Nie zabijaj, chyba że...

Gazeta Wyborcza/Sergiusz Kowalski/a.

publikacja 10.10.2007 08:44

Polak katolik słyszy głos papieży Jana Pawła II i Benedykta XVI, którzy jednoznacznie potępili karę śmierci. Ale jako konserwatysta ze skłonnościami autorytarnymi woli argumenty braci Kaczyńskich i Zbigniewa Ziobry - jawnych zwolenników kary śmierci - napisał w Gazecie Wyborczej socjolog Sergiusz Kowalski.

Mamy kolejne samotne weto Polski w Unii Europejskiej. Tym razem Polska zablokowała ustanowienie 10 października Europejskim Dniem przeciw Karze Śmierci. Wysunęła przy tym cztery argumenty - przypomina Kowalski.

Pierwszy - inicjatywa mija się z celem, bo w UE nie ma kary śmierci: "Skoro w Unii kara śmierci nie jest stosowana, to żadne dodatkowe świętowanie nie jest potrzebne". Choć przecież polskiemu ambasadorowi tłumaczono jak dziecku, że chodzi o wspólne działanie UE na rzecz zniesienia kary śmierci w krajach, które nadal ją stosują - m.in. w Chinach, Iranie, Arabii Saudyjskiej i USA.

Politycy i dyplomaci muszą mówić publicznie to, co im nakazano - np. że 2 plus 2 to 5. Dlatego nie współczuję Janowi Tombińskiemu reprezentującemu w Brukseli braci Kaczyńskich ani wiceministrowi sprawiedliwości Andrzejowi Dudzie, który przekazał Unii decyzję Warszawy.

Po drugie - IV RP nie spodobał się "pośpiech". Zażądała powołania unijnej "grupy roboczej". Słowo "pośpiech" sugeruje, że ktoś chciał obejść procedury, omamić Polskę prestidigitatorską zręcznością, znów rzucić przed Brukselą na kolana. Natomiast "grupa robocza" to pełna jawność, transparencja i demokracja. Był to kunktatorski wybieg, niemający przecież nikogo przekonać, lecz tylko spowolnić procedury - o czym świetnie wiedziały obie strony.

Trzecie uzasadnienie było równie charakterystyczne dla PiS. Polski ambasador powiedział, że ma instrukcje, czyli że Polska "nie zgadza się i już". Słyszeliśmy to już wcześniej w wykonaniu Lecha Kaczyńskiego, prezydenta Warszawy, który w 2004 r. - wyczerpawszy argumenty o nierównych trotuarach i innych zagrożeniach, na jakie narażają się demonstranci - zakazał Parady Równości ostatecznym: "Nie, bo nie".

Wreszcie czwarty i ostatni argument, mniej taktyczny, bardziej ideowy: nie zgodzimy się na Europejski Dzień przeciwko Karze Śmierci, lecz na Europejski Dzień w Obronie Życia - czyli przeciwko aborcji i eutanazji.

Zapytajmy - proponuje Kowalski - dlaczego najgorliwiej bronią kary śmierci obrońcy życia - politycy PiS i LPR, wspierani przez Radio Maryja i przez nacjonalistyczno-antysemicką prasę w rodzaju Naszego Dziennika i Naszej Polski (w której udzielają się raz po raz obecni ministrowie)?

„Jak można być za »całkowitą ochroną życia « i jednocześnie opowiadać się za karą śmierci?”, „Jak premier może przemawiać przed ołtarzem na Jasnej Górze i jednocześnie zapominać o piątym przykazaniu »Nie zabijaj«?”. „Dlaczego argument, że tylko Bóg daje życie i tylko Bóg może je odebrać, jest dobry w dyskusji o zakazie aborcji, ale jest zły w dyskusji o karze śmierci?” - pytają czytelnicy Gazety.

Śledząc debatę publiczną - wypowiedzi ministrów, publicystów, prawników, etyków i księży, a także sondaże, na które wszyscy chętnie się powołują - widzimy liczne niekonsekwencje i paradoksy. Wynika to stąd, że stosunek do kary śmierci - i aborcji - jest wyborem silnie obciążonym moralnie i emocjonalnie, a zarazem wypadkową odrębnych, krzyżujących się syndromów światopoglądowych. Pozorne niekonsekwencje - zwłaszcza wśród zwolenników kary śmierci - odzwierciedlają współobecność w ich duszach (indywidualnych i zbiorowych) sprzecznych potrzeb i motywacji.

