Franciszek. Życie i rewolucja. Wyniki konkursu

WIARA.PL |

publikacja 04.11.2016 13:50

Fragmenty biografii papieża z Argentyny pióra Elizabetty Piquė.

Papież Franciszek Jakub Szymczuk /Foto Gość Papież Franciszek

Za zgodą wydawnictwa Znak publikujemy fragmenty najnowszej na rynku polskim biografii papieża Bergoglio: "Franciszek. Życie i rewolucja". Jej autorką argentyńska dziennikarka, korespondentka w Rzymie dziennika „La Nación”, jednej z najważniejszych argentyńskich gazet codziennych. Od momentu kreacji kardynalskiej w 2001 roku blisko związana z kardynałem Jorge Mario Bergoglio, obecnym papieżem Franciszkiem. Na podstawie jej książki powstał film biograficzny Franciszek.

Przez kilka następnych dni pod tym adresem, ale na kolejnych stronach, będziemy umieszczali kolejne fragmenty. A wśród czytelników, którzy do wtorku 8 listopada, godziny 24.00, udzielą prawidłowej odpowiedzi na pytanie konkursowe, rozlosujemy trzy egzemplarze tej książki.

Pytanie brzmi:

Proszę podać datę (dzień, miesiąc i rok) inauguracji pontyfikatu papieża Franciszka.

Odpowiedż: 19 marca 2013 r.

Nagrody wylosowali:

  • Grażyna Wieja z Pogórza
  • Paweł Popiel z Warszawy
  • Marcin Lewandowski ze Szczecina

Gratulujemy! Nagrody wyślemy pocztą.

 

CZAS CZUWANIA

Franciszek. Życie i rewolucja. Wyniki konkursu   Leje jak z cebra. Jest czwarta rano, 12 marca, za oknem jeszcze ciemno. Bergoglio wstaje jak zwykle bardzo wcześnie. Na kolanach, z zamkniętymi oczami modli się w ciszy jak każdego ranka. Zwraca się do świętego Józefa i świętej Tereski o światło. Boga prosi o przebaczenie grzechów, a Jezusa o to, żeby mógł służyć i być narzędziem w Jego ręku. To wyjątkowy dzień. Po południu zaczyna się konklawe mające wybrać następcę Benedykta XVI. Bergoglio jest jednym ze stu piętnastu kardynałów-elektorów, którzy zostaną zamknięci w kaplicy Sykstyńskiej, żeby wypełnić tę misję.

Jest zimno. Słychać krople deszczu uderzające o bruk. Kardynał znajduje się w dużym pokoju w rzymskim hotelu dla duchowieństwa przy via Della Scrofa. Już go tutaj znają. W ciągu ostatnich dziesięciu lat gościł tu wielokrotnie i zawsze czeka na niego ten sam pokój numer 203. Nie lubi przyjeżdżać do Rzymu. A właściwie do Watykanu. Te wszystkie intrygi, przepych, wystawność. Można stracić wiarę. Dużo lepiej czuje się w hotelowym pokoju, wysokim, skromnie urządzonym, bez stylowych mebli i adamaszków.

To człowiek zorganizowany, staranny, roztropny. Jak twierdzą jego znajomi, przed przystąpieniem do działania rozważa konsekwencje i możliwe rozwiązania. Już poprzedniej nocy spakował swoją walizeczkę. A ponieważ rzeczy materialne są mu obojętne, niewiele musi ze sobą zabrać do Domu Świętej Marty, czterogwiazdkowego watykańskiego hotelu, w którym na czas konklawe zakwaterowani są wszyscy kardynałowie. Bergoglio ma nadzieję, że to konklawe nie potrwa długo. Podobnie jak w 2005 roku, kiedy uczestniczył w wyborze następcy Jana Pawła II, jest przekonany, że w obecnych czasach i panującym medialnym szaleństwie głosowania dłuższe niż dwa dni stworzą obraz Kościoła podzielonego.

