Szczyt 
i źródło

publikacja 01.09.2016 06:00

O pasterzu, kanapie i podnoszeniu poprzeczki mówi bp Grzegorz Ryś.

Szczyt 
i źródło Roman Koszowski /foto gość

Piotr Legutko: Po zakończeniu Światowych Dni Młodzieży nie mam jasności: czy to były już żniwa, czy dopiero sianie?

Bp Grzegorz Ryś: To jest jak Eucharystia: i szczyt, i źródło. Szczyt w tym sensie, że szliśmy do tego wydarzenia przez trzy lata drogą, którą wskazał nam papież Franciszek, czyli drogą błogosławieństw. Z błogosławieństwem miłosierdzia, szczególnie podkreślanym przez ostatni rok. Szczyt także dlatego, że nic równie intensywnego już się w najbliższych miesiącach nie wydarzy. Ale teraz ten szczyt staje się źródłem.

I to miał na myśli papież, mówiąc w Brzegach: „Światowy Dzień Młodzieży rozpoczyna się dziś i trwać będzie jutro, w domu, bo od teraz to tam Jezus chce ciebie spotykać”?

Papież mówił to w nawiązaniu do fragmentu Ewangelii o Zacheuszu, który spotkał Jezusa pod sykomorą, ale to spotkanie tak naprawdę zaowocowało dopiero w jego domu.

To były dni wypełnione ogromną liczbą słów i wątków papieskiego nauczania. W niedzielny wieczór trudno było już nawet to wszystko ogarnąć. Klasyczny „kłopot bogactwa”. Jak sobie z nim radzić?

Może nie trzeba od razu chcieć wszystkiego. To jest trochę jak z czytaniem Biblii albo słuchaniem słowa w czasie liturgii. Czasem jedno zdanie wystarczy. Gdzieś tam mam w pamięci całość, ale chodzi o to słowo, które akurat mnie trafiło.

A które słowo trafiło Księdza Biskupa?

„Bliskość”. Od tego słowa Franciszek zaczął i na tym właściwie skończył, bo tak interpretował podczas niedzielnej Mszy w Brzegach przejście Jezusa przez Jerycho. Jezus nie ogranicza się tam tylko do głoszenia nauki czy pozdrawiania kogoś, ale – jak mówi ewangelista – chce przejść przez miasto.

„Jezus pragnie przybliżyć się do życia każdego człowieka, przebyć do końca naszą drogę, aby Jego życie i nasze życie spotkały się naprawdę” – komentował papież...

Bliskość to bycie z ludźmi i wśród ludzi. To też pewien styl działania Kościoła. Wiadomo, że Franciszek często o tym mówi, ale uświadomiłem sobie, że tym razem mówi do mnie. Ta bliskość to nie tylko wyjście do ludzi, bo przecież można wyjść i szybko wrócić. A tu chodzi o pewien sposób bycia. Tłumaczył nam to także podczas spotkania z biskupami. Mówił, że parafia albo będzie strukturą zamkniętą, albo wspólnotą wychodzącą. Bliskość polega też na możliwości dotknięcia. To słowo także padało. Równie często jak „konieczność wyboru”. Wszystkie jego przemówienia do młodzieży były właśnie tak skonstruowane. Możesz postąpić tak albo inaczej. Zastanów się, czego naprawdę chcesz. Oczywiście wiadomo, jakiej odpowiedzi papież się spodziewał, ale sprawę stawiał jasno: wybór należy do ciebie.

Mówił: decyduj, kanapa albo buty. Ale zarazem apelował, by z tej kanapy zejść, bo na niej traci się wolność.

Przykład z kanapą był doskonały, ale wbrew pozorom to była bardzo poważna rozmowa o życiu, o tym, czy szczęście polega na braniu odpowiedzialności za siebie i innych, czy jedynie na dostosowaniu się i pogodzeniu z tym, że ktoś inny za mnie decyduje.

Dziennikarze natychmiast ułożyli „słowniczek Franciszka”, skomponowany z takich słów kluczy, a zarazem obrazów trafiających – jak mawiają młodzi – „w punkt”.

