Starałem się iść Jego drogą

Joanna Bątkiewicz-Brożek

publikacja 30.06.2016 06:00

26 maja, w Boże Ciało, odszedł sekretarz św. Jana XXIII. Kard. Loris Capovilla w tym roku ukończyłby 101 lat. Był jednym z czterech najstarszych purpuratów na świecie.

Starałem się iść Jego drogą roman koszowski /foto gość

Spotkaliśmy się przed trzema laty, w Sotto il Monte, rodzinnej miejscowości św. Jana XXIII, na północy Włoch. Duchowny, mimo 97 lat, tryskał energią i zadziwiał błyskotliwym umysłem. Zamiast 30 minut, potrzebnych, żeby zrobić wywiad, spędziliśmy z fotografem w domu sekretarza Dobrego Papieża niemal dwie doby. Oczarował nas. Rozmawialiśmy o Kościele, papieżu Janie (cytował jego przemówienia z pamięci!), o Chrystusie i o dobrym włoskim jedzeniu. O wszystkim mówił z pasją i z miłością. Capovilla siedział nad stosem świeżych gazet (codziennie robił prasówkę), gestykulował, co chwila odbierał telefony, udzielał rad (każdego rozmówcę na koniec błogosławił). Wszystkich mieszkańców alpejskiej wioski znał z imienia i nazwiska. Do dwupiętrowej willi, która jest dziś muzeum świętego papieża, ciągle ktoś pukał. „Ludzie z całego świata przyjeżdżają tu, żeby pobyć chwilę z papieżem Janem” – mówił Capovilla. Przekonałam się o tym sama.

Poniżej zapis niepublikowanej rozmowy z – jeszcze wtedy – abp. Capovillą (Franciszek podniósł go do godności kardynalskiej w ubiegłym roku). Miał pod koniec życia dwa marzenia: doczekać kanonizacji Jana XXIII i pełnej jedności wśród chrześcijan, także w samym Kościele. Spełnienia pierwszego doczekał. O drugie pewnie z perspektywy nieba się teraz modli.

Joanna Bątkiewicz-Brożek: Ile lat był Ksiądz Arcybiskup sekretarzem Jana XXIII?

ABP Loris Capovilla: Ja nie „byłem” sekretarzem papieża, jestem nim nadal! Gdy ktoś zwraca się do mnie per „ekssekretarz Jana XXIII”, to się denerwuję. „Jak to eks-? – pytam. – Jestem żywy”. Codziennie kiedy odprawiam Mszę, czuję obecność papieża Jana. Oddałem mu całe moje życie.

Kiedy spotkaliście się po raz pierwszy?

W 1950 roku. Pracowałem w kurii weneckiej, zajmowałem się duszpasterstwem młodzieży. Abp Roncalli był nuncjuszem w Paryżu. Przyjechał na chwilę do Wenecji. Kiedy po trzech latach został patriarchą Wenecji, poprosił mnie od razu, bym z nim pracował. Miałem wtedy 20 lat!

I nie spodziewał się Ksiądz, że szybko zostanie sekretarzem papieża!

W drodze na konklawe ustalaliśmy, co trzeba zrobić po powrocie. Patriarsze nie pasował ten wyjazd do Rzymu, miał mnóstwo pracy w Wenecji. Pamiętam, jak po raz pierwszy zobaczyłem go w bieli. Spacerował równym krokiem w tę i we w tę po korytarzu Pałacu Apostolskiego. Zaciskał różaniec w ręku. Wydawało mi się, że oglądam film. Nie umiałem się ruszyć z miejsca. Nie potrafiłem się odnaleźć w tej sytuacji. Papież to wyczuł. Spojrzał na mnie i powiedział właściwym sobie żartobliwym tonem: „Loris, między nami nic się nie zmieniło”. (śmiech) Tylko że teraz zamiast w Wenecji jesteśmy w Watykanie!

Pamięta Ksiądz Arcybiskup pierwsze zmiany, jakie wprowadził w Watykanie były patriarcha Wenecji?

