Po tajfunie ocalała tylko wiara

Mariusz Majewski

publikacja 14.01.2015 14:13

O wielkiej popularności Franciszka na Filipinach mówi salwatorianka s. Irma Caumeran.

Po tajfunie ocalała tylko wiara Jakub Szymczuk /foto gość S. Irma

Mariusz Majewski: Wybiera się Siostra na któreś ze spotkań z Papieżem?

S. Irma: Tak, wezmę udział w niedzielnej Mszy św. w Parku Luneta, nazywanym też Rizal Park. Jako reprezentantka wyższych przełożonych zgromadzeń zakonnych będę siedziała gdzieś z przodu, blisko ołtarza. To będzie największe spotkanie Franciszka z ludźmi podczas tej pielgrzymki.

Organizatorzy spodziewają się ponad 6 mln ludzi. Dlaczego Papież jest tak popularny w waszym kraju? Można odnieść wrażenie, że jest Filipińczykiem, a nie Argentyńczykiem?

(Śmiech) Na Filipinach bardzo dużo o Nim wiemy. Także z tego okresu, gdy był metropolitą Buenos Aires. W naszej diecezji pracuje argentyński ksiądz, który przyjaźni się z Papieżem. Zaraz po wyborze kard. Bergoglio, filipińskie media zrobiły obszerne wywiady z ks. Luciano, które rozeszły się u nas bardzo szeroko. Od tego momentu popularność Franciszka nie maleje.

Czym tak ujął serca Filipińczyków?

W naszym kraju bardzo dużym problemem jest bieda i nierówności społeczne. Franciszek od początku mówi o ubogich, jest bardzo wrażliwy na ludzi potrzebujących. Tym kochającym, ojcowskim sercem, moim zdaniem, ujął Filipińczyków i zresztą  nie tylko nas.

Duża popularność wzmaga pewnie też oczekiwania. Czego Siostra spodziewa się po tej pielgrzymce?

W naszym kraju mamy większość katolików, jednak bardzo mocno również działają tutaj różne sekty. Wyrywają one nie tylko niewierzących, ale też ludzi ochrzczonych. Wykorzystują panującą biedę, często oferują pieniądze. To ich sposób działania. W tym widać naszą rolę: pomagać ludziom i umacniać ich wiarę, bo tylko dzięki mocnemu zakorzenieniu w Chrystusie nie dadzą się wyrwać sektom. Często wiara Filipińczyków bywa uczuciowa i emocjonalna. Chociaż jest ona powszechna, to miejscami jest słaba i uśpiona. Mam nadzieję, że wizyta Papieża ożywi i rozpali nasz Kościół. Pokaże katolicyzm, który jest stylem życia i Ewangelię, której nie można odrywać od życia i codziennych problemów.

Trochę studzi Siostra nasz entuzjazm. W Polsce Filipiny znane są jako mocno katolicki kraj, w którym ludzie z entuzjazmem przezywają swoją wiarę.

To też jest prawda. Ale swoistym paradoksem jest również to, że katolickie Filipiny są bardzo skorumpowane. Franciszek będzie rozmawiał w cztery oczy z prezydentem kraju. Może zwróci uwagę na to, że wiara nie zamyka się wyłącznie do kościoła czy domu, ale powinna przekładać się na życie społeczne. Może uda się poruszyć serce prezydenta.

Prezydent Benigno Aquino III jest katolikiem?

Rodzina prezydenta jest katolicka. Jego rodzice byli bardzo religijni. Jest więc do czego się odwoływać. Z decyzjami samego prezydenta różnie bywa. Głośno było prawie 5 lat temu o wsparciu władz dla programu lansującego aborcję i antykoncepcję. Przewodniczący episkopatu Filipin mówił nawet o ekskomunice prezydenta. Biskupi chcieli jednak rozmawiać z prezydentem i jego doradcami. Efekt był taki, że po kilkunastu spotkaniach udało się wstrzymać na chwilę najbardziej antyrodzinne rozwiązania. Trudno mówić jednak o wielkim sukcesie, bo chociaż prezydent zrezygnował z legalizacji aborcji, to otworzył bramę dla promocji pigułek poronnych czy sterylizacji. 

Zaczęliśmy od wyzwań, jakie stoją przed katolikami na Filipinach. A co mają cennego, czym mogą dzielić się z innymi ludźmi w Azji i na świecie?