Z tego samego powodu podczas konklawe w 2005 roku, kiedy był na drugiej pozycji, tuż za Josephem Ratzingerem, sam się wycofał, aby nie blokować wyboru. Po trwającym prawie dwadzieścia siedem lat pontyfikacie Jana Pawła II nie było łatwo zastąpić tego duchowego i intelektualnego giganta, charyzmatycznego nawet w chwilach agonii. Najlepszym wyborem było postawienie na Ratzingera, który był prawą ręką papieża Polaka, a jako dziekan Kolegium Kardynalskiego, a ponadto człowiek zrównoważony i kulturalny, odegrał kluczową rolę w zebraniach poprzedzających konklawe. Popierała go także konserwatywna grupa kardynałów. Tamto konklawe było dla Bergoglia doświadczeniem nie tylko nowym, ponieważ pierwszy raz w życiu wszedł do imponującej kaplicy Sykstyńskiej, aby wybrać następcę świętego Piotra, ale też traumatycznym. Kardynałowie uczestniczący w głosowaniach – ściśle tajnych, z których jednak zwykle wydostają się pewne informacje, emocje, poufne dane – widzieli, że kardynał Jorge Mario Bergoglio, metropolita Buenos Aires, wtedy sześćdziesięcioośmioletni, zbierał w pierwszej turze coraz więcej głosów. Wyprzedzał nawet samego kardynała Carla Marię Martiniego, także jezuitę, wymienianego często, zwłaszcza przez progresistów, jako kandydat na papieża, nie kandydującego jednak z powodu choroby.

„Pamiętam, że z konklawe w 2005 roku wrócił bardzo poruszony – opowiada stary przyjaciel kardynała Bergoglia. – Zadzwonił do mnie i powiedział: »Doktorze, nie wyobraża sobie pan, ile wycierpiałem«. Czuł się wykorzystany przez tych, którzy przeczuwali, że przegrywają i wysunęli jego kandydaturę w opozycji do Ratzingera. Ta sytuacja bardzo go dotknęła”.

Ojciec Jorge – woli, kiedy tak się go nazywa, bo czuje się prostym księdzem, pasterzem – kończy porządkowanie swoich rzeczy w pokoju przy via Della Scrofa. Mija osiem lat od tamtego konklawe. Z pewnością były to lata bardzo trudne dla Benedykta XVI, który 11 lutego ogłosił swoją rezygnację z urzędu i został pierwszym od sześciuset lat papieżem, który abdykował. Bergoglio nazwał ten gest „odważnym i rewolucyjnym”.

Argentyński kardynał wygląda przez duże okno pokoju. Jest wpół do siódmej i na ulicy nie ma żywej duszy. Jak co dzień zjadł już skromne śniadanie w refektarzu hotelu. Z kilkoma spotkanymi księżmi porozmawiał chwilkę o tym, że brzydka pogoda i że leje, i że zimno. Niektórzy życzyli mu powodzenia na wieczornym konklawe, rzucając włoskie: in bocca al lupo. Ze względu na deszcz i walizkę Bergoglio nie może pójść piechotą do Watykanu, jak to ma w zwyczaju, kiedy jest w Rzymie. To trasa, na której się odpręża: po drodze modli się i kontempluje przepiękne uliczki Wiecznego Miasta, przechodzi słynącą z antykwariatów via dei Coronari. Potem niezmiennie zatrzymuje się na modlitwę przed obrazem Madonny dell’Archetto – w starym zaułku, gdzie na jednej ze ścian namalowano wyjątkowy fresk przedstawiający Najświętszą Maryję Pannę. Wśród wielu takich obrazów w Rzymie ten wizerunek jest szczególny. Po modlitwie ojciec Jorge, który nie lubi obnosić się z purpurowym strojem i zwykle chowa go pod czarnym płaszczem lub peleryną, rusza dalej, przekracza Tyber mostem Vittoria Emanuele II i podąża do Watykanu. Ileż to już razy pokonywał tę drogę sam, w spokoju. Pomimo rzeszy przyjaciół jest bowiem samotnikiem. Zawsze w tym czasie rozmyślał i się modlił, modlił się i rozmyślał. Nigdy zresztą nie przestaje się modlić, nawet kiedy śpi. Ta droga to jedna z niewielu rzeczy, które naprawdę cieszą go we wspaniałym Rzymie. Ma świadomość, że pod sakralnym pięknem, pod tymi zabytkami, kościołami i starożytnymi świątyniami często kryją się gniazda żmij. Nie chce nawet myśleć o tym, że już nigdy nie miałby pokonać tej trasy. Jednak rozsądek podpowiada coś innego. Od kiedy 11 lutego dowiedział się o rezygnacji Benedykta XVI, gdy jeden ze znajomych zadzwonił z tą wiadomością z Rzymu o ósmej rano czasu argentyńskiego (w Europie była już dwunasta), ma uczucie, że jego życie może się nagle zmienić. Chociaż rozum – bardzo istotna część jego osoby – przekonuje, że niemożliwe, by go wybrano, bo jest już na emeryturze, jako że poprosił o zwolnienie z funkcji arcybiskupa po skończeniu siedemdziesięciu pięciu lat, jest już stary i gotów raczej wycofać się z działalności, to intuicja i serce – jeszcze ważniejsze w nim – podpowiadają, że to niewykluczone. Pamięta rozmowę przeprowadzoną tamtego ranka z rektorem katedry metropolitalnej w Buenos Aires ojcem Alejandrem Russo, do którego zadzwonił, żeby podzielić się wiadomością o tak zaskakującym i ważnym wydarzeniu. Po tej rozmowie zapaliło mu się ostrzegawcze światło.

– O mój Boże, co za historia z tym sede vacante – ubolewał kardynał. – Liczyłem na to, że w marcu rozpocznie się procedura wymiany arcybiskupa w Buenos Aires… Teraz wszystko się przeciągnie o dwa, trzy miesiące…
– Myślę, że raczej nastąpi przyspieszenie – odpowiedział rektor.
– Chcesz powiedzieć, że nowy papież odeśle mnie na drugi dzień po wyborze?
– Nie, nie to chciałem powiedzieć. Myślę raczej, że to ojciec zostanie nowym papieżem.
– O nie, Alejandro! Właśnie złożyłem rezygnację z funkcji arcybiskupa, mam siedemdziesiąt sześć lat. Nie ma takiej możliwości.

Ciągle pada. Kardynał rzuca okiem na czarny plastikowy zegarek, który nosi na prawej ręce. Jest bardzo punktualny, nie lubi się spóźniać. Łączy się telefonicznie z recepcją i prosi o taksówkę, per favore. Subito, suaeminenza1 – odpowiada pokornie uniżony głos. Bergoglio nie lubi, kiedy nazywają go kardynałem lub eminencją tym poddańczym tonem, którego używają w Rzymie wobec hierarchów kościelnych. Ale już się przyzwyczaił. A jezuicka roztropność nie pozwala mu okazywać swojej niechęci do całej tej otoczki.

Schodzi do recepcji i pozdrawia nieśmiałym uśmiechem wszystkich pracowników. Jest za piętnaście siódma. Auguri, eminenza2 – uprzejmie życzą powodzenia. Jeden z nich podtrzymuje parasol i odprowadza kardynała do taksówki. Ci vediamo presto3 – żegna się argentyński hierarcha. Pomimo ukrytego głęboko w duszy przeczucia i dochodzących wcześniej sygnałów Bergoglio jest spokojny. W odróżnieniu od konklawe z 2005 roku teraz już nie figuruje na sporządzanych przez największe włoskie media listach potencjalnych kandydatów. Na palcach jednej ręki można policzyć watykanistów, którzy na niego wskazują w tym burzliwym okresie poprzedzającym wybory. Większość uważa wręcz, że jedyny papabile z Argentyny to biorący udział w konklawe sześćdziesięciodziewięcioletni Leonardo Sandri, prefekt Kongregacji ds. Kościołów Wschodnich i substytut Sekretariatu Stanu pod koniec pontyfikatu Jana Pawła II.

Niektórzy włoscy watykaniści przewidują, że gdyby porównać wydarzenia tego wieczoru do rozgrywek piłkarskich, pierwsze głosowanie będzie przypominało mecz Włochy – Brazylia. Ich zdaniem większość ze stu piętnastu głosów uzyskają dwaj faworyci: arcybiskup Mediolanu Angelo Scola i arcybiskup São Paulo Odilo Pedro Scherer. Wśród poważnych kandydatów wymienia się także kanadyjskiego kardynała Marca Ouelleta, prefekta Kongregacji ds. Biskupów, a także sympatycznego, brodatego amerykańskiego kapucyna Seana O’Malleya, arcybiskupa Bostonu. Wszyscy czterej są młodsi od Bergoglia: pierwszy ma siedemdziesiąt jeden lat, Ouellet i O’Malley – sześćdziesiąt osiem, a Scherer – sześćdziesiąt trzy. Od chwili rezygnacji Benedykta XVI powtarza się, że nowy papież nie może mieć więcej niż siedemdziesiąt pięć i nie mniej niż sześćdziesiąt pięć lat. Dlatego Jorge Bergoglio zachowuje spokój. Chociaż i tak wie, że to nie media dyktują przebieg konklawe. Zdaje sobie sprawę, że wśród kardynałów panuje pewne niezdecydowanie i rzecz nie jest rozstrzygnięta.

