Co jest w teczce „Greya"?

Andrzej Grajewski (publicysta Gościa Niedzielnego)

publikacja 09.01.2007 12:22

Kilkadziesiąt stron sporządzonych w przeszłości przez wywiad PRL w sprawie ks. Stanisława Wielgusa zdecydowało o jego życiu i dramatycznych wydarzeniach, których byliśmy ostatnio wszyscy świadkami.

Zasadniczy trzon akt nie zachował się w postaci papierowej, lecz jako mikrofilm, co jest dość typowe w przypadku akt wywiadu. Jest to „jacket”, czyli tzw. karta kieszeniowa nr 7207. Zachowana dokumentacja z całą pewnością jest wiarygodna i nie nosi znamion fałszowania, natomiast nie wiadomo, czy jest kompletna. Wynika z niej, że ks. Stanisław Wielgus był świadomym współpracownikiem cywilnego wywiadu, czyli I Departamentu MSW. W tej współpracy używał pseudonimu „Grey”. W ten sposób podpisywał najważniejsze dokumenty – umowę o współpracy, a także instrukcje wyjazdowe, w których ustalany był dokładny system utrzymywania łączności oraz najważniejsze zadania, jakie miał wypełniać...

Okres lubelski

Współpraca ks. Stanisława Wielgusa z organami bezpieczeństwa PRL ma dwa etapy – jeden dotyczy jego kontaktów z oficerami IV Departamentu SB, a właściwie jego terenowego odpowiednika, a więc IV Wydziału SB w Lublinie. Drugi związany jest z jego działalnością w kontakcie ze służbami wywiadu PRL i dotyczy aktywności poza krajem, głównie na terenie RFN. Krajowy okres kontaktów ks. Wielgusa z SB rozpocząć się miał w 1967 r. i trwał do 1978 r., kiedy wywiad PRL zrezygnował z jego usług i przekazał go do dyspozycji lubelskiego IV Wydziału. W tamtym czasie w Biurze „C” MSW, czyli archiwum SB, znajdowała się teczka personalna i teczka pracy ks. Wielgusa, zarejestrowana pod numerem 6377.

Według materiałów wywiadu, z ks. Wielgusem początkowo był prowadzony „dialog obliczony na złagodzenie oporów kandydata, polaryzację jego poglądów, zmniejszenie wpływów środowiska oraz rozbudzenie patriotyzmu. W miarę odbywanych spotkań wzrastało zaufanie do Służby Bezpieczeństwa i zrozumienie jego funkcji. Coraz swobodniej dzielił się z pracownikami SB własnymi poglądami i opiniami odbiegającymi od głoszonych w środowisku, z którego się wywodził”. Później miał być bardziej użyteczny dla SB.

Jako TW „Adam” w okresie 1967–1973 miał odbyć ok. 50 spotkań, w trakcie których przekazywał materiały ze środowisk kościelnych oraz naukowych KUL. Od razu należy powiedzieć, że nie ma żadnych oryginalnych dokumentów z tego okresu (1967–1973), gdyż nasza wiedza pochodzi wyłącznie z dokumentacji analityczno-odtworzeniowej, sporządzonej przez oficera wywiadu ppłk. Leopolda Mroczka w 1973 r. na potrzeby centrali wywiadu MSW. (Notatka z 20 grudnia 1973 r. sporządzona na podstawie raportów z rozmów prowadzonych na etapie pozyskiwania i przygotowania t.w. do realizacji naszych zadań za granicą). Co więcej, powołana przez metropolitę lubelskiego abpa Józefa Życińskiego komisja historyczna, pracująca pod przewodnictwem prof. Wrony, nie znalazła w Lublinie żadnych dokumentów.

Czy to oznacza, że opis tego etapu domniemanej współpracy ks. Wielgusa z SB nie jest wiarygodny? Sądzę, że takiej tezy stawiać nie można, gdyż oznaczałoby to, że oficerowie wywiadu, dokonując na potrzeby własnej pracy operacyjnej analizy akt Wielgusa, świadomie konfabulowali albo fałszowali w raportach dla swych przełożonych dokumentację. Oczywiście nie znaczy to także, że należy wierzyć każdemu zdaniu z tych raportów, a są one dla ks. Wielgusa najbardziej obciążające. Dowodzą bowiem, że informacje przekazywane przez tajnego współpracownika SB o pseudonimie „Adam” lub „Adam Wysocki” dotyczyły duchowieństwa, sytuacji na KUL-u, miał także przekazywać oficerom SB oryginalne dokumenty kościelne.

Raz jeszcze należy podkreślić, że nie ma żadnych dowodów potwierdzających, że raporty opisują sytuację prawdziwą. Co więcej, są wyraźnie źródłem wtórnym, gdyż opisują jedynie sytuację znaną z innych materiałów. Zapisano tam m.in., że ks. Wielgus zna język hiszpański, co w żaden sposób nie odpowiadało rzeczywistości. Inna jest jednak waga materiałów wywiadu, których autentyczność trudno podważać, gdyż są częścią tajnej dokumentacji operacyjnej. Ale także i tym materiałom można postawić szereg ważnych pytań.

Szkolenia

Współpraca z wywiadem wymagała zawsze znacznie bardziej starannego przygotowania potencjalnego współpracownika, aniżeli wymagały tego kontakty z agenturą w kraju. Dlatego proces typowania do współpracy był prowadzony zawsze w sposób bardziej precyzyjny, a ostateczne decyzje musiały być zatwierdzane przez oficerów nadzorujących pracę danego wydziału. Tak było także w przypadku ks. Wielgusa.

Zanim zaproponowano mu współpracę, oficerowie wywiadu studiowali zawartość jego teczek powstałych w czasie kontaktów księdza z Wydziałem IV KWMO w Lublinie. Dokonał tego ppłk Leonard Mroczek, który później przez kilka lat z nim się kontaktował i był jego oficerem prowadzącym w centrali w Warszawie. W 1973 r. osobiście udał się do Lublina. Studiował tam akta „Greya”, a także rozmawiał z prowadzącymi go oficerami „czwórki”, czyli funkcjonariuszami specjalizującymi się w walce z Kościołem. Uznał, że dokumentacja ma wielką wartość, a kandydat nadaje się do „dalszego opracowania”. Jak ppłk Mroczek zaznaczył w swym raporcie po wizycie w Lublinie, „wartość tych materiałów wzrasta, jeśli się weźmie pod uwagę fakt, że dotyczą one środowiska charakteryzującego się dużym stopniem hermetyczności oraz pochodzą od przedstawiciela kleru”. ( Raport dot. Przerzutu agenta ps. „Grey” z 16 października 1973 r.). W tej sytuacji ks. Wielgusowi zaproponowano współpracę z wywiadem PRL, którą przyjął i podpisał zarówno stosowną umowę, jak i instrukcję wyjazdową. Odbył także szczegółowe szkolenie wywiadowcze. Miał w tym czasie mieszkać w lokalu konspiracyjnym SB w Warszawie. Fakt przeszkolenia potwierdził osobistym podpisem jako „Grey”.

Penetracja wrogich ośrodków

Powstaje pytanie, jaki był główny cel „kombinacji operacyjnej” z wykorzystaniem ks. Stanisława Wielgusa. Odpowiedź na to pytanie znajduje się w dokumencie „Postanowienia” z 2 lipca 1980 r., w którym zostało wyraźnie napisane, że księdza pozyskano do współpracy z wywiadem MSW do „rozpracowania ośrodków dywersji ideologicznej na Zachodzie”. Pod tym pojęciem rozumiano zarówno niemieckie placówki naukowe i uniwersyteckie, jak i środowiska polskiej emigracji.

To stwierdzenie znajduje potwierdzenie w innych dokumentach, stanowiących analizę jego aktywności na Zachodzie, głównie w RFN, gdzie przebywał na dłuższym stypendium naukowym, a także w Szwecji. Jednym z zasadniczych celów, jaki pojawił się już w trakcie jego pobytu w Monachium, była próba „zalegalizowania” go jako agenta peerelowskiego wywiadu w środowisku Radia Wolna Europa. W dokumentach sprawy RWE określana jest jako obiekt „Szerszeń”. To zrozumiałe, gdyż dla wywiadu PRL to właśnie amerykańska rozgłośnia nadająca w Monachium była głównym przeciwnikiem ideologicznym i korzystali z każdej okazji, aby przeniknąć w szeregi jej pracowników. Znany jest przykład kpt. Andrzeja Czechowicza, który przez jakiś czas był zatrudniony w monachijskiej rozgłośni. Zamiar warszawskiej centrali był prosty – najpierw należało ks. Wielgusa „zalegalizować” w naukowym środowisku uczelni monachijskich, a także emigracji, a później doprowadzić do jego kontaktu z kierownictwem RWE. Nadarzyła się sposobna okazja, gdyż właśnie miał odchodzić na emeryturę z Radia ks. Tadeusz Kirschke, odpowiedzialny za programy religijne. „Ta sytuacja stwarza możliwości przeprowadzenia kombinacji operacyjnej, której celem jest wprowadzenie naszego agenta do redakcji polskiej RWE. Do kombinacji został przez nas wytypowany agent „Grey”, pozostający na naszym kontakcie”. ( Plan kombinacji operacyjnej wprowadzenia agenta „Greya” do obiektu „Szerszeń” z 20 października 1977r.).

Sprawa nie była jednak prosta, gdyż ks. Kirschkego miał zastąpić ks. Śliwiński. Wywiad PRL chciał, aby nie objął on tych funkcji, lecz udało się w tym miejscu ulokować ks. Wielgusa. Na skutek prawdopodobnie bierności ks. Wielgusa, operacja się nie udała. Zachowały się jednak także meldunki świadczące, że w latach 70. przebywając w RFN „przekazywał on wiele informacji, dokumentów i nagrań dotyczących wystąpień dostojników Kościoła i naukowców katolickich”. (Plan kombinacji operacyjnej wprowadzenia „Greya” do obiektu „Szerszeń” z 20 października 1977 r.).

Co robił Grey?

Tyle oficerowie wywiadu. Trzeba podkreślić, że w całej dokumentacji tylko oni zabierają głos. Nie ma tam żadnych dokumentów bezpośrednio pochodzących od ks. Wielgusa, czy wskazujących, w jaki sposób wykonywał on agenturalne polecenia. Znajdujący się w aktach, a sporządzony własnoręcznie przez ks. Wielgusa plan badań naukowych nie ma żadnych odniesień do zadań wywiadowczych. Jednocześnie mamy tam ważne świadectwo oficerów wywiadu wskazujące, że nie był współpracownikiem specjalnie użytecznym. „Grey nie spełnił zadań, które przyjął do wykonania przed wyjazdem za granicę. Zachował bierność i daleko idącą ostrożność na odcinku realizacji zadań szczegółowych: brak naprowadzeń, zupełna pasywność na odcinku nawiązywania znajomości z ludźmi wchodzącymi w zakres naszego zainteresowania, zignorował zadanie dot. rozpracowania ukraińskich ośrodków nacjonalistycznych w Monachium itd.”. ( Notatka z 20 października 1977 r.). Jak z tego wynika, wywiad nie był specjalnie zadowolony z tej współpracy. W tym kontekście pisanie przez media, że ks. Wielgus był jakimś superważnym agentem, czy człowiekiem dostarczającym niezwykle ważnych informacji wywiadowczych, po prostu mija się z prawdą. Operacja wejścia do RWE także się nie powiodła. Być może współpraca ks. Wielgusa z wywiadem PRL była próbą bardzo dwuznacznej gry, która bez względu na jego intencje zakończyła się teraz dla niego katastrofą.