Angola: Najważniejsze jest pojednanie - rozmowa z o. Stanisławem Wróblem CSsR

Radio Watykańskie/k

publikacja 19.02.2009 14:04

Kościół angolijski jest najstarszym Kościołem Czarnej Afryki. Kościołem, którego żywotność i wiarygodność dała o sobie znać w tragicznych czasach, trwającej ponad 40 lat, wojny domowej.

Kościół angolijski jest najstarszym Kościołem Czarnej Afryki. Kościołem, którego żywotność i wiarygodność dała o sobie znać w tragicznych czasach, trwającej ponad 40 lat, wojny domowej.
40 zabitych misjonarzy, 70 uprowadzonych, dziesiątki wydalonych z kraju. Świeccy katechiści, którzy z narażeniem życia szli przez pola minowe, by dotrzeć z Ewangelią do kolejnych wiosek. Kościół w Angoli stał się niekwestionowanym autorytetem moralnym, był z ciemiężonym ludem i zarazem włączał w proces demokratyzacji. Teraz angażuje się w budowanie przebaczenia i pojednania. 20 marca do Angoli przebędzie Benedykt XVI. Z ojcem Stanisławem Wróblem, redemptorystą, rozmawiała Beata Zajączkowska.

Jakie było pierwsze zetknięcie z Angolą?

Stanisław Wróbel CSsR: Zniszczony kraj, takie wrażenie zostaje po odwiedzeniu Angoli. Pierwsze wspomnienie wiąże się jednak z przylotem. Na lotnisku uświadomiłem sobie, że wszyscy podbijają specjalne żółte książeczki. Było to świadectwo szczepień. Ja tego nie miałem, co powinno się wiązać z nie wpuszczeniem mnie do kraju. Podszedłem do kontroli, byłem w koloratce. Urzędnik szeroko się uśmiechnął, niczego nie sprawdzając, wbił gdziekolwiek pieczątkę i życzył mi dobrego pobytu. Uświadomiłem sobie, że to nie jest zasługa tego, że jestem „białym”, bo wszyscy inni byli dokładnie kontrolowani. Była to zasługa Kościoła, który spełnił swoją rolę w trudnym czasie wojny wyzwoleńczej. Najpierw spod kolonizacji, a następnie wojny domowej. W sumie trwała ona 40 lat, zaczęła się w 1961 r., a skończyła dopiero w kwietniu 2002 r.

Historia Angoli jest naznaczona pasmem cierpień i wojen. Jak to się przekłada na dzień dzisiejszy?

Stanisław Wróbel CSsR: Angola stała się kolonią portugalską w 1482 r. i była nią dokładnie 493 lata. Portugalczycy wywarli wielkie piętno. Widać to na każdym kroku. Jednak wszelkie osiągnięcia – Angola np. słynęła kiedyś z najlepszych dróg w Afryce – zniszczyła wojna. Najpierw wyzwoleńcza przeciwko Portugalczykom, a następnie domowa. Kiedy Portugalczycy mieli opuścić Angolę, zawarto w 1974 r. układ z Alvor. Dotyczył on trzech głównych ugrupowań wyzwoleńczych. Wszystkie były komunizujące. Zostały założone przez Angolijczyków, którzy studiowali w Portugalii. Wówczas portugalskie uczelnie były pod dużym wpływem idei komunistycznych. Wracając więc po studiach do Angoli, zakładali grupy bojowników walczące z kolonialistami. Były trzy ugrupowania: NPLA (Ludowy Ruch Wyzwolenia Angoli), UNITA (Związek na rzecz Całkowitej Niepodległości Angoli) i FNLA (Narodowy Front Wyzwolenia Angoli). Zgodnie z zawartym porozumieniem, każde z tych ugrupowań miało rządzić po cztery miesiące. Po tym czasie miały się odbyć wolne wybory. Nic takiego się jednak nie stało. Wybory sfałszowano i rozpoczęła się wojna domowa.

Wszystkie ugrupowania, o których Ojciec mówi, były komunizujące, co je różniło?