W rzeczywistości bowiem na tym konklawe brakuje jednego ewidentnego kandydata, takiego, jakim był Joseph Ratzinger w 2005 roku. W momencie pożegnania metropolicie Buenos Aires nawet przez myśl nie przeszło, że to on miałby zostać następcą świętego Piotra. Jest pewien, że już 23 marca wykorzysta pozostawiony w domu przy via della Scrofa bilet powrotny Alitalii i wyląduje na międzynarodowym lotnisku Ezeiza w Buenos Aires.

W Domu Świętej Marty ma pokój numer 207. Taki przypadł mu w losowaniu przeprowadzonym dzień wcześniej podczas ostatnich przed konklawe obrad kongregacji ogólnej kardynałów. To niewielkie i proste lokum wyposażone w niezbędne minimum: łóżko, stolik nocny, biurko, na ścianie krucyfiks, łazienka. Tak jak lubi. Jest ósma rano. Chociaż drzwi kaplicy Sykstyńskiej jeszcze nie zamknięto, rozpoczęło się już odizolowanie od świata zewnętrznego.

Koniec z telefonami, dziennikami, kontaktami z osobami innymi niż pochodzący z pięciu kontynentów kardynałowie, na których spoczywa ogromna odpowiedzialność wskazania nowego papieża i to w trudnych czasach zawirowań w Kościele katolickim. Prymas Argentyny zna wszystkich stu czternastu kardynałów z obrad kongregacji ogólnej. Z jednymi ma bardziej przyjacielskie stosunki, z innymi – mniej. Śmieje się, kiedy w czasie przejazdu busem do bazyliki Świętego Piotra na mszę świętą w intencji wyboru papieża, bardzo popularny kardynał za Stanów Zjednoczonych wyznaje, że brakuje mu jego gadżetów: telefonu komórkowego i tabletu, z którego wysyła tweety, e-maile i surfuje w cyberprzestrzeni. Bergoglio niewiele z tego rozumie, bo sam nigdy nie miał komórki. Zawsze wszystko zapamiętywał i zapisywał drobnym pismem w czarnym notesiku. Do tego używał zwykłego stacjonarnego telefonu i sam wybierał numer.

PIERWSZA MIŁOŚĆ

Franciszek. Życie i rewolucja. Wyniki konkursu   „Łączyło nas to wszystko, co może łączyć w tym wieku. Spotykaliśmy się zawsze w barze przy Avellaneda i Segurola, gdzie grywaliśmy w bilard. W weekendy szturmowaliśmy któryś z domów, szliśmy potańczyć do klubu w dzielnicy Chacarita, bo było tam dużo młodych dziewcząt. Jorge miał dziewczynę z osiedla” – przypomina sobie.

Znana jest historia z dwunastoletnią Amalią Damonte, córką sąsiadów rodziny Bergoglio. Któregoś dnia Jorge wyznaje jej miłość i ostrzega, że jeśli go odrzuci, poświęci swoje życie Bogu. „Powiedział mi, że jeśli się ze mną nie ożeni, to zostanie księdzem. To były takie chłopięce zaloty, nic więcej. Na szczęście dla niego nie ożenił się ze mną i teraz jest papieżem” – wspomina dziś siedemdziesięciosześcioletnia Amalia Damonte, której uśmiech nie schodzi z twarzy. „Dał mi liścik, w którym narysował biały domek z czerwonym dachem i dopisał: »Kupię Ci taki domek, kiedy się pobierzemy«”. Sprawa zostaje zamknięta, ale wybucha rodzinno-sąsiedzki konflikt, kiedy rodzice „Julii z Flores” dowiadują się o liście miłosnym. Ojciec wpada w furię i zabrania im się widywać.

Zaraz po tym, jak Bergoglio objął Stolicę Piotrową, ta urwana historia miłosna staje się newsem w wiadomościach i dziennikach na całym świecie. Nadal pozostaje jednak nieznana prawdziwa dziewczyna Bergoglia. Chodzi o poważniejszy związek z dziewczyną należącą do grupy znajomych, z którymi chodzili tańczyć.

Czemu się zakończył? „Odkryłem powołanie do kapłaństwa” – odpowiedział Bergoglio.

Przyszły papież, który podobnie jak Jan Paweł II wstępuje do seminarium w dojrzalszym wieku, ma naturalny kontakt z zaprzyjaźnionymi kobietami. Jedna z nich spowodowała nawet, że zaczął powątpiewać w swoje powołanie. „Gdy byłem w seminarium, urzekła mnie pewna dziewczyna poznana na ślubie wujka. Byłem pod wrażeniem jej urody, jej intelektu… I cóż, długi czas czułem się jak uderzony obuchem, ciągle się zastanawiałem – wyznaje Bergoglio. – Gdy po weselu wróciłem do seminarium, przez cały tydzień nie mogłem się modlić, ponieważ jak tylko zaczynałem, pojawiała mi się w głowie tamta dziewczyna. Musiałem rozważyć na nowo, jak postąpię. Byłem jeszcze wolny, bo dopiero studiowałem w seminarium; mogłem wrócić do domu i cześć. Musiałem jeszcze raz przemyśleć swój wybór. Wybrałem znowu drogę duchową – albo raczej pozwoliłem się do niej wybrać”.

URATOWANI OD ZAGŁADY

Franciszek. Życie i rewolucja. Wyniki konkursu   Nagle wchodzi między ludzi i pada w ramiona 67-letniego Sergio Gobulina i jego żony Any Barzoli. To on udzielał im ślubu 14 listopada 1975 roku. I dzięki niemu Sergio zdołał wyrwać się z rąk wojskowych i uciec z kraju. Sergio, który od początku 1977 roku mieszka w Pordenone na północnym wschodzie Włoch, jest kolejnym nieznanym dotąd przykładem osoby uratowanej dzięki pomocy Bergoglia. Ojciec Jorge udzielał pomocy ludziom pracującym społecznie w dzielnicach biedoty, którzy byli prześladowani i aresztowani przez wojskowych pod zarzutami prowadzenia działalności terrorystycznej i przewrotowej. Kiedy Jorge Bergoglio został papieżem i pojawiła się fala oskarżeń o współpracę z reżimem, Sergio poczuł się w obowiązku, by opowiedzieć swoją historię.

„Mogę powiedzieć, że żyję tylko dlatego, że on mnie uratował” – mówi Sergio, który w 1976 roku był przez osiemnaście dni przetrzymywany i okrutnie torturowany przez wojskowych. Uwolniono go na skutek interwencji ówczesnego prowincjała jezuitów w Argentynie. Bergoglio poruszył niebo i ziemię i zapukał do wszelkich możliwych drzwi.

„Poznałem Bergoglia w 1969 roku, kiedy jako świecki podjąłem studia teologiczne na uniwersytecie Salvador w Colegio Máximo w San Miguel. Był moim wykładowcą teologii duchowej. Profesorami byli także ojcowie Yorio i Jalics” – opowiada Gobulin, pochodzący z włoskiej rodziny, która w 1950 roku osiedliła się w Villa Constitución w prowincji Santa Fé w Argentynie.

„Po pierwszym roku teologii zdecydowałem się zamieszkać w jednej z dzielnic biedoty Villa Mitre w San Miguel, gdzie wraz z grupą zaczęliśmy wykonywać różne prace: stworzyliśmy szkołę wieczorową dla osób, które nie potrafiły ani czytać, ani pisać, gabinet lekarski, zdobywaliśmy płyty chodnikowe na drogi, tworzyli sieć wody pitnej. To były lata 1971–1972. Nigdy nie byłem działaczem katolickim, nawet nie chodziłem do kościoła. Ale Bergoglio był człowiekiem z wizją i otwartością na odmienność. Spędził ze mną trzy czy cztery dni, żeby zobaczyć, co robię – opowiada Sergio, który także towarzyszył ojcu Jorge w jeździe samochodem do prowincji Santa Fé. – Pewnego razu, kiedy sam jechał samochodem, zasnął i o mały włos nie spowodował wypadku. Wtedy dotarło do niego, że lepiej jeździć z drugą osobą”.

Sergio pracował w San Miguel w dziale poligraficznym Krajowego Obserwatorium Fizyki Kosmicznej (wówczas należącego do jezuitów, a po zamachu – do lotnictwa). Po zamachu wojskowym w 1976 roku zaczynają się kłopoty. Nagłe najścia zmuszają Sergia do opuszczenia dzielnicy. Do porwania dochodzi w połowie października. Ma wtedy dwadzieścia dziewięć lat. „Nie było mnie przez osiemnaście dni. Nie wiem, gdzie mnie przetrzymywali, prawdopodobnie w bazie lotniczej w Moreno. Nie dostawałem ani jeść, ani pić. Torturowali mnie. Chcieli, żebym się przyznał do udziału w akcjach terrorystycznych. Wtedy każda praca społeczna w dzielnicach ubóstwa była uważana za działanie wywrotowe. Ponieważ nigdy nie zrzekłem się obywatelstwa włoskiego, kiedy mnie wypuścili, schroniłem się w Szpitalu Włoskim, a wicekonsul Enrico Calamai wziął mnie pod opiekę konsularną. Sprowadził moją żonę i sześciomiesięczną córeczkę. Pamiętam, że dzień przed uwolnieniem, podczas przesłuchania, jakiś oficer, wysławiający się lepiej niż inni, powiedział, że mogę wyjść dzięki zabiegom pewnego człowieka Kościoła. Kiedy Bergoglio odwiedził mnie w szpitalu, potwierdził, że na wszelkie możliwe sposoby próbował wyciągnąć mnie stamtąd żywego. Usilnie mnie namawiał, żebym wyjechał z Argentyny”.

Przy wsparciu konsulatu w styczniu 1977 roku Sergio, jego żona i dziecko wyjechali do Włoch. Spotkanie w Aparecidzie jest przypadkowe. Znajomi Sergia – właściciele Friulmosaico, firmy, która wygrała przetarg na dokończenie prac przy kopule tutejszej bazyliki – zaprosili go, żeby nadzorował część prac, a przy okazji mógł zobaczyć papieża podczas króciutkiej pielgrzymki do największego na świecie sanktuarium maryjnego.

WATYKAŃSKIE INTRYGI

Franciszek. Życie i rewolucja. Wyniki konkursu   Po wyborze Benedykta XVI przeciwnicy Bergoglia knuli spiski, żeby usunąć go z Argentyny. Znając przywiązanie swojego prymasa do Buenos Aires i niechęć, jaką żywi do stylu życia panującego w pałacach watykańskich, wiedzieli, że sprowadzenie go do Rzymu będzie dla niego śmiertelnym ciosem. „Umrę, jeśli mnie wezmą do Kurii” – przyznaje sam kardynał w rozmowie dla agencji Reuters po tym, jak dziennik „Ámbito Financiero” broni w maju 2005 roku prognozy, że Bergoglio mógłby zostać w Watykanie sekretarzem stanu, czyli drugim po Benedykcie XVI, albo przynajmniej szefem innej dykasterii w Kurii Rzymskiej.

Taka wersja świadczy o tym, że prowadzona jest kampania polityczna, w której nie chce uczestniczyć sam zainteresowany. A zainicjowali ją niektórzy argentyńscy politycy i dostojnicy kościelni popierani na Watykanie przez tych, co zwykle.

W tym kluczowym momencie, z końcem 2005 i początkiem 2006 roku, chociaż papieżem jest już Benedykt XVI (z którym – na marginesie – Bergoglio ma bardzo dobry kontakt, okazują sobie wzajemnie szacunek) przy władzy utrzymują się nadal sekretarz stanu Angelo Sodano i jego zastępca Leonardo Sandri, którzy już wkrótce pożegnają się z tymi stanowiskami. Kilka miesięcy później Ratzinger na miejsce pierwszego wskazuje kardynała Tarcisia Bertone, a jakiś czas później, miejsce drugiego zajmie monsignore Ferdinando Filoni.

W pierwszych dniach lutego 2006 roku, po zakończeniu rekolekcji poprowadzonych dla biskupów Hiszpanii, Bergoglio przyjeżdża do Rzymu. Głównym celem jest udział w zebraniach rady posynodalnej. Korzystając z okazji, odwiedza niektóre dykasterie.

Jego wizyta wywołuje zamęt. Dochodzą fałszywe plotki, że papież nie chciał go u siebie przyjąć. Tymczasem Bergoglio wcale nie prosił o audiencję. Wychodzi wtedy na jaw cała operacja mająca na celu osłabienie pozycji Bergoglia. W piątek 3 lutego, tego samego dnia, kiedy Bergoglio spotyka się z Sandrim, żeby przekazać mu, jaki niesmak spowodowały ostatnie nominacje do episkopatu krajowego, ogłoszona zostaje informacja, że papież mianował księdza Oscara Domingo Sarlingę nowym biskupem Zárate Campana.

„Konserwatysta czy nie, Sarlinga współpracuje blisko z Casellim i akurat dostał nominację, kiedy Bergoglio był w Rzymie” – podaje pewne źródło, tłumacząc cios, jaki prymas Argentyny musiał znieść tego dnia.

O wysokości napięcia świadczy nominowanie kilka miesięcy później księdza Marcelo Martorella na nowego biskupa Puerto Iguazú w miejsce ustępującego biskupa Joaquína Piñii.

W tej podminowanej atmosferze kontaktuje się ze mną jeden z biskupów nominowanych z konserwatywnej frakcji stojącej w opozycji do Bergoglia. Mówi, że chce mnie poznać, i umawiamy się na spotkanie w Domu Świętej Marty, w którym jest zakwaterowany. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że sześć lat później będzie to siedziba papieża Franciszka. Rozmawiamy ponad godzinę w jednym z saloników na parterze, który także teraz Franciszek wykorzystuje do audiencji dla najbardziej zaufanych osób. Rozmowa jest uprzejma: różne tematy, Kościół, Watykan, moja rodzina, wspólni znajomi. Na koniec, cały czas z uśmiechem na ustach, biskup radzi mi, żebym przestała pisać te „wyimaginowane” historie o iskrzeniu na linii Bergoglio – niektórzy przedstawiciele Sekretariatu Stanu. Szkoda by było, gdybym straciła stałą akredytację przy Watykańskim Biurze Prasowym.

LEWICOWY PAPIEŻ?

Franciszek. Życie i rewolucja. Wyniki konkursu   Szósta wieczorem. Papież kończy pisanie tekstu i chce, żeby ktoś przepisał go na maszynie. Szuka jakiegoś urzędnika w biurach Watykanu, ale nie ma już nikogo. Mimo to pozapalane są wszystkie światła. Franciszek zaczyna je gasić po kolei we wszystkich gabinetach i mruczy pod nosem: „Co za marnotrawstwo. Za te pieniądze u nas ksiądz miałby utrzymanie przez cały rok!”. Tę scenę widziały osoby z bliskiego otoczenia papieża. I jest ona całkiem prawdopodobna. Kiedy ojciec Jorge mieszkał w pokoiku na trzecim piętrze kurii metropolitalnej w Buenos Aires, w środku zimy, kiedy w weekendy zostawał sam w budynku, wyłączał z oszczędności ogrzewanie. Wystarczał mu mały grzejnik elektryczny.

Scena z Franciszkiem gaszącym niepotrzebne światła jest symboliczna. Jego pojawienie się oznacza początek nowego, odmiennego stylu także dla administracji wewnętrznej, gospodarki i niejasnych finansów Stolicy Apostolskiej. Pragnienie „Kościoła ubogiego i dla ubogich” rewolucjonizuje Watykan. W Kurii Rzymskiej, gdzie większość ulega świeżemu powiewowi z południa, nagle modne stają się srebrne pierścienie i krzyże. Już nie nosi się łańcuchów i krzyży ze złota, a tym bardziej z kamieniami szlachetnymi. Lepiej przeznaczyć je na biednych albo – ostatecznie – zamknąć w sejfie.

Nowe ascetyczne podejście zaczyna przekładać się na konkrety. Sam papież narzuca je niejako, zamieszkując w Domu Świętej Marty i prezentując skromny styl życia – żadnych limuzyn, żadnych mercedesów, tylko zwykły, niebieski metalizowany ford focus.

Jedną decyzją Papa villero likwiduje bonus, który trzy tysiące pracowników Watykanu dostawało przy okazji zmiany papieża. W najmniejszym państwie na świecie, zajmującym czterdzieści cztery hektary, w okresie sediswakancji przydzielano zwyczajowo premię z racji przepracowania – za nadgodziny i zwiększony nakład pracy. Na przykład w 2005 roku, po śmierci Jana Pawła II, pracownicy Watykanu dostali po tysiąc euro każdy. Mało tego, po wyborze Benedykta XVI każdy otrzymał jeszcze pięćset euro. Franciszek uznał, że tę kwotę, około sześciu milionów euro, przeznaczy dla potrzebujących. Ale to dopiero początek.

Papież chce dać przykład, począwszy od środka. Wkracza do IOR, który w ostatnich dziesięcioleciach był źródłem wielu skandali, podejrzeń o pranie brudnych pieniędzy i prowadzenie podejrzanych interesów. Cel Franciszka jest jeden: przejrzystość. Zanim interweniuje w sposób konkretny, decyduje o obcięciu premii, jakie otrzymuje pięciu kardynałów z komisji nadzorczej IOR. Nie jest to być może znacząca kwota – jak podaje włoska prasa, około dwudziestu pięciu tysięcy euro rocznie dla każdego – ale istotny jest sam gest. Duchowość przybiera inny wymiar.

Zanim Franciszek zaingeruje w działalność IOR i finanse Watykanu, przygotowuje teren: tworzy papieskie komisje do przeanalizowania sytuacji, a następnie wdrożenia środków zaradczych. Przedstawia także swoje opinie dotyczące gospodarki. Już w Argentynie zasłynął z potępiania korupcji, zepsucia, biedy, rosnących nierówności społecznych i nadużyć zarówno dzikiego kapitalizmu, jak i nadmiernej ingerencji państwa.

