Na peryferia

Andrzej Macura

Papież Franciszek lubi peryferia. Zresztą, kto wie, może właśnie te opłotki, nie wielkie centra, są sercem dzisiejszego świata?

Na peryferia

Papież Franciszek ruszył na wyspy Azji. Dziś rozpoczął wizytę na Sri Lance, a w czwartek ma przybyć na Filipiny. Jeśli spojrzeć na mapę dotychczasowych podróży Franciszka widać, że ten papież lubi peryferia. Brazylia (Światowe Dni Młodzieży), Ziemia Święta, Korea, Albania, Turcja. I tylko jednodniowa wizyta w instytucjach europejskich w Strasburgu jest drobnym (bo parogodzinnym) odstępstwem od reguły. Gdy spojrzeć na jego podróże włoskie, jest podobnie. Lampedusa, Sardynia, Molise... Papież jakby unikał odwiedzin u wielkich tego świata. Jeździ do tych, z perspektywy europejskich czy amerykańskich schematów myślenia o świecie, mniej znaczących. To, o czym mówił  i co pokazywał w pierwszych dniach pontyfikatu teraz konsekwentnie realizuje. Jorge Bergoglio na serio stał się Franciszkiem.

Kiedy wkrótce po swoim wyborze papież, zamiast przewodniczyć liturgii Wielkiego Czwartku w Bazylice św. Piotra poszedł do poprawczaka przyjąłem to z mieszanymi uczuciami. Bo przecież pasterza potrzebują nie tylko ci, którzy się zagubili, ale i ci, którzy wiernie trwają. Do dziś tego rodzaju gesty papieża nieco mnie uwierają. Ale myślę, że tak jest dobrze. Nawet jeśli jest w tym nieco ostentacyjnej przesady. Jako Kościół bardziej niż trwania w schematach potrzebujemy przecież dziś przebudzenia. Takiego, które pomoże nam przestać patrzyć na Kościół jak na skansen, którego obiekty trzeba tylko czasem odnawiać i konserwować, a odkryć na nowo (który to już raz?) wiosenną świeżość Ewangelii.

Przy okazji warto chyba zwrócić uwagę na jeszcze jedno. Może nam się wydawać, że te pielgrzymki papieża do dalekich narodów nie są dla nas istotne. Bo przecież problemy, którymi żyją tamte narody są jednak zupełnie inne od naszych. Tymczasem chyba jest inaczej. Papież Franciszek, gdziekolwiek jest, często przypomina Ewangelię. W ciągle podzielonej doświadczeniem wojny domowej między Syngalezami a Tamilami Sri Lance powiedział między innymi:

„Nieustanną tragedią naszego świata jest to, że tak wiele wspólnot toczy między sobą wojny. Niezdolność do pogodzenia różnic i sporów, czy są one stare czy też nowe, doprowadziła do napięć etnicznych i religijnych, którym często towarzyszą wybuchy przemocy. Sri Lanka od wielu lat zaznawała okropności wojen domowych, a obecnie dąży do umocnienia pokoju i uleczenia ran tamtych lat. Nie jest to łatwe zadanie, by przezwyciężyć gorzkie dziedzictwo niesprawiedliwości, wrogości i nieufności, jakie pozostawił konflikt. Można tego dokonać jedynie zwyciężając zło dobrem (por. Rz 12,21) oraz przez kultywowanie tych cnót, które sprzyjają pojednaniu, solidarności i pokojowi (...).

Syngalezi, Tamilowie... Ale jakże pouczające i dla nas, którzy tak często walczymy na słowa...