Beatyfikacja matki Celiny Borzęckiej

Radio Watykańskie/J

publikacja 27.10.2007 10:41

Choć chciała być zakonnicą z posłuszeństwa wyszła za mąż. Przeżyła śmierć trojga dzieci i męża. Za pomoc powstańcom doświadczyła więzienia. Do chwały ołtarzy w Rzymie wyniesiona dziś została Celina z Chludzińskich Borzęcka. Często musiała rezygnować z własnych planów, życie miała naznaczone krzyżami. Całkowicie ufając Bogu założyła jednak zgromadzenie zmartwychwstanek.

Liturgia beatyfikacyjna sprawowana była po południu w Bazylice św. Jana na Lateranie. W imieniu Papieża przewodniczył jej prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, kard. José Saraiva Martins. Mszę beatyfikacyjną współkoncelebrowali m.in. kardynałowie Camillo Ruini, Stanisław Dziwisz i Franciszek Macharski.

„Jej postać wydaje się być wykuta przez boskiego rzeźbiarza dłutem modlitwy i podporządkowania jego planom - mówił kard. Saraiva Martins. Istotnie, kiedy 20 letniej dziewczynie, która czuła w głębi serca pragnienie oddania się Panu w życiu konsekrowanym, nawet za klauzurą, zostaje zakomunikowana wola rodziców o zamążpójściu, po trzech dniach udręki, naznaczonych smutkiem i łzami, przychodzi decyzja o odprawieniu rekolekcji. Chciała przeżyć te chwile sam na sam z Bogiem i powierzyć mu swe oczekiwania, lęki i nadzieje. To modlitwa pomagała jej trwać przy Bogu i przyjąć małżeństwo jako część Jego planu wobec niej. Ufna modlitwa towarzyszy jej jako żonie i matce, szczególnie, gdy radość z urodzenia dzieci jest gaszona żałobą po ich śmierci. Nabiera sił z Eucharystii, w której co rano uczestniczy, czerpiąc z Chrystusowej ofiary natchnienie i energię dla swego codziennego poświęcenia".

Jak zauważył kaznodzieja, niełatwo zaczynać nowe życie, gdy ma się 58 lat. "Gdy jest się jednak w jedności z Chrystusem «nie ma nic niemożliwego». W pokornej modlitwie, co przenika niebiosa, składa w Rzymie śluby zakonne. W stałym rozmodleniu niesie sztandar Zmartwychwstałego do Bułgarii, Ameryki, Polski. Skałą schronienia nowej błogosławionej jest Bóg, zwłaszcza w trapiących chwilach opuszczenia, naznaczonych trzema wyjątkowo bolesnymi zgonami: męża, kierownika duchowego przy zakładaniu zgromadzenia, ks. Piotra Semenenki, oraz córki Jadwigi, która była główną podporą Matki Celiny w początkach życia zakonnego. Ileż godzin modlitwy było potrzebnych do pogodzenia się ze zrządzeniem Opatrzności do tego stopnia, by stwierdzić, że «nie ma rzeczy, której by dusza z miłości do Pana Jezusa nie wytrzymała»! Ileż pokory trzeba było mieć by napisać: «Pan Bóg odjął mi to, co po ludzku dawało mi pewność, ażeby pokazać, że dzieło Jego na Nim jedynie ma się oprzeć»!”.

Kard. Saraiva Martins podkreślił, że bł. Celina zarówno jako żona, matka, wdowa i zakonnica pełniła wolę Bożą z wiernością, pokorą, dyspozycyjnością i w głębokim rozmodleniu. Jej liturgiczne wspomnienie obchodzone będzie 26 października, czyli w rocznicę śmierci.

O nowej błogosławionej z M. Dolores Stępień, przełożoną generalną zmartwychwstanek rozmawiała też Beata Zajączkowska z Radia Watykańskiego.

BZ: Czym dla zgromadzenia jest beatyfikacja matki Celiny Borzęckiej?

M. Dolores Stępień: Ta beatyfikacja jest wielką łaską, bo matka Celina jest teraz znana. Siostry na całym świecie o niej mówią, piszą, upowszechniają jej życiorys. To wszystko dlatego, że jest ona osobą różnorodną, która przyciąga każdego. Jako młoda dziewczyna chciała być zakonnicą, ale rodzice się nie zgodzili. Weszła w związek małżeński i była w nim szczęśliwa. Gdziekolwiek była i czuła, że to jest wolą Bożą, wszystko z siebie dawała. Mąż ją kochał i ona kochała męża. Dwoje dzieci zmarło, co było dla niej przyczyną cierpienia. Każda matka, która traci dziecko, może z nią jakoś współczuć. Potem została wdową, bo mąż zachorował i umarł. Udała się do Rzymu z dwoma córkami zobaczyć, jaka będzie ich przyszłość. Matka Celina jest przykładem i dla młodych, którzy żyją w małżeństwie, a także dla tych, którzy szukają woli Bożej w swoim życiu. Matka Celina widziała potem, że Pan Bóg nie tylko chce, żeby ona wstąpiła do zakonu, ale żeby założyła nowe Zgromadzenie. Na tej drodze było wiele trudności.