Papież ma ten dar, bo jest prawdziwym pasterzem. Zresztą chętnie używa figury pasterza i owiec, wciąż mówi o pastoralnym wymiarze swojego nauczania i całego pontyfikatu. Widać, że ten pasterz zna swoje owce i nie chodzi tylko o język, który może przecież być pewnym przebraniem, udawaniem. Papież nikogo nie udaje. I rzeczywiście trafia w punkt.

Tę „znajomość owiec” można było zobaczyć podczas ostatniego spotkania z wolontariuszami. Jeden, jedyny raz odłożył wówczas wcześniej przygotowany tekst i mówił prosto z serca, bo taki tam panował klimat.

Pokazał zdolność prowadzenia rozmowy. Nie tylko tam, ale wielokrotnie podczas tej pielgrzymki. Ma łatwość nawiązywania dialogu z młodymi, ma też u nich duży kredyt zaufania. To była młodzież, która przyjechała tylko po to, żeby go słuchać. Dostał szansę, więc ją wykorzystał.

Wtedy nie mógł chyba inaczej zareagować na poruszające świadectwo i na apel Maćka Cieśli do młodych, odczytany przez jego brata. Przedwcześnie zmarły grafik stał się cichym bohaterem i znakiem dla pielgrzymów z całego świata.

Nie tylko dla nich, dla papieża także. Ogromne wrażenie zrobiło na mnie to, że na sobotnim czuwaniu nie było ani jednego fragmentu Biblii. Franciszek zbudował całe słowo Boże, opierając się na ludzkim doświadczeniu, na tych trzech odczytanych tam świadectwach, bardzo mocnych. Pokazywał, jak przez te świadectwa wypowiada się Chrystus, na trzy różne sposoby. Pokazał też niezwykłą umiejętność słuchania swego rozmówcy. My słyszeliśmy mocne świadectwo, on słyszał działanie Boże. To była lekcja pasterza, jak należy słuchać.

Franciszek zostawił młodych z dwoma słowami stanowiącymi zarazem zadania dla nich: „pamięć” i „odwaga”. Do obowiązku pamięci wracał zresztą w Polsce bardzo często.

Do odwagi także, bo to dla niego oznacza zdolność podejmowania ryzyka. Zwłaszcza w kontekście nadziei, jaką papież pokłada w młodych. Nadziei na zbudowanie innego, lepszego świata. A skoro tak, to oni muszą być odważni, żeby ich starzy nie zjedli. Często przecież słyszą, że są młodzi, głupi i na niczym się nie znają. Muszą więc znaleźć w sobie odwagę, by uprzeć się przy swoich ideałach.

Mój ulubiony mem komentujący ŚDM przedstawia zdjęcie zgromadzenia w Brzegach i podpis: „Oni nie przyszli tu szukać pokemonów”. Można dodać: oni mieli odwagę zrobić te Światowe Dni trochę pod prąd, bo przecież bardzo długo wśród „dorosłych” klimat wokół ich święta był chłodny. Myślę o wolontariuszach.

Oczywiście, że bez nich nie miałoby to sensu i nie mogłoby się udać. Niedawno w Łodzi próbowaliśmy zrobić Tydzień Misyjny. Nie wychodziło, dopóki nie zaprosiliśmy młodych i nie zapytaliśmy: „jak” to zrobić? Podpowiedzieli, że trzeba zacząć lekko, od zabawy, pójścia gdzieś w góry, a potem, od trzeciego dnia, może już być bardzo mocno i intensywnie duchowo. Z przełomem, jakim jest spowiedź. Młodzież nie tylko chce słuchać, chce też, by jej słuchano. Nikt zresztą nie lubi, jak się za niego robi wszystkie rzeczy od początku do końca. Trudno nawet wtedy mówić, że się jest uczestnikiem. ŚDM na pewno nie powstały w ten sposób, że siadło trzech księży i wymyśliło, co ma być zrobione. Pracował nad tym wielki sztab ludzi kompetentnych, oddanych sprawie, pracujących bez szukania własnej korzyści w jakimkolwiek wymiarze. Na pewno było to wszystko robione ze świadomością, kim jest młody człowiek, jaką ma wrażliwość. Widać to było choćby na przykładzie oprawy muzycznej niedzielnej liturgii.