Podwyższył pensje pracownikom świeckim, a obniżył kardynałom. (śmiech) Naprawdę! Kiedy Jan XXIII został papieżem, w Watykanie pracował jeszcze kierowca Piusa XII, Angelino. Ze zmianą papieża zwykle wiązały się zmiany personalne. Papież kazał zawołać Angelina i pyta: „Przyjacielu, czy zechciałbyś nadal wozić papieża?”. Ten przytaknął. „A ile zarabiasz?” – pytał go dalej. Angelino podał jakąś kwotę. Na co papież: „Jestem dwa razy większy niż mój poprzednik, od dziś będziesz więc zarabiał podwójnie”. (śmiech) Kiedy Angelino zachorował, poszliśmy z papieżem odwiedzić go w domu z ostatnim namaszczeniem. Reakcje były bardzo różne. „Jak to? Papież idzie do swojego kierowcy?”

Zrywał się wiatr rewolucji.

Lekkimi podmuchami. Dziś, szczególnie po pontyfikacie Jana Pawła II, nas to nie dziwi, ale wtedy np. takie wydarzenia jak „eskapada” papieża do więzienia to był rodzaj skandalu.

Ksiądz sam się temu dziwił

Był wieczór 26 grudnia 1958 r. Papież nagle wstał i powiedział mi: „Loris, płaszcz! Idziemy do więzienia”. I nie było dyskusji. (śmiech)„Nie możecie przyjść do mnie – mówił w Regina Coeli – więc ja przyszedłem do was”. Trzeba wiedzieć, że w tamtych czasach więźniowie nosili pasiaki z wyszytymi numerami. Papież był tym oburzony. Zwrócił się do władz więzienia: „Ci więźniowie mają przecież imiona. I swoją godność. Są tu nie dlatego, że chcemy się na nich zemścić za zło, jakie uczynili, ale by ich wyleczyć”.

Pewnego dnia do drzwi Pałacu Apostolskiego zapukała kobieta z małą dziewczynką. Pamięta Ksiądz?

A kto by zapomniał! Dziewczynka w stroju komunijnym, miała 9 lat. Katherina Hudson, Amerykanka, była chora na białaczkę. To była pierwsza audiencja, jakiej Jan XXIII udzielił nieoficjalnym gościom. Dziewczynka prosiła, by papież przyjął ją osobiście, „zanim aniołowie wezmą ją do siebie”. To była poruszająca scena: jakby dziadek przytulał wnuczkę.

Potem posypała się lawina audiencji rodziców z dziećmi

Tak, papież nigdy nie odmawiał przyjmowania małych dzieci. Jeśli przychodzili sami rodzice, ściskał ich i mówił: „Powiedzcie dzieciom, że ich papież tak je przytula i kocha”.

Ale przychodzili też „władcy” tego świata.

Dla mnie, wtedy młodego księdza, to były tak po ludzku chwile emocjonujące. Spore wrażenie zrobili na mnie państwo Kennedy. Papież przyjmował wszystkich. Także przedstawicieli innych religii, co było rewolucyjne w Kościele. Kiedy jego najbliżsi współpracownicy zgłaszali sprzeciw, on odpowiadał: „W każdym człowieku odbija się wizerunek Boga. Bez względu na to, z jakiej tradycji i kultury się wywodzi, jaką religię wyznaje. Jeśli nie będziemy ze sobą rozmawiać, nigdy się nie poznamy”.

Misją Kościoła katolickiego jest głoszenie Ewangelii. Jak to się ma do dialogu z innymi religiami?

„Prawdę trzeba powiedzieć zawsze – mawiał papież Jan – ale z wdziękiem”. Ubraną odświętnie.

Jak z wdziękiem powiedzieć muzułmanom, że są w błędzie? Bo Jezus też za nich umarł.

To jest trudne, trzeba z nimi rozmawiać. Porównam to do innej sytuacji. Dzwoni do mnie pewien ksiądz i mówi: „Ekscelencjo, mój brat się rozwiódł, jak się zachować?”. Musisz być bliżej niego niż dotąd, musisz go jeszcze bardziej kochać. Logika potępienia niczego dobrego nie przyniesie. Okaż mu szacunek. A to Bóg rozliczy się z nim z jego czynów.

To gdzie tu ta prawda?

Drugi musi wiedzieć, że nie aprobujemy jego decyzji, nie popieramy rozwodu, aborcji, in vitro. Potępiamy czyn, ale nie człowieka. Często wielu mówi tak: nie chcę widzieć go (jej) więcej w moim domu, bo się rozwiódł. Otóż nie tędy droga!