Stanisław Wróbel CSsR: FNLA szybko zniknął ze sceny politycznej. NPLA cały czas pozostał bardzo komunizujący i był popierany przez Związek Radziecki oraz kraje satelitarne, w tym szczególnie Kubę. Komunizująca na początku UNITA ostatecznie zwróciła się o pomoc do przeciwnego obozu, czyli USA i RPA, skąd wojska przyszły także do Angoli. Większość żołnierzy pochodziła jednak z Kuby. Również wszystkie czołowe pozycje kierownicze w fabrykach, urzędach, instytucjach były w rękach Kubańczyków. Raz po raz zawierano jakieś porozumienia, jednak prawdziwy proces pokojowy rozpoczął się dopiero w kwietniu 2002 r.

Po chwilach spokoju rozpoczynały się jeszcze bardziej bezwzględne walki, które nie oszczędzały nikogo. Cierpiała bardzo ludność cywilna.

Stanisław Wróbel CSsR: Pytałem, ilu ludzi zginęło w czasie tej wojny. Współbracia powiedzieli, że miliony. Walka w Mawinga w 1977 r. uważana jest za największą bitwę, jaka po II wojnie światowej odbyła się na świecie. Zginęło tam 20 tys. żołnierzy z jednej i z drugiej strony. Była to więc wojna bardzo okrutna. Mówiło się także, że NPLA zabija ludzi nocą, a UNITA dniem. Jedni i drudzy nie liczyli się z jakimikolwiek zasadami humanitarnymi. Ludność cywilna była mordowana, uprowadzana, prześladowana. Niemożliwa była również jakakolwiek komunikacja, ponieważ miasta pozostały w rękach NPLA, natomiast reszta kraju, który jest cztery razy większy od Polski, była w rękach UNITA. Bojówki atakowały każdy pojazd, który się pojawił. Świadczą o tym wraki spalonych samochodów leżące na poboczach. Praktycznie nie istnieje żaden dom, który nie byłby uszkodzony.

Kolejnym problemem są miny. One sprawiają, że wielu pól wciąż nie można uprawiać. Widać bardzo dużo ludzi bez rąk, bez nóg. Odwiedzaliśmy kilka zakładów, które produkują protezy. Prosperują doskonale, ponieważ jest to pierwsza pomoc, której ci ludzie potrzebują. Ale też są zajazdy, gdzie jest sprzęt ciężki do odminowywania terenów, pól uprawnych, dróg. I na szczęście to się robi. Ileż ten kraj musiał zapłacić, żeby kupić miny? Teraz płaci ogromne pieniądze, by je usunąć. To są właśnie konsekwencje wojny.

Jak ludzie wspominają ten dramatyczny czas?

Stanisław Wróbel CSsR: Opowiem historię, która w 1994 r. wydarzyła się w Huambo. Wtedy na nowo rozpoczęła się wojna. Miasto było opanowane przez NPLA i zaatakowały go bojówki UNITA. W naszym domu formacyjnym zgromadzili się wszyscy współbracia razem ze studentami oraz wielu świeckich, którzy uważali, że tu będzie im łatwiej przeżyć, że będzie bezpieczniej. Dom był dość solidnie zbudowany. Leżał w centrum miasta. Zaczęto tak bombardować, że na podwórku leżało kilkadziesiąt centymetrów łusek i odłamków różnych pocisków, granatów, bomb. Dom był pod obstrzałem dzień i noc przez 57 dni. W sumie mieszkało w nim 51 osób. Tylko raz dwie z nich odważyły się wyjść po wodę. Natychmiast zginęły. Reszta cały ten czas siedziała w środku. Moi współbracia mówią, że przeżyli cudem. Kilka dni przed atakiem jeden z naszych księży pojechał na targ i kupił worek kukurydzy. Nie wiadomo, po co, bo nie było takiej potrzeby, coś go skłoniło i kupił. Tym workiem kukurydzy przez 57 dni żywiło się 51 osób. Podobno terror był tak wielki, że nawet niemowlęta nie płakały, ponieważ wyczuwały ogromne napięcie. Tę kukurydzę wydzielano każdemu po kilka ziarnek na dzień i w ten sposób ludzie przetrwali. Współbrat, który przeżył te chwile, opowiadał, że w dniu, w którym skończyła się kukurydza, skończyła się wojna. Jej dramat dotykał bezpośrednio każdego. To nie było tak, że wojna toczyła się gdzieś w lasach, ona dotykała ludzi w centrum miasta, w ich własnych domach.

