oddana jednemu poligamiście. Ten miał z nią czwórkę dzieci. Potem, gdy miała dwadzieścia parę lat już mu się znudziła. On dzieci zatrzymał, ją odesłał do rodziny, a przygarnął następną kilkunastoletnią dziewczynkę. Takie historie się zdarzają i na ten temat staram się mówić podczas wizyt duszpasterskich, gdyż są to grzechy wołające o pomstę do nieba.

Przed tą rozmową byliśmy w jednej z glinianych chat w pobliżu misji, na której Ksiądz pracuje. Umiera tam na AIDS 32-letnia kobieta. Jedyne leki, jakie dostaje, to wapń i magnez. Nawiązuję do tego także w kontekście papieskiej pielgrzymki, a raczej medialnych komentarzy, które wszystko, co wydarzyło się w Afryce w ciągu tego tygodnia, sprowadziły do „wojny Benedykta XVI przeciwko prezerwatywie”. Co by Ksiądz powiedział ludziom, którzy tak tę pielgrzymkę komentowali, tak ją widzą albo właśnie w ten sposób walczą o możliwość wprowadzenia prezerwatywy jako jedynego leku zapobiegającego AIDS?

K. Pazio MIC:
Przede wszystkim chciałbym zaprosić tych ludzi tutaj, do Atoku, do buszu, żeby przeszli razem ze mną przez wioski, przez te walące się chaty i zobaczyli cierpiących młodych ludzi, którzy umierają na AIDS. W internecie czytałem różne wypowiedzi na temat prezerwatywy. Światowa Organizacja Zdrowia utrzymuje, że prezerwatywa jest skuteczna w 90 proc. w walce z AIDS, ale pozostaje jeszcze 10 proc. W skali Afryki to jest chyba kilkadziesiąt milionów ludzi. W czasie mojej sześcioletniej posługi pochowałem już kilku młodych ludzi, którzy znaleźli się w tej 10-procentowej grupie ryzyka śmierci.

AIDS jest bardzo poważnym problemem w Afryce i prezerwatywa go nie rozwiąże, a jedynie spotęguje. W mentalności tych ludzi jakikolwiek lek jest czymś magicznym. Jeśli uwierzą, że prezerwatywa ich ustrzeże od wszystkiego – zginą. Potrzeba tutaj konkretnego wychowania do wstrzemięźliwości i wierności małżeńskiej. W przeciwnym razie wciąż będziemy obserwować takie zjawiska, jak poniżanie kobiet czy traktowanie ich przedmiotowo, zwalnianie z odpowiedzialności za dzieci, z odpowiedzialności w międzyludzkich relacjach. To nie rozwiąże żadnego problemu, lecz na dłuższą metę będzie prowadziło Afrykę do wyniszczania, do śmierci. Jedyną nadzieją dla Czarnego Lądu jest głoszenie orędzia Ewangelii, wzywanie do odpowiedzialności, szerzenie wartości i mówienie ludziom, że jedynym lekarstwem na AIDS jest wstrzemięźliwość w wieku dorastania i w wieku młodzieńczym, a potem wierność w małżeństwie. To są dwa środki, które mogą powstrzymać chorobę AIDS w Afryce. Prezerwatywa nie rozwiąże w żaden sposób tego problemu.

Czytając różne wypowiedzi, widziałem, że media powołują się także na biskupów, kardynałów czy misjonarzy, którzy rozdają prezerwatywy. Myślę, że misjonarz, który komuś proponuje prezerwatywę, minął się ze swoim powołaniem, a poza tym degraduje tę osobę. Może łatwo jest dać prezerwatywę, ale to nie jest rozwiązanie. Co będzie, kiedy za kilka miesięcy ta sama osoba przyjdzie i powie: „Mon père, je suis malade” („Ojcze, jestem chory, wyszło to w badaniach!”). Co wtedy taki misjonarz może powiedzieć temu człowiekowi? Żeby złożył zażalenie na firmę, która wyprodukowała tę prezerwatywę? Trzeba do tego problemu podchodzić inaczej. Kiedy przychodzi człowiek i ma problemy związane z seksualnością, należy mu powiedzieć: „Jesteś człowiekiem stworzonym na obraz Boga, masz rozum i wolną wolę, stać cię na to, żeby opanować siebie samego, żeby żyć na miarę człowieczeństwa, a nie kierować się tylko instynktami, bo inaczej zginiesz”. To jest jedyne rozwiązanie, które można zaoferować tym ludziom. To jest promocja osoby ludzkiej nie tylko w wymiarze wiary, ale w jej człowieczeństwie. Głoszenie tych dwóch wartości – wstrzemięźliwości i wierności – jest walką o człowieczeństwo tych ludzi w kontekście okrutnego buszu Afryki.

Benedykt XVI w czasie tej pielgrzymki podejmował kwestie wiary, moralności. Zdecydowanie mówił, że chrześcijanin nie może milczeć wobec niesprawiedliwości, nędzy, głodu, co jest ważne wobec mocno zakorzenionej w Kamerunie korupcji. Czy to, Księdza zdaniem, dotarło do Afrykańczyków? K. Pazio MIC: Myślę, że to przesłanie w jakiś sposób zostało usłyszane. Wielu ludzi, choćby spośród naszych parafian, słuchało przemówień Ojca Świętego przez małe radia. Papieża nie wszyscy widzieli, bo na naszym terytorium można spotkać ze 3 czy 4 telewizory. W kościele w czasie pielgrzymki robiliśmy transmisje na dużym ekranie, żeby ludzie mogli przynajmniej w taki sposób uczestniczyć w tych spotkaniach z Ojcem Świętym.

Natomiast gdy byłem w pewnej wiosce na drugi dzień po powitaniu i zapytałem ludzi, czy słuchali przemówienia Ojca Świętego, wszyscy powiedzieli, że słuchali, ale niewiele zrozumieli, bo przemówienie było po francusku i po angielsku. Najważniejsze rzeczy wypowiedziane były w języku angielskim. Miałem już wtedy tekst powitania i razem z ludźmi go czytaliśmy. Katechista dodatkowo tłumaczył na język maka, który jest tutaj powszechny. I wtedy ludzie, słuchając tego, co Ojciec Święty do nich powiedział, mówili, że dotyka tych problemów, które nas nurtują. Takich zjawisk, jak przemoc, niesprawiedliwość, ci ludzie w buszu mogą mocno doświadczyć. Istnieje też korupcja, niedotrzymywanie obietnic. Widać to choćby na budowie tej naszej drogi. Jest to już trzecia próba, by wybudować 100-kilometrowy odcinek szosy między Ajosem a Bonbangiem. Te prace trwają od 4 lat i idą bardzo, bardzo wolno. Ciągle brakuje funduszy, które powinny być. Gdzieś to wszystko jest defraudowane, rozkradane i ludzie ciągle muszą żyć w kurzu, w pyle. Nie mają nawet możliwości sprzedania swych płodów ziemi, bo choćby i wystawili je przy drodze, to po kilku godzinach staną się różowe lub szare od pyłu i nikt ich nie kupi.

Chciałabym przypomnieć kilka nieplanowanych oficjalnie wydarzeń. Zaraz na początku papieskiej pielgrzymki odbyło się spotkanie z członkami Wspólnoty św. Idziego, zaangażowanymi w pogram walki z AIDS na terenie Afryki. Drugie wydarzenie, które nieco umknęło mediom, to spotkanie z Pigmejami. A może nie tyle umknęło, co zostało sprowadzone do żółwia, którego Pigmeje Papieżowi sprezentowali i który, jak wiemy, z Benedyktem XVI wrócił do Watykanu. Trzecie wydarzenie to „papieskie okno” w Luandzie. Czyli kwestie ważne z punktu widzenia Afryki: AIDS, ludzie zepchnięci na margines i młodzież, która jest nadzieją.

K. Pazio MIC:
Kwestia Pigmejów dotyczy i naszej misji, bo mamy też grupę Pigmejów w jednej wiosce. Jest to ciągle sprawa nie do końca dograna. Zmarły arcybiskup Bertoua, Lambertus Johannes van Heygen zainicjował cały projekt edukacji Pigmejów. Potem na różne sposoby ten projekt był hamowany. Teraz Pigmejami najczęściej zajmują się zgromadzenia zakonne, które mają na swym terytorium osady tego plemienia. Mówi się o nich grzecznie „Bakka”, bo „Pigmeje” brzmi tutaj trochę poniżająco. Coraz bardziej widzimy, że ich sytuacja jest dramatyczna. Las został wycięty, a ich zepchnięto w inne warunki życia, gdzie sobie nie radzą. Otrzymują jednak pomoc ze strony zgromadzeń zakonnych, które zachęcają rodziców do posyłania dzieci do szkoły. Stwarza to stopniowo pewne nadzieje, że praca z tymi ludźmi przekona ich do bardziej osiadłego trybu życia. Ich typowym środowiskiem jest las, gdzie chodzili na polowania, zbierali pożywienie, wspinali się na wysokie drzewa, by wybierać miód z dziupli. Ale to środowisko powoli się zawęża. Pigmeje muszą odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Misjonarze mają do spełnienia bardzo ważną rolę, żeby pomóc im odnaleźć się w cywilizowanym świecie.

Natomiast żółw podarowany Papieżowi jest klasycznym prezentem ze strony Pigmejów. Sam kiedyś dostałem od nich żółwia, żmiję i ponaddwukilogramowy plaster miodu zawinięty w liście bananowca. Są to dary, które oni znajdują w lesie i mogą nam ofiarować.