Jan XXIII byłby pewnie zadowolony z dzisiejszych spotkań międzyreligijnych w Asyżu.

O tak, choć wiele głosów sprzeciwu podnosi się dziś wobec tych wydarzeń. Bardzo mnie to boli. Każda forma ideologicznej krytyki jest – w moim przekonaniu – próbą podważenia autorytetu papieża. Jeśli każdy papież się w Asyż angażuje, to zaufajmy im.

Możemy stawiać pytania.

Mam wrażenie, że bardziej stawiamy tezy i krytykujemy.

Na sercu papieża soboru leżały chyba najbardziej podziały w samym Kościele, wśród chrześcijan. Rozmawialiście o tym?

„Podział chrześcijan – mówił Jan XXIII – jest skandalem”. Ciągle to powtarzał. Dlatego też na pierwszą audiencję zaprosił do Watykanu braci z Taizé. Podobało mu się, że żyją pojednaniem. Mówił do brata Rogera: „Czyż nie jest skandalem, że w rodzinie katolickiej ludzie nie wybaczają sobie błędów, że mówią przeciw sobie? Źródłem podziałów między chrześcijanami są wewnętrzne rozdarcia każdego z osobna”.

Jan Paweł II powtórzył to samo zdanie do brata Rogera.

Właśnie! Jednemu z kardynałów papież Jan powiedział przy mnie: „Nasze myśli są sobie dalekie, ale nasze serca bliskie. Bo jeśli obu nas powołał Chrystus, musimy się wzajemnie kochać”. Każdy ochrzczony jest wezwany do bycia w tej mierze doskonałym. Jezus powiedział: „Bądźcie doskonali jak wasz Ojciec w niebie”. Każdy z nas wspina się na górę Ośmiu Błogosławieństw, dla jednych pierwszy stopień to tysiące kilometrów, dla innych to w ogóle nie do osiągnięcia.

Przez wieki cała ludzkość po tych schodach idzie.

I w stosunku do 500 lat wstecz zrobiliśmy ogromne postępy, nie tylko cywilizacyjne, ale – co Chrystus widzieć musi – na poziomie społecznym i religijnym.

Tylko czy żyjemy faktycznie Chrystusem?

Po pierwsze, Chrystus oddał Kościół w ludzkie, grzeszne ręce. Gdyby chciał, by był perfekcyjny, oddałby Kościół aniołom. (śmiech) Po drugie, najważniejsze, by na sądzie ostatecznym móc powiedzieć: starałem się iść Jego drogą.

„Jeden z najważniejszych w historii ludzkości” – tak mówi Ksiądz o dniu śmierci Jana XXIII. Czemu?

Bo nawet niewierzący mówili wtedy: „Odszedł nasz papież”. Miał raka. Mówił: „Cierpię z bólu, cierpię z miłością”. Była 19.45, 3 czerwca 1963 roku. Papież Jan kazał zdjąć krzyż ze ściany i włożyć go sobie w dłonie. Ukląkłem przy jego łożu i prosiłem o wybaczenie za wszystko, co złe. Zmierzył mnie wzrokiem: „Loris, przestań. Znosiłem przez tyle lat twoje wady tak samo dzielnie, jak ty znosiłeś moje”. I trwaliśmy w milczeniu, wzruszeni i zatopieni w modlitwie.

Co uważa Ksiądz za najważniejsze przesłanie Jana XXIII?

Pojednanie. Jego fundamentem było dostrzeżenie w każdym człowieku dobra. „Każdy – powtarzał papież Jan – może wydać dobre owoce”. Nie ma sensu wyrzucać sobie złych rzeczy, wypominać błędów. „Pokaż drugiemu, że zapomniałeś” – mówił. To zresztą jest biblijne nauczanie: twoje grzechy są jak kamyczki, które Bóg bierze do ręki i rzuca na głębie oceanu. Mogę powiedzieć, że w mojej relacji z Janem XXIII nie zatrzymywaliśmy się na kamyczkach, które rzucano nam pod nogi. Woleliśmy przemilczeć, modlić się, kochać i wybaczać.