Prawie zwyczajna wizyta duszpasterska

Beata Zajączkowska, dziennikarka Radia Watykańskiego korespondencja z Afryki

publikacja 23.03.2009 08:20

Pierwszą pielgrzymkę papieża Benedykta XVI na Czarny Ląd komentuje ks. Giulio Albanese - kombonianin, znawca Afryki, założyciel misyjnej agencji MISNA, towarzyszył Janowi Pawłowi II w czasie podróży do Afryki, teraz był w volo papale, czyli ekipie dziennikarzy którzy przylecieli z Benedyktem XVI.

Prawie zwyczajna wizyta duszpasterska

Beata Zajączkowska: - W jakim kluczu powinniśmy odczytywać pielgrzymkę Benedykta XVI do Afryki?
Ks. Giulio Albanese: - Pierwsza afrykańska podróż Benedykta XVI miała według mnie widoczny wymiar teologiczno-duszpasterski. W Kamerunie Papież przekazał, „Instrumentum Laboris”, czyli wytyczne przygotowujące Synod Biskupów dla Afryki, który jesienią odbędzie się w Watykanie. Spotkał się także z przewodniczącymi episkopatów różnych krajów Afryki. Ta panafrykańska perspektywa wyróżnia pierwszy etap pielgrzymki. Był on tym ważniejszy, że łączył przeszłość z tym, co dopiero przed nami. Także w Kamerunie Jan Paweł II zaprezentował adhortację posynodalną „Ecclesia in Africa”. Wyraża on, możemy powiedzieć pierwotne pragnienie Kościołów afrykańskich, by żyć misją ewangelizacyjną. Ostatecznie nie można wszystkiego sprowadzać tylko do liczb, czy tak lubianej przez świat Zachodu matematyki przekładającej się na chrzty, czy wybudowane kaplice. Trzeba przede wszystkim zrozumieć, że nasze rozeznanie musi być prowadzone z perspektywy, jakości wiary. Byliśmy w ostatnich latach świadkami ogromnego postępu, gdy chodzi o Kościół postrzegany, jako rodzina, używając terminu wprowadzonego przez Jana Pawła II w adhortacji postsynodalnej. Jednak nasze zaangażowanie «ad gentes», by być zaczynem, solą ziemi i światłem świata wciąż pozostawia wiele do życzenia. Na płaszczyźnie konkretnego życia mamy wciąż pod górkę, na którą z ogromnym mozołem się wspinamy. To jest kontynent, na którym wciąż króluje niesprawiedliwość, wyzysk, drapieżna globalizacja, pogłębiająca się dramatycznie przepaść między bogatymi, a prawdziwymi nędzarzami oraz wiele zapomnianych wojen i konfliktów. Kościół, czy też sami wierni wielokrotnie w tych sytuacjach doświadczyli na własnej skórze, co to znaczy bezsilność. Do tej pory nie udało nam się odkryć i zrozumieć jak chrześcijaństwo naprawdę zakorzenić, wszczepić w kontynent afrykański, tyk by był zaczynem, który go od środka przemienia.