A czy w kontekście ewangelizacji Światowe Dni Młodzieży były jakimś przełomem?

Paweł VI mówił, że ewangelizacja to jest spotkanie osoby z osobą. Takie spotkania trudno złapać, a jak się je nawet złapie, to nie wolno o nich mówić, bo odbywały się głównie w strefie ciszy, sakramentu pojednania. To są takie sytuacje, gdy podchodzi do mnie kobieta i pyta, czy mówię po francusku, bo ona chciałaby się wyspowiadać. To były także pytania stawiane na katechezach, które przeradzały się w dłuższe, indywidualne rozmowy. Oczywiście wszystko inne też miało znaczenie, bo wiara rodzi się ze słuchania. A papież nie wygłaszał przemówień, tylko rozmawiał, potrafił zejść na ten poziom, który dotyczy każdego z nas z osobna. To jest jego ogromna zdolność, że skupia się na osobie.

I nieustannie zadawał młodym pytania.

Ewangelizacja jest wtedy, kiedy osoba czuje się wezwana do odpowiedzi. Czasem to może być nawet bardzo proste wezwanie, by podać rękę sąsiadowi. Albo właśnie teraz, w tej chwili się pomodlić.

Tych uścisków dłoni były tysiące, teraz zapewne przybędzie każdemu z uczestników ŚDM drugie tyle przyjaciół na Facebooku, wiele relacji zostanie utrzymanych dłużej. Czy i tą drogą można dziś rozmawiać w wymiarze ewangelizacyjnym?

Możliwości utrzymywania kontaktów są teraz niebywałe, z drugiej strony rodzi się pytanie: co dziś znaczy słowo „przyjaciel”? Sieć to największy wirtualny kontynent, na którym ludzie mieszkają. Warto oczywiście być na tym kontynencie, ale tylko po to, by zapraszać do życia w realu, do spotkania, które dokonuje się w konkretnej wspólnocie, w odpowiedzialności za siebie nawzajem. Dopóki nie dojdzie się do tego poziomu, można mówić jedynie o preewangelizacji.

Po kolejnych ŚDM wielu uczestników przechodzi na ten wyższy poziom, bo to także dobra okazja, by odkryć swoje powołanie – do życia w rodzinie albo do służby Bogu.

Nie wystarczy mieć takie czy inne predyspozycje lub pragnienia. Powołanie jest wydarzeniem. Dla młodych ludzi ŚDM niewątpliwie były spotkaniem z Kościołem, który po pierwsze jest atrakcyjny, po drugie pokazuje swoje potrzeby. Jak zakochają się w tym Kościele i odkryją jego potrzeby, to odkryją i swoje powołanie. Różne. Bo powołanie przyjdzie do nich wraz z potrzebami Kościoła, z którym się utożsamiają.

I na koniec – dużo ciepłych słów usłyszeliśmy pod swoim adresem jako Polacy.

Mam w głowie przemówienie, w którym papież mówił, że wybieramy dobrą pamięć, a nie złą, odwołując się do przykładu sprzed pół wieku – listu biskupów polskich do niemieckich. Mówił, że zostało to zapamiętane. Ale gdy mówił, że dziś też te nasze wybory pamięci są raczej dobre niż złe, to chwalił nas trochę na wyrost. Jak dobry ojciec, który stawia nam cele ambitniejsze, niż sami sobie stawiamy, podnosi poprzeczkę wyżej, z nadzieją, że dzieci zepną się i do niej doskoczą.

Bp Grzegorz Ryś jest biskupem pomocniczym archidiecezji krakowskiej oraz przewodniczącym Zespołu ds. Nowej Ewangelizacji działającego przy Komisji Duszpasterstwa KEP. Ma 52 lata.

TAGI: