Podróż naznaczona smutkiem

Beata Zajączkowska

publikacja 19.05.2016 06:00

To był przejmujący dzień, łzy same cisnęły się do oczu – mówił Franciszek, wracając z Lesbos. Papież odwiedził tam obóz dla uchodźców. Zapewnił ich, że nie są sami, i poprosił, by nie tracili nadziei. Świat wezwał do realnego rozwiązania tego największego od czasów II wojny światowej kryzysu humanitarnego.

W porcie Mytilene papieża witali m.in. proszący o pomoc jazydzi, prześladowani w Syrii przez Państwo Islamskie FILIPPO MONTEFORTE /POOL/epa/pap W porcie Mytilene papieża witali m.in. proszący o pomoc jazydzi, prześladowani w Syrii przez Państwo Islamskie

To była najkrótsza zagraniczna podróż Ojca Świętego – trwała zaledwie 5 godzin. Jej symbolicznym podsumowaniem jest powitanie przez Franciszka na włoskiej ziemi dwanaściorga syryjskich uchodźców, których zabrał ze sobą z Lesbos. To trzy muzułmańskie rodziny. Na razie zamieszkały one w schronisku prowadzonym przez rzymską Wspólnotę św. Idziego. Potem przeniosą się do mieszkań udostępnionych przez Watykan, który wziął na siebie ich całkowite utrzymanie. Wśród zabranych do Włoch rodzin mieli być także chrześcijanie, ale albo nie mieli odpowiednich dokumentów, albo przybyli na wyspę już po podpisaniu porozumienia między UE a Turcją.

Kropla w morzu

Hasan i Nour są inżynierami. W wyniku bombardowań Damaszku stracili nie tylko dom, ale i całą rodzinę. – Uciekliśmy do Europy, by dać lepsze życie naszemu dwuletniemu synowi – mówią, wspominając dramatyczną przeprawę pontonem przez morze. Ramy był nauczycielem, jego żona Suhila krawcową. Mają troje dzieci. Pochodzą z Dajr az-Zaur, miasta w strefie okupowanej przez Państwo Islamskie.

– Dopóki nie dotarli do nas fundamentaliści, dało się żyć. Potem zapanowała przemoc – mówi Ramy i dodaje: – Przez całe lata mówiłem moim uczniom o wartości pokojowego współistnienia, wzajemnego szacunku i respektowania przekonań ludzi innych religii, a islamiści w jednej chwili to zniszczyli. Osama i Waffa z dwojgiem małych dzieci uciekli z Damaszku. Ich sześcioletni synek był świadkiem bombardowań, widział, jak giną ludzie. – Na długie miesiące zamknął się w sobie i nie mówił ani słowa. Teraz nocą budzi się z krzykiem, bo wydaje mu się, że spadają bomby – opowiada matka.

– Dwanaścioro naszych gości to dzieci Boże i to właśnie jest ich jedynym przywilejem. To, że ich zabieramy, to mały gest. To prawda, że jest to kropla w morzu potrzeb, ale po tej kropli morze nie będzie już takie samo – tłumaczył papież dziennikarzom swą decyzję.

„Pomóż nam dostać się do taty”

Papież odwiedził Lesbos w towarzystwie dwóch prawosławnych hierarchów: patriarchy Konstantynopola Bartłomieja I oraz arcybiskupa Aten i całej Grecji Hieronima II. Pomysł, by dać wspólne świadectwo chrześcijan w obliczu tego katastrofalnego kryzysu humanitarnego, wyszedł od patriarchy Bartłomieja. Od razu poparł go abp Hieronim oraz władze Grecji. Obóz Moria jest przeznaczony dla tysiąca osób, ale obecnie jest ich tam trzy razy więcej. Jedna trzecia to dzieci. Brakuje łazienek, miejsc do spania. Rodziny z dziećmi śpią na ziemi pod gołym niebem. Brakuje żywności i lekarstw. W drodze na Lesbos papież powiedział, że będzie to podróż naznaczona smutkiem, a po wizycie wyznał, że to, co zobaczył, przerosło jego najśmielsze wyobrażenia.