Pierwszej pielgrzymce Benedykta XVI na Czarny Ląd towarzyszyły trzy kluczowe słowa: pokój, pojednanie i sprawiedliwość. Będą one stanowiły również motto Synodu Biskupów dla Afryki, który w październiku odbędzie się w Watykanie. Patrząc z perspektywy buszu, w którym rozmawiamy, co ten Synod zdaniem Księdza mógłby zmienić w życiu Afryki?
K. Pazio MIC:
Jedna z dziewcząt w czasie sesji młodzieży wyraziła pragnienie, żeby jej rodzina była wspólnotą miłości i pojednania. Synod zatem mógłby wpłynąć na to, żeby rodziny były miejscem pojednania, poszanowania życia, żeby między ludźmi zapanowały relacje wzajemnej życzliwości i dobroci. Te relacje są widoczne, ale przy najmniejszych konfliktach dochodzi do nieraz bardzo dramatycznych sytuacji. Pierwszą rzeczą, jaką się wówczas chwyta, jest maczeta, którą chce się rozwiązać problemy. Dzieje się tak nie tylko w wymiarze lokalnym, w naszym buszu, ale dotyczy to i całego kontynentu. Są rejony objęte wojną, cierpieniem, z ludźmi pozbawionymi podstawowych środków do życia, gdzie jest ogromna przemoc, przesiedlenia. To temat w Afryce bardzo aktualny, także w naszym małym miejscowym środowisku. Istnieje potrzeba pojednania między ludźmi, rodzinami czy wioskami.

Mamy na terenie misji trzy wioski złączone ze sobą, w których wciąż żywe są dawne zatargi. Powodują one to, że ludzie nie chcą się razem spotykać, ani o tym rozmawiać. Wiele razy dotykałem tego, prosząc, żeby wyjaśnili, o co chodzi, jednak nikt nie chce mówić. Jest tu obecny jakiś dawny problem przekazywany z pokolenia na pokolenie i sprawiający, że wioski żyją w pewnym napięciu, mimo że domy leżą jedne przy drugich i między wioskami nie ma żadnych granic. Wciąż są rodziny skonfliktowane, wciąż brak pojednania.

Drugą kwestią jest sprawiedliwość. To sprawa ważna szczególnie na wschodzie Kamerunu, bardzo bogatym, gdy chodzi o lasy czy złoża mineralne. Są tam m.in. odkryte niedawno pokłady kobaltu, których eksploatację rozpoczęto. Niestety, z posiadanych dóbr mamy niewiele pożytku. Miejscowa ludność wciąż cierpi biedę, bo jest to teren eksploatowany, a nikt w niego praktycznie nie inwestuje. Dzieje się tam wielka niesprawiedliwość w stosunku do tych ludzi. Są oni pozostawieni czasem samym sobie, brakuje elektryczności, dróg, szkół. Nawet tu, w Atoku, przy drodze międzynarodowej, dzieciom w szkole brakuje podręczników, nie mają wieczorem światła w domach. Żeby odrobić lekcje przychodzą na misję. Zorganizowaliśmy małą bibliotekę, by mogli korzystać z podręczników zatwierdzonych przez ministerstwo edukacji. Chcemy dać im szansę głębszego rozwoju, startu w przyszłość.

Z parafii w Atoku w delegacji na spotkanie z Papieżem uczestniczyła jedna osoba należąca do grupy Bożego Miłosierdzia (na terenie parafii znajduje się diecezjalne sanktuarium Bożego Miłosierdzia). Dzieląc się własnymi przeżyciami w czasie niedzielnej liturgii, powiedziała ona, że przyszłość zależy od nas samych, że jeżeli czegoś nie zmienimy, to nasze kameruńskie serca pozostaną dalej obolałe, pełne strachu, lęku, depresji. Czy jej słowa są iskierką nadziei, że ta pielgrzymka może coś dać i że systematyczna praca może przynieść owoce?

K. Pazio MIC:
Myślę, że są to takie oznaki nadziei na lepsze jutro. Wiadomo, że każdy musi zacząć od siebie. I my w naszej parafii jako misjonarze musimy dobrze przeanalizować te wypowiedzi Benedykta XVI, próbować je przekazywać dalej ludziom, żeby oni potrafili uznać, że te słowa są skierowane do nich samych i żeby rozpoczęli pracę nad sobą. Globalna przemiana świata zawsze zaczyna się od konkretnego człowieka. Jeśli będzie jeden człowiek dobry, który dobrem dzieli się z drugim, to powstanie łańcuch dobra. Trzeba zacząć od przemiany konkretnych serc, bo nawet najwznioślejsze słowa, konstytucje państwowe czy kościelne nic nie zmienią, jeśli człowiek ich nie przyjmie i sam nie zastosuje w codziennym życiu. Tutaj często podkreślamy w naszym przepowiadaniu, że Jezus nie zwraca się do jakichś abstrakcyjnych osób. Zwraca się konkretnie do każdego z nas z orędziem miłości wzywającym do nawrócenia, do przemiany życia. Chce nas obdarzyć swoją łaską, ofiarować darmo dar życia wiecznego.