Filipińczycy są bardzo przyjaźni, otwarci, gościnni, opiekuńczy. To nasza narodowa cecha. Większość Filipinek za granicą pracuje jako opiekunki, pielęgniarki, gospodynie zajmujące się domem. Warto też podkreślić, że bardzo dużo naszych rodaków pracuje za granicą. Ich liczę szacuje się na ponad 11 mln. Cechy, które wymieniłam widać bardzo wyraźnie po klęskach żywiołowych, które często nas dotykają. Ludzie nie zostawiają innych w potrzebie, mają silne poczucie wspólnoty oraz solidarności. Oczywiście mam nadzieję, że wizyta Papieża jeszcze to wzmocni.

Franciszek spotka się w Tacoban z ocalałymi ze straszliwego tajfunu Yolanda, który zniszczył miasto w 80 proc. Siostra była tam dwa miesiące po tej tragedii.

Pojechałam do Tacloban, bo mamy dużo znajomych z Niemiec czy USA, którzy chcieli pomóc ludziom, którzy tam stracili praktycznie wszystko.

Jak pomagać ludziom, którym nic nie zostało?

Praktycznie i stopniowo. Ludzie w Tacloban żyją głównie z rybołówstwa. Pomoc polegała więc na tym, że za otrzymane od przyjaciół pieniądze kupowaliśmy im łódki, by mogli wrócić do swojej pracy i byli w stanie nakarmić rodziny. Kupowaliśmy też motory, które są tam najlepszym i często niezbędnym środkiem transportu. Ludzie musieli odbudowywać swoje domy. Staraliśmy się, żeby to robili robotnicy z tego miasta. Płaciliśmy im, a oni z kolei mogli odbudowywać swoje domy.

Trudno nie zapytać, jak wierzyć w takiej sytuacji?

To bardzo ciekawa sprawa i wielkie świadectwo. Widok tego, co zrobił tajfun wzbudził we mnie depresyjne uczucia i wielki gniew. Okazało się jednak, że w bardzo trudnym doświadczeniu mamy szczęście w nieszczęściu. Jedyne, co tam zostało to wiara tych ludzi. To zaskoczyło nawet miejscowego biskupa. Gdy później z nim rozmawialiśmy, mówił o tym wyraźnie poruszony. Przyznawał, że jego wierni uczą go niezłomnej wiary i dostrzegania Boga w każdych okolicznościach życia.

Tragedia pokazała również różnicę między chrześcijaństwem, a sektą, jeśli chodzi o miłość bliźniego.

Z Tacloban przywiozłam wstrząsającą historię. Najbardziej znana sekta – Iglesian Christo, miała tam siedzibę na wzgórzu. Gdy nadchodziło zagrożenie ludzie uciekali w górę szukając schronienia. „Iglesianie” przyjmowali jednak tylko swoich. Przed katolikami zamykali drzwi, skazując ich na pewną śmierć. My w pracy zakonnej nie warunkujemy pomocy. Mamy służyć człowiekowi, niezależnie od tego czy jest „nasz” czy nie „nasz”. Człowiek to człowiek.

Czym zajmują się siostry salwatorianki w Manili?

Głównie pracą apostolską wśród dzieci, kobiet i rodzin. Pracujemy w szpitalach, prowadzimy żłobki dla dzieci. Zajmujemy się też edukacją w slumsach. Jesteśmy przydzielone do parafii, gdzie staramy się organizować taką pierwszą bezpośrednią pomoc dla ludzi.

Na czym to polega?

Bardzo ważną rzeczą jest formowanie liderów w parafiach i rekrutowanie wolontariuszy. Przy czym są to parafie w najbiedniejszych rejonach. Chodzi przede wszystkim o świeckich. Ci ludzie pójdą i trafią tam, gdzie księża i siostry mogą nigdy nie dotrzeć. W ten sposób staramy się monitorować rejony biedy. Liderzy przy pomocy wolontariuszy opisują przypadki, w których potrzeba konkretnej pomocy. Współpracują z lokalnymi władzami. Jeśli jest jakaś przemoc w rodzinie i sprawa ma znamiona kryminalne, to w trosce o taką rodzinę trzeba nadawać sprawom oficjalny bieg, łącznie z powiadamianiem policji. To właśnie na formowanych liderach spoczywa ciężar oceny sytuacji.