Kiedy papież, patriarcha Bartłomiej i abp Hieronim weszli do obozu, rozległy się okrzyki: „Chcemy wolności” i „Papież naszą nadzieją”. Na zwykłych kartkach i kartonach uchodźcy wypisali swe pragnienia: „Pomóż prześladowanym jazydom!”, „Chcemy godnie żyć”, „Pokój!!!”. Franciszek przechodził wśród ludzi, ściskał ich dłonie, pozdrawiał, słuchał ich opowiadanych w pośpiechu przejmujących historii. Może siedmioletnia dziewczynka z płaczem upadła papieżowi do stóp, błagając go o pomoc. Obok stały jej matka, z tą charakterystyczną godnością, którą tylko cierpienie żłobi na twarzach, i jej młodsza siostra z kartką: „Pomóż nam dostać się do taty!”. Okazało się, że mężczyzna dotarł do Niemiec przed rokiem, a jego rodzina utknęła na Lesbos. Przy pomocy tłumacza papież zapewniał: „Zrobię, co tylko będę mógł”.

Dzieci dawały Franciszkowi rysunki. Każdy z nich oglądał. Po czym poprosił jednego z ochroniarzy: chcę je mieć pod ręką w czasie spotkania z dziennikarzami w drodze powrotnej. I rzeczywiście dzieła maluchów stanowiły papieski komentarz do tej podróży. Na jednym z nich widać ponton, a przy nim tonące dzieci i płaczące nad nimi słońce. – Jeśli nawet słońce jest w stanie płakać, to i nam dobrze zrobi trochę łez – mówił papież. W obozie wysłuchał świadectwa młodego mężczyzny, który stracił żonę. Został sam z dziećmi. Nie ma nawet 40 lat. Jest muzułmaninem. Powiedział Franciszkowi, że poślubił chrześcijankę. „Kochali się i szanowali nawzajem. Ale niestety tej młodej kobiecie terroryści poderżnęli gardło, bo nie chciała wyrzec się Chrystusa i porzucić swej wiary. Jest ona męczennikiem. A ten człowiek tak bardzo ją opłakiwał ” – wspominał poruszony papież w czasie popielgrzymkowego spotkania z wiernymi w Watykanie.

To nie liczby, ale ludzie

„Chciałem być dzisiaj z wami. Pragnę wam powiedzieć, że nie jesteście sami” – od tych słów papież rozpoczął przemówienie do uchodźców. „Przybyłem tutaj z moimi braćmi tylko po to, żeby być z wami i usłyszeć wasze opowieści. Aby zwrócić uwagę świata na ten poważny kryzys humanitarny i modlić się o jego rozwiązanie – dodał. – Mamy nadzieję, że świat dostrzeże tę sytuację tragicznej i naprawdę rozpaczliwej potrzeby i zareaguje w sposób godny naszego wspólnego człowieczeństwa”.

Od stycznia br. w Morzu Egejskim utonęło ok. 500 osób, w tym wiele dzieci. Ponad milion uchodźców przedostało się w ubiegłym roku do UE przez Grecję, z czego niemal połowa przez Lesbos. Jeszcze w pierwszym kwartale przybywało tam 1200 migrantów dziennie. Sytuacja się zmieniła po podpisaniu umowy między UE a Ankarą, na mocy której uchodźcy mają być wydalani do Turcji, gdzie zostaną rozpatrzone ich wnioski o azyl. Porozumienie obowiązuje od 4 kwietnia i jest powszechnie krytykowane przez obecne na Lesbos organizacje humanitarne. – 6 mld euro przekazane Turcji przez UE nie rozwiąże problemu, to taki gest umycia rąk. Gdyby te pieniądze zainwestować w budowanie pokoju i lepszego życia w krajach, skąd uciekają, a także w otwarcie korytarzy humanitarnych, zobaczylibyśmy zmianę na lepsze – mówi ks. Gianfranco Perego. Dyrektor fundacji Migrantes, działającej przy włoskim episkopacie, przypomina, że Unia poprosiła o pomoc kraj, który nie ratyfikował nawet konwencji genewskiej, zobowiązującej do ochrony osób starających się o azyl i uchodźców.

Dziękując Grekom za udzielenie gościny tysiącom uchodźców, Franciszek powiedział, że wielu ludzi mimo trudności, jakie przeżywają, „udostępniło posiadane niewielkie zasoby, aby się nimi podzielić z tymi, którzy zostali pozbawieni wszystkiego”. Nazwał mieszkańców Lesbos „stróżami człowieczeństwa”. – Papież przypomniał światu, że migranci są przede wszystkim ludźmi – mówi ks. Leon Kiskinis, proboszcz jedynej katolickiej parafii na tej greckiej wyspie. Podkreśla, że chrześcijanie różnych wyznań wspólnie wspierają uchodźców, a ta wizyta była dla nich umocnieniem w tym wysiłku niesienia codziennej pomocy. – Ludność na Lesbos wykazała się niesamowitym braterstwem, wielkim człowieczeństwem; czegoś podobnego nigdy wcześniej tu nie widziałem. Nie pochowali się w domach i nie zamknęli im drzwi przed nosem, nie wznieśli też murów czy płotów, tylko przyjęli tych ludzi, licząc, że tak samo solidarnie przyjmie ich Europa, będąca ojczyzną praw człowieka – dodaje. Przykładem takiej solidarności może być 80-letnia Emilia Kamvisi, która ze swymi równie sędziwymi koleżankami przez ostatnie miesiące codziennie chodziła na plażę, by pomagać migrantom. – Nikt nie jest aż tak ubogi, by nie mógł dać potrzebującym choć uśmiechu czy swego czasu – mówiła po spotkaniu z papieżem. Świat obiegło jej zdjęcie, na którym karmi mlekiem kilkumiesięczne niemowlę. Jest ona jedną z tych kobiet, które sprawiły, że mieszkańcy Lesbos zostali zgłoszeni do Pokojowej Nagrody Nobla.

Wizyta niepolityczna

Wizyta zwierzchników chrześcijańskich Kościołów zakończyła się ekumeniczną modlitwą za ludzi, którzy zginęli w czasie przeprawy przez morze, i rzuceniem na fale wieńców laurowych. To gest znany z podróży Franciszka na Lampedusę w lipcu 2013 r. Wtedy papież po raz pierwszy zwrócił uwagę świata na problem migrantów. Jego wizyta w tym miejscu została sprowokowana śmiercią w Morzu Śródziemnym 366 osób. Włoski sąd skazał właśnie na 30 lat więzienia przemytnika ludzi odpowiedzialnego za tę katastrofę. Papież wzywał wówczas do zastąpienia globalizacji obojętności globalizacją solidarności. Wizyta na „greckiej Lampedusie” przypomina, że to przesłanie nic nie straciło na aktualności. Jest też wezwaniem skierowanym do Europy o dobrą integrację migrantów. Franciszek wskazał, że konsekwencją braku odpowiedniej polityki integracyjnej jest fakt, że w europejskich gettach muzułmańskich wyrastają terroryści. – Dziś Europa musi odzyskać tę umiejętność, którą zawsze posiadała. Umiejętność integrowania tych, którzy do niej przybywają – powiedział papież. Podkreślił, że budowanie murów nigdy nie jest rozwiązaniem.

Choć polityka europejska była mocno obecna w czasie tej wizyty, to podróż nie miała wymiaru politycznego. Nie była, jak zapowiadano, policzkiem wymierzonym Unii przez papieża. Była za to gestem czułości wobec ludzi cierpiących i prześladowanych, którzy są czymś więcej niż tylko liczbami europejskiego problemu. Franciszek zabrał świat w miejsce, którego nie chce on widzieć.