- Tereny na południe od Sahary, jak Angola, przyjęły Ewangelię pięć wieków temu, inne kraje to sto lat chrześcijaństwa, czego z perspektywy zakończonej pielgrzymki potrzebuje teraz Kościół w Afryce?
- Wciąż potrzebujemy wypracowania metod ewangelizacji, nazwałbym to nową metodologią Ducha św. Ewangelizacja potrzebuje Boga. Potrzebuje zarazem zrozumieć, że polityka jest obszarem misyjnym, tak samo jak życie gospodarcze, społeczne i cała ekonomia. Kościół musi tam zdecydowanie wkraczać, nie może się bać, musi zdecydowanie pokazywać wartości. Oczywiście, tak jak podkreślił w czasie tej podróży Benedykt XVI misja Kościoła nie stawia sobie politycznych, czy ekonomicznych celów. Jest to prawda także w Afryce. Kościół jak mówił na Czarnym Lądzie Jan Paweł II musi głosić wartości. Należą do nich chociażby pokój, pojednanie, sprawiedliwość. Kiedy ich jednak zaczyna brakować w społeczeństwie chrześcijanie nie mogą przyglądać się temu z założonymi rękami i mówić: to nie moja sprawa. - Benedykt XVI z mocą przypominał, że chrześcijanie Afryki nie mogą milczeć wobec szerzących się niesprawiedliwości, nędzy i głodu. Czy to jest wezwanie do przebudzenia się z letargu i wzięcia bardziej własnej przyszłości w swoje ręce?
- Jest to pokazanie, że Afryka jest kontynentem nadziei, a nie tylko beznadziei jak nam się wydaje. Z lektury „Instrumentum Laboris” i tego co powiedział Papież wydaje mi się, że płynie jeszcze jedno niezwykle ważne przesłanie. Kościół katolicki i chrześcijaństwo w swej pełni jest najlepszym i najpiękniejszym odzwierciedleniem społeczności w Afryce. Czyli innymi słowy, jeśli społeczeństwem jest ten zbiór różnych ludzi, stowarzyszeń i organizacji, które dążą do dobra wspólnego, i walczą z wszelkimi przejawami nadużywania władzy, to w swej głębi chrześcijanie spełniają w Afryce swe zadanie. Oczywiście nie chcę tu absolutyzować. Mówimy o wspólnotach składających się z ludzi, a przez to przecież niedoskonałych, ale popatrzmy ilu wspaniałych świadectw życia jesteśmy świadkami, choćby przykład angolskich katechistów, bez których oddanej służby Kościół mógł nie przetrwać czasu prześladowań, popatrzmy i dzisiaj ile razy chrześcijanie znajdują się między młotem a kowadłem, między rządem, a rebeliantami, między sprawującymi władzę a opozycją i są solą w oku dla wielu właśnie, dlatego, że Kościół w ogóle a w Afryce w sposób szczególny broni człowieka, broni jego praw i godności.

- Mówił ksiądz o panafrykańskim wymiarze pielgrzymki, jednak w medialnym przekazie została ona sprowadzona do wojny Papieża z prezerwatywą w Kamerunie i selektywną aborcją w Angoli...
- Jest wiele gorących tematów, które według mnie często są wykorzystywane przez media dla własnych potrzeb. W sumie przecież lepiej mówić o prezerwatywie, czy też jak pisano wojnie przeciwko niej wypowiedzianej przez Papieża i Kościół, niż podjąć drażliwy temat finansowania leków antyretrowirusowych które pomagają utrzymać przy życiu ofiary pandemii AIDS. Nie możemy zapominać, że w Afryce mieszka co najmniej 22 mln ludzi zarażonych HIV. Kto się nimi opiekuje, kto naprawdę im pomaga, kto rzeczywiście jest z nimi solidarny? Oczywiście nie ci którzy w dniach papieskiej pielgrzymki rozdzierali szaty nad prezerwatywą. Wielu z nich, gdy przyszłoby do konfrontacji i konkretnych gestów solidarności, chorym na AIDS nawet nie podaliby ręki. Wydaje mi się, że trzeba zauważać jeszcze jeden aspekt. Jest zbyt wiele tematów, zbyt wiele konkretnych sytuacji w świecie mediów gdy chodzi o relacje Północ-Południe, Zachód-Afryka, które są specjalni przemilczane, których nikt z komercyjnych mediów nigdy nie podejmie. Coraz częściej informacja zastępowana jest rozrywką, plotką, banałem. Wiele mediów i wielu z nas zapomina o tym, że trzeba naprawdę pozwolić mówić tym, którzy są pozbawieni głosu. Myślę, że to był też jeden z celów papieskiej pielgrzymki, by mówić za tych, którzy, na co dzień są niedostrzegani, których nikt nie chce słuchać. Także to, zawiera się w wezwaniu św. Pawła do «umacniania braci w wierze», trzeba stać się punktem odniesienia. Niestety egoizm, sekularyzacja, praktyczny materializm sprawiają, że zbyt często chrześcijanie mają naprzeciw siebie prawdziwe mury. - Papież mówił, że Afryka cierpi nieproporcjonalnie. Myślał tu o jej wyzyskiwaniu przez zachodnie mocarstwa czy raczej o nieudolności lokalnych władz, których nikt z niczego nie rozlicza i robią co chcą?
- Myślę, że kiedy naprawdę wsłuchamy się w to co powiedział Papież, czy wczytamy w to co znajduje się w „Instrumentum Laboris”, zrozumiemy, że nie chodzi tu o to by być „promotorami Trzeciego Świata”, czyli pracować na rzecz Afryki jednocześnie usprawiedliwiając jej minusy, uchybienia, niedostatki; nie chodzi też o to by być reakcjonistami spychając za wszystko winę na Afrykańczyków mówiąc, że są prymitywni, pozbawieni jakiejkolwiek logiki w działaniu, nie umiejący patrzeć w przyszłość, że kochają tylko przemoc i walkę. Trzeba być „afrorealistami”, czyli dostrzec, że odpowiedzialność za aktualny stan rzeczy, w tym to w jakim stanie dziś znajduje się Czarny Ląd leży po obu stronach, i że chrześcijanie są za taką sytuację odpowiedzialni w pierwszym rzędzie. Chodzi o połączenie Ducha, czyli wiary z życiem, i to na wielu konkretnych płaszczyznach. Czyli wobec tego, co jest problemami całego świata, czy tylko konkretnie Afryki chrześcijanie muszą po prostu zakasać rękawy i wziąć się do roboty. Zrzucanie winy na innych, choćby na media, niejednokrotnie jest po prostu umywaniem rąk i uspokajaniem własnego sumienia.

- Pielgrzymka odczytywana jest w kluczu siania nadziei i pokoju, jest on potrzebny całej Afryce, ale Angoli która wyszła z 40 letniej wojny w sposób szczególny...
- Powiem szczerze choć nie jest to deklaracja poprawna politycznie. W Angoli wciąż nie ma prawdziwego pokoju. W 2002 r. ustały tam walki, ale nie jest to równoznaczne z powrotem pokoju. To samo mogę powiedzieć nie tylko o Angoli, ale również o Sierra Leone, Liberii, Ugandzie i regionie Północnego Kivu. Lista jest naprawdę bardzo długa. Nam się wydaje, że wystarczy podpisać porozumienie pokojowe by rozwiązać wszelkie problemy. O tym, że w Angoli wciąż umierają tysiące ludzi się nie mówi. Jest wiele powodów takiego stanu rzeczy, które nie mogą ujrzeć światła dziennego, bo dla wielu ludzi są po prostu niewygodne. W Angoli w czasie wojny zaminowano 14 mln min przeciwpiechotnych. Kiedy skończyła się wojna Angola liczyła niewiele ponad 10 mln mieszkańców, siedem lat później jest ich 14 mln. Możemy, więc powiedzieć, że statystycznie na jednego mieszkańca przypada jedna mina, na całe szczęście teren się rozminowuje. Jednak wielu ludzi którzy chcieli i nawet próbowali wrócić do swoich wiosek, z dala od stolicy albo zginęło od wybuchu, albo zostało okaleczonych, albo po prostu widząc realia zrezygnowało ze swego pomysłu. Poza tym w Angoli mamy do czynienia z niesprawiedliwym, wręcz drapieżnym systemem ekonomiczno-gospodarczym. Pogłębia on dramatyczną przepaść między ubogimi, wręcz nędzarzami a ludźmi nad wyraz bogatymi.

Jest to system niesprawiedliwy, nie waham się powiedzieć zbrodniczy. Kiedy mocniej pada chaty biedaków wraz z ich mieszkańcami spływają z deszczem, a na horyzoncie wznoszą się domy, jakie trudno spotkać nawet w najbogatszych krajach Europy. Mówi się, że jak w telewizji pojawi się reklama jakiegoś najnowszego samochodu, to na drugi dzień już jeździ on ulicami Jaunde czy Luandy. W Angoli klasa bogata co ciekawe zrodziła się w czasach komunizmu, kierującego się ideologią marsistowsko-leninowską. Ci ludzie byli kierowani z Moskwy, a teraz w nad wyraz zręczny sposób zainicjowali owocną tylko dla siebie współpracę z Zachodem czy USA. Ja tych ludzi nazwałbym transwestytami historii, jedyne co ich naprawdę interesuje to własny zysk. Angola jednym z najbardziej dynamicznie rozwijających się krajów Afryki, tyle że z zysków korzysta maksymalnie 5 proc. społeczeństwa. A to w praktyce oznacza tworzenie podatnego gruntu pod nowe konflikty.

- Pielgrzymka była przygotowaniem jesiennego synodu dla Afryki. Kolejne spotkanie, dyskusje, co zmieniło się od pierwszego synodu dla Afryki?
- Oczywiście w ciągu tych lat Kościół się bardzo rozwinął, zmieniła się mapa geopolityczna Afryki, spójrzmy choćby na zmiany jakie pociągnęło utworzenie Demokratycznej Republiki Konga. Przypomnijmy, że od 2000 roku po dziś dzień w Afryce znacznie zmniejszyła się liczba konfliktów. W wielu miejscach to właśnie chrześcijanie za wprowadzenie tych zmian zapłacili największą cenę. Jesteśmy, więc świadkami widocznego rozwoju. Nie powiedziałbym jednak, że dokonał się on też na płaszczyźnie teologicznej i doktrynalnej, ile w wymiarze egzystencjalnym, duchowym. Benedykt XVI przypomniał, że wielkim dobrem dla Afryki byłoby wypracowanie własnych szkół myśli teologicznej, takich jak ta aleksandryjska. To wymaga odwagi, a także zdolności prowadzenia dialogu między różnymi instytucjami. Być może jest prawdą, że Afryka jest zbyt nieśmiała, wręcz poddana myśli teologicznej Zachodu,. Jeśli jednak misja oznacza naprawdę w praktyce dawanie i otrzymywanie, jeśli oznacza współpracę, wymianę pomiędzy poszczególnymi Kościołami, jestem przekonany, że jeśli jasno zostaną ustalone „zasady gry” także my możemy naprawdę bardzo wiele otrzymać. Afryka ma bardzo dużo do zaoferowania, szczególnie, gdy chodzi o ludzkie życie, o człowieka.

- Afryka dająca, to raczej sprzeczne z naszym postrzeganiem jej jako kontynentu wojen, nędzy, niedorozwoju, wręcz ciemnogrodu...
- Na tym właśnie polega nasz problem. Zmianie musi ulec nasza postawa, nasz sposób postrzegania, jako ludzi Zachodu, czy też Europejczyków. Musimy się pozbyć mentalności świętującego bogacza, który uspokajał własne sumienie pozwalając biedakom korzystać ze spadających z jego stołu okruchów. To jest upowszechniona bardzo postawa, którą za wszelką cenę należy wyplenić, a wcześniej napiętnować. Kiedy się zastanowimy zobaczymy, że Afryka nie jest biedna tylko ograbiona, Afryka nie chce dobroczynności ale sprawiedliwości, nie potrzebuje współczucia bogacza, ale prawdziwego zrozumienia jej rzeczywistości. Stąd też wołanie do wszelkich dobrodziejów, także z tych starych Kościołów, które wielokrotnie przesadny akcent położyły na współpracę materialną. To prawda, że stajemy wobec wielu kryzysów humanitarnych, że potrzeba konkretnej materialnej solidarności przekładającej się na konkretne sumy, jednak Afryka prosi przede wszystkim o nasze serce. To co musimy promować, to odnowioną postawę pomocy. Wyzwania przed jakimi stają Afrykańczycy w pierwszym rzędzie są wyzwaniem kulturowym, dopiero potem przychodzą kwestie materialne, socjalne, czy humanitarne. Potrzeba kultury solidarności, kultury inspirującej się na Ewangelii, która pozwoli nam spojrzeć na Afrykańczyków nie, jako na nieprzyjaciół, wroga, kogoś wiecznie wystawiającego rękę po prośbie, ciągle czegoś chcącego, ale jako człowieka. Człowieka który potrzebuje naszej solidarności, ale wcześniej uznania swojej własnej godności.

- Był Ksiądz w tych dniach blisko Benedykta XVI. Jak papież przeżywał tę podróż?
- Myślę, że Papieżowi ta „afrykańska kąpiel” zrobiła doskonale, że potrzebował tego spotkania z prostymi, radosnymi ludźmi. Mówił, że jest wzruszony, wręcz onieśmielony zgotowanym mu przyjęciem. Wielu porównywało tę pielgrzymkę z wizytą Jana Pawła II. Myślę, że wszelkie porównania będą zwykłym uproszczeniem. Jan Paweł II zaczął poznawać Afrykę w jeszcze jako młody Papież, Benedykt XVI był w Afryce do tej pory tylko raz jako kardynał i teolog w 1987 roku. Myślę jednak, że Afryka podbiła jego serce, został wbrew przewidywaniom i ograniczeniom służb bezpieczeństwa przyjęty z naprawdę otwartymi ramionami. Mógł doświadczyć tego, że jest tu kochany. Co ciekawe, wśród witających go ludzi byli nie tylko katolicy, ale również protestanci, muzułmanie, wyznawcy religii tradycyjnych. Może to powiedzieć, że autorytet Następcy św. Piotra jest na Czarnym Lądzie powszechnie uznawany. By właściwie przyjąć przesłanie Ewangelii trzeba się czuć nędzarzem, ubogim duchem. Myślę, że w tym względzie Afrykańczycy są naprawdę lata świetlne przed Kościołami Starego Kontynentu.