Na ile to, co się działo, zniszczyło nie tyle infrastrukturę, ale też samych Angolijczyków?

Stanisław Wróbel CSsR: Człowiek został zniszczony w swym wnętrzu. To jest kolejna tragedia. Zniszczona została instytucja rodziny. Mężczyźni – mężowie, synowie, bracia – zostali wcieleni do jednego lub drugiego wojska. Rodziny zostały rozerwane, żołnierze nadużywali swojej wolności, gwałcąc kobiety. Pojawiło się bardzo dużo samotnych matek, bardzo często były to nastolatki. Jest masę dzieci wojny. Wszelkie hamulce moralne zostały zerwane. Wpłynęła też na to prowadzona w szkołach edukacja. Kubańczycy, którzy w większości byli nauczycielami, zachęcali uczniów do nieposłuszeństwa swoim rodzicom, ponieważ ci np. nie chcieli przyjąć systemu komunistycznego. Mówili: Teraz wy musicie wprowadzić nowy porządek w kraju i w społeczeństwie. Wielu ludzi nie interesuje Kościół, wiara, Bóg, żyją zupełnie innymi sprawami.

Jest jednak też bohaterska karta Kościoła, choćby katechiści, z których wielu oddało życie, by głosić Ewangelię…

Stanisław Wróbel CSsR: Wielu misjonarzy zginęło, innych wydalono. Ci, co zostali, z powodu wojny nie zawsze mieli możliwość dotarcia do ludzi. Stąd też nieoceniona rola katechistów, którzy żyli z ludźmi na miejscu i jednocześnie utrzymywali kontakt z misjonarzami, żeby na nowo zaczerpnąć siły. Wśród angolijskich katechistów jest wielu męczenników, którzy swoim życiem przypłacili wierność wierze i Panu Bogu.

W jednej z naszych misji w Melonge przez kilkanaście lat stacjonowały wojska kubańskie. Obok była szkoła, do której uczęszczali chłopcy, którzy chcieli zostać katechistami. Wybudowano też dla nich skromne domki, w których przez lata nauki mieszkali. Kandydaci musieli być żonaci, ale przez dwa pierwsze lata mieszkali sami i dopiero w trzecim roku sprowadzali całą swoją rodzinę. Każda taka rodzina otrzymywała małe pole. Uprawiała na nim różne warzywa. Uczyła się rolnictwa, by potem uczyć innych, a jednocześnie utrzymać się z pracy własnych rąk. Katechiści byli kimś ważnym w wiosce, jej liderami. Dostawali też rower, by móc się przemieszczać z jednej miejscowości do drugiej. I tę szkołę zniszczono. Kubańczycy zrobili sobie w niej arsenał amunicji, który siły przeciwne wysadziły w powietrze.

Czego Angola najbardziej teraz potrzebuje?

Stanisław Wróbel CSsR: Kościół musi się włączać w proces pojednania. Ludzie są ogromnie poranieni wewnętrznie. Krzywd po obu stronach było niesamowicie dużo i nie jest łatwo sobie z tym poradzić. Wystarczy chociażby spojrzeć na Bałkany, gdzie wciąż odzywają się stare animozje. Podobna sytuacja panuje w Angoli. Przez dziesiątki lat wyrządzano sobie nawzajem wiele krzywd, na przemoc odpowiadano przemocą. Dlatego też pojednanie ludzi z Bogiem i między sobą jest najważniejszym zadaniem, stąd po wojnie rozpoczęliśmy misje ludowe. W Luandzie mamy też parafię. Najważniejszym momentem duszpasterskim jest w niej właśnie spowiedź. Nieustannie ktoś czuwa w konfesjonale, a ludzie wciąż przychodzą i spowiadają się. To też jest służba ludziom i krajowi poranionemu przez wojnę, krajowi tak bardzo cierpiącemu przez rany, które jeszcze dźwiga na sobie. Angolijczycy potrzebują pomocy w przezwyciężeniu noszonego w sercach bólu. Na ich rany trzeba wylać olej Miłości.

Rozm. B. Zajączkowska/ RV (publikowany obecnie tekst jest wyborem z archiwalnych rozmów, emitowanych w Radiu Watykańskim 8 i 15 lutego 2003 r.)