Polak katolik, czyli rodzima odmiana chrześcijańsko-narodowo-konserwatywnego populisty, ma realny dylemat - stawia diagnozę publicysta. Odbiera dwa sprzeczne komunikaty, bo uczestniczy w dwóch różnych porządkach komunikacyjnych. Jako katolik słyszy głos papieży Jana Pawła II i Benedykta XVI, którzy jednoznacznie potępili karę śmierci. Ale jako konserwatysta ze skłonnościami autorytarnymi woli argumenty braci Kaczyńskich i Zbigniewa Ziobry - jawnych zwolenników kary śmierci, straszących zagrożeniem na wszelkich frontach i proponujących prostą receptę: nadzorować i karać! Kara odstrasza, kara chroni, kara oczyszcza, kara jest pokutą, cierpieniem i zbawieniem. Łagodność jest niemoralna, poprawnościowo-polityczna, liberalna. A kto mówi inaczej, ten chroni układ.

Sprzeczność między nauką Kościoła a autorytarną pokusą niweluje się na różne sposoby. Poseł PiS Marek Suski tłumaczy, że listy papieskie nie są dogmatami, a kara śmierci pozostaje najskuteczniejszym środkiem zapobiegawczym.

"Jesteśmy zgodni z władzami RP i chcemy, aby był dzień przeciwko zabijaniu ludzi nienarodzonych i ludzi starych" - odpowiedział organizatorom wiecu przeciwko stanowisku rządu Instytut Studiów nad Rodziną Uniwersytetu Katolickiego im. Kard. Stefana Wyszyńskiego. I wyjaśnił, że kara śmierci jest sprawiedliwa, a "państwo nie powinno pozbawiać się żadnego narzędzia wymierzania sprawiedliwości".

Badania opinii publicznej traktuje się jak naukową prawdę objawioną. Nikt nie wyjaśnia, że rezultaty zależą w ogromnym stopniu od sposobu formułowania pytań i interpretowania danych. I że sondaże bywają mniej lub bardziej wiarygodne.

Mało zrozumiałe są np. wyniki niedawnego badania CBOS ("Opinie o karze śmierci", marzec 2007), według którego za karą śmierci opowiadają się najczęściej wyborcy LiD (70 proc.), a najrzadziej Samoobrony (53 proc.). W komentarzu do tych wyników możemy przeczytać, że "dane dotyczące zwolenników tej partii [Samoobrony] należy traktować ostrożnie ze względu na stosunkowo niewielką ich liczebność w badanej próbie". Najwyraźniej kwestionariusz okazał się narzędziem zbyt topornym, niewychwytującym niuansów - elektorat LiD nie musi być w całości kulturową lewicą, a przeżywający wahania konserwatywny katolik raz odpowie "papieżem", a raz "Ziobrą".

Więcej dostrzeżemy, przysłuchując się publicznym wypowiedziom i sporom. Okaże się, że pochwała kary śmierci i zakaz aborcji mieszczą się w tym samym, bardzo wyrazistym, konserwatywno-autorytarnym syndromie nadzorowania i karania. Syndrom ten reklamuje się jako głos "cywilizacji życia", co z zewnętrznego punktu widzenia odbierane jest jako rażąca niekonsekwencja. Jak - powtórzmy narzucające się pytanie - zwolennicy życia mogą domagać się karania śmiercią?

Aby zrozumieć ów paradoks, trzeba przyjrzeć się uważniej ideologii pro life. Podejrzewam (to hipoteza do przebadania), że antyaborcyjnym bojownikom chodzi nie tyle o obronę „życia nienarodzonych”, ile - dużo bardziej - o surowe karanie występnych kobiet i ginekologów. A już najbardziej - w to inwestują najwięcej emocji i retorycznej pasji - o uderzenie w znienawidzonych liberałów i libertynów, w obóz nazwany dla symetrii „cywilizacją śmierci”. Nadzorowanie i karanie, „policja moralności” wietrząca wszędzie pornografię i zboczenia, represjonowanie seksu jako takiego i sprowadzenie go do prokreacyjnego obowiązku patriotycznego - oto bardzo spójna, niesprzeczna wewnętrznie ideologia, która niewiele ma wspólnego z obroną życia.

Jak zauważył Vaclav Havel, "lud z jakichś względów bardzo lubi karę śmierci". W Iranie i Teksasie ma nadal to spektakularne widowisko, którego w Europie został pozbawiony przez elity. Kaczyńscy są mądrzejsi od socjologów. Znają siłę mrocznych pokładów autorytaryzmu skrytych pod cienką powłoką cywilizacji. I chętnie na niej żerują.