16 maja, dwa miesiące i trzy dni po wyborze, w pierwszym poważnym wystąpieniu na temat światowego kryzysu finansowego kreśli druzgoczącą diagnozę. Kategorycznie obnaża istnienie „dyktatury ekonomii, pozbawionej ludzkiego oblicza i celu”, która tworzy „sytuację niepewności, czego skutki są zgubne”. Atakuje także brak równowagi, będący konsekwencją „ideologii, które promują absolutną autonomię rynków i spekulację finansową […]. Do tego dochodzi także szerząca się korupcja i egoistyczne uchylanie się od płacenia podatków, co nabrało zasięgu światowego”. Domaga się „przeprowadzenia takiej reformy finansowej, która byłaby etyczna i zrodziła następnie zdrową dla wszystkich reformę gospodarki”. Wzywa przy tym przywódców politycznych do zmiany postawy, aby „rzeczywiście służyli dobru wspólnemu obywateli swoich krajów”.

„Papież wzywa do bezinteresownej solidarności i do powrotu do etyki opowiadającej się po stronie człowieka w rzeczywistości finansowej i ekonomicznej” – apeluje w przemówieniu z okazji przedstawienia listów uwierzytelniających nowych ambasadorów Kirgistanu, Antigui i Barbudy, Wielkiego Księstwa Luksemburga i Botswany przy Stolicy Apostolskiej. Przesłanie to skierowane jest w rzeczywistości do społeczności międzynarodowej. „Kryzys finansowy, który przechodzimy, sprawia, że zapominamy o jego pierwotnym źródle, tkwiącym w głębokim kryzysie antropologicznym. W negowaniu prymatu człowieka!” – diagnozuje papież. „Dziś sama istota ludzka jest uważana za dobro konsumpcyjne, które można użyć, a potem wyrzucić” – odnosi się do coraz głębszej przepaści między bogatymi i biednymi. Dochody mniejszości wzrastają w zawrotnym tempie, podczas gdy większość ma coraz mniej. Wzywa specjalistów i rządzących do rozważenia słów świętego Jana Chryzostoma: „Niedzielenie się z ubogimi swoimi dobrami to okradanie ich i odbieranie im życia”. To zdanie wzbudziło niepokój w Watykanie, gdzie wielu drży z obawy, że Franciszek sprzeda bezcenne budynki w Stolicy Apostolskiej albo przestanie dotować działalność różnych dykasterii watykańskich.

Dwa dni później, 18 maja, w obecności dwustu tysięcy wiernych, podczas modlitewnego czuwania w wigilię Zesłania Ducha Świętego, papież odpowiada na zadane pytanie2. „Kiedy inwestycje w bankach tracą wartość... tragedia... i co teraz? Lecz jeśli umierają z głodu osoby, jeśli nie mają co jeść, jeśli nie mają opieki zdrowotnej, nic nie szkodzi! Taki jest nasz dzisiejszy kryzys!” „Dziś, kiedy bezdomny umiera z głodu, ta wiadomość nie trafia do gazet. Dziś w gazetach znajdziemy raczej jakiś skandal. Skandal: no tak, to jest wiadomość! Dziś myślenie, że tak wiele dzieci nie ma co jeść, to nie jest wiadomość. To rzecz groźna, bardzo groźna!” – ubolewa papież, wyjaśniając przy tym, że „świadectwo Kościoła ubogiego dla ubogich sprzeciwia się takiej mentalności”.

Kiedy 21 maja Franciszek odwiedza grupę sióstr zakonnych Matki Teresy z Kalkuty, które prowadzą schronisko dla biednych w Watykanie, mówi: „Dziki kapitalizm uczył logiki zysku za wszelką cenę. Dać, aby otrzymać. Wyzysk, który nie zważa na osobę. A skutki tego widzimy w kryzysie, który teraz przeżywamy”. Podczas audiencji udzielonej 24 maja uczestnikom sesji plenarnej Papieskiej Rady ds. Duszpasterstwa Migrantów i Podróżnych atakuje proceder handlu ludźmi: „to działalność nikczemna, wstyd dla naszych społeczeństw, które uważają się za cywilizowane!”. A rzeczywistość jest taka, że „żyjemy w świecie, w kulturze, gdzie panuje fetyszyzm pieniędzy”.

-->