Dla mnie matka Celina jest osobą oddaną ludziom. Kochała rodzinę, kochała siostry, nie dbała o to, że było dużo pracy, dużo cierpień. Angażowała się we wszystko. W momencie, kiedy już myślała, że przestanie kierować Zgromadzeniem i że jej córka jest do tego gotowa, Pan Bóg wziął córkę do siebie. Nauczyłam się od niej, że najważniejsze dla mnie i dla całego Zgromadzenia jest pokazywanie światu, że najistotniejszą rzeczą dzisiaj jest nadzieja. Przecież Jezus się narodził i dał nam nowe życie. Mimo że jej życie było tak ciężkie, matka Celina wiedziała, gdzie iść, skąd czerpać nadzieję, by dawać ją innym. Myślę, że dla każdej zmartwychwstanki to jest bardzo ważne, bo elementem naszego charyzmatu jest bycie tymi, którzy dają nadzieję, i to z radością. Świat potrzebuje radości, bo przecież jest Bóg, a także nadziei, bo Chrystus zmartwychwstał. I chociaż nie ma tylu powołań, bo świat szuka przyjemności i ludzie zapominają, że jest Bóg, że jest wieczność i że jest coś ponad sprawami doczesnymi, to musimy tam być, dla cierpiących, dla biednych, dla wszystkich, którzy nas potrzebują, potrzebują uśmiechu, kilku słów nadziei. Chodzi o to, żeby nasze życie było zgodne z tym, czego chciała matka Celina.

BZ: Siostra, podobnie jak matka Celina, kieruje teraz Zgromadzeniem Zmartwychwstanek. Czego się Siostra od niej uczy codziennie i czy prosi ją o pomoc w tym kierowaniu, bo przecież nie jest to łatwe zadanie?

M. Dolores Stępień: Ja się bardzo prędko nauczyłam, że nie mogę działać sama i żeby więcej powierzać Bogu. Nawet w momentach, kiedy czuję, że nie ma odpowiedzi, nie ma rozwiązania, nie wiem, co będzie, muszę sama wracać do tego, czego uczyła matka Celina, że On zrobi to, czego ja nie mogę i że i tak można iść naprzód. Bo inaczej człowiek nie mógłby wytrwać w tym wszystkim. Myślę, że zawsze jest jakaś nadzieja i dzięki temu możemy robić to, co jest możliwe, tam gdzie jesteśmy, bez względu na to, czy jesteśmy dwie, czy dziesięć, czy dwadzieścia.

BZ: Beatyfikacja matki Celiny Borzęckiej to ogromny dar zarówno dla zgromadzenia, jak i dla Kościoła, ale także podwyższenie poprzeczki, zachęta wobec zgromadzenia: musicie dalej wytrwale pracować. Czy w jakiś konkretny sposób dziękujecie jako zgromadzenie za tę beatyfikację?

M. Dolores Stępień: Odpowiadamy na to, o co Kościół prosi, na to, czego najpierw zgromadzenie od nas wymaga przez Konstytucje i przez nasz charyzmat. Chociaż nie jesteśmy typowym zgromadzeniem misyjnym, siostry nabierają więcej Ducha, bo Kościół wzywa, nawet gdy wydaje się, że mało możemy, bo jesteśmy małym zgromadzeniem. Kilka lat temu przyjechał biskup z Tanzanii i prosił nas o przyjazd tam i o pomoc. Tam jest problem z edukacją dziewczynek, nie ma dla nich szans i możliwości, bo uważa się, że one nie potrzebują wykształcenia. Biskup prosił raz i drugi o przysłanie sióstr, a ja mówiłam wciąż, że nie mam sióstr. Biskup zapewniał, że wszystko inne będzie dane, więc w zeszłym roku wysłaliśmy siostry i zaczynają tam pracować. Niektóre z naszych sióstr są starsze albo chore, a mimo to jeszcze jedziemy do Afryki. To jest wdowi grosz. My nie możemy dwadzieścia czy sto sióstr wysłać, ale te kilka sióstr to jest nasz mały udział i tam będzie coś się działo dla tych dziewcząt i ich rodzin. Zatem to jest nasz wkład i siostry się o tę misję bardzo troszczą. Podobnie na Białorusi i w Argentynie, gdzie budujemy dom dla dzieci ulicy, by mogły się wychowywać i żyć normalnym życiem.