Watykański pacjent

ks. Tomasz Jaklewicz


GN 14/2014 |

publikacja 03.04.2014 00:15

„Cierpienie ludzkie budzi współczucie, budzi także szacunek – i na swój sposób onieśmiela” – napisał. Świat cierpienia był mu dobrze znany. Dźwiganie krzyża choroby, bólu fizycznego i duchowego traktował jako część swojego powołania.

Jan Paweł od Krzyża. Tegoroczny cykl wielkopostny poświęcamy przypomnieniu „stacji” drogi krzyżowej jego życia i najważniejszym lekcjom z jego nauczania o miłości „aż do końca” Grzegorz Gałązka /SIPA PRESS/EAST NEWS Jan Paweł od Krzyża. Tegoroczny cykl wielkopostny poświęcamy przypomnieniu „stacji” drogi krzyżowej jego życia i najważniejszym lekcjom z jego nauczania o miłości „aż do końca”

Doświadczał cierpień od dziecka. Podczas okupacji zaznał głodu i zimna, potrąciła go również wtedy niemiecka ciężarówka. Pontyfikat Jana Pawła II był także historią jego chorób. Był pierwszym w dziejach papieżem, który leczył się poza Watykanem. W klinice Gemelli spędził łącznie 153 dni, dlatego nazywał ją żartobliwie „Watykanem numer trzy”. W 1984 roku napisał przejmujący list o chrześcijańskim sensie ludzkiego cierpienia „Salvifici doloris”, nie przeczuwając może jeszcze wtedy, jak bardzo jego treść będzie spełniała się w jego życiu. W 1992 roku ustanowił Światowy Dzień Chorego, który obchodzony jest we wspomnienie objawienia Matki Bożej w Lourdes, czyli 11 lutego. Po operacji biodra w 1994 roku przed modlitwą „Anioł Pański” podzielił się osobistą refleksją: „Zrozumiałem, że mam wprowadzić Kościół w trzecie tysiąclecie przez modlitwę i wieloraką działalność, ale przekonałem się później, że to nie wystarcza: trzeba było wprowadzić go przez cierpienie. (…) Także papież musi być atakowany, musi cierpieć, aby każda rodzina i cały świat ujrzał, że istnieje Ewangelia – rzec można – »wyższa«: Ewangelia cierpienia, którą trzeba głosić, by przygotować przyszłość”. Te słowa okazały się prorocze. Jan Paweł II wprowadził Kościół i świat w nowe tysiąclecie za cenę wielu fizycznych i duchowych cierpień. Nigdy nie ukrywał swojego stanu zdrowia. Cierpiał na oczach ludzi, którym dawał w ten sposób niezwykłą katechezę. Wielokrotnie podkreślał wartość choroby i zwracał się do ludzi chorych i starszych z prośbą o modlitwę. Wraz z upływem lat coraz bardziej jego pontyfikat stawał się drogą krzyżową. Ostatnią pielgrzymkę zagraniczną odbył do Lourdes, gdzie chciał być pielgrzymem jako chory wśród chorych.

Historie papieskich chorób 

Zaczęło się od zamachu Ali Agcy. Operacja ratująca życie trwała 5 i pół godziny. Spędził wtedy w szpitalu 3 tygodnie. Miesiąc później znów musiał iść do szpitala z powodu groźnego zakażenia cytomegalowirusem. Tym razem przebywał w Gemelli prawie dwa miesiące. W lipcu 1992 roku przeszedł operację usunięcia guza jelita grubego. Nowotwór był wielkości pomarańczy, wycięto go w ostatnim momencie. Po otwarciu jamy brzusznej lekarze stwierdzili również obecność kamieni żółciowych i zdecydowali się na usunięcie woreczka żółciowego. Rok 1993 – zwichnięcie prawego ramienia i pęknięcie panewki stawowej. Papieżowi nastawiono staw barkowy i nałożono temblak, który nosił przez cztery tygodnie. Żartował, że lewą ręką może błogosławić równie dobrze jak prawą. W 1994 roku upadł w łazience i złamał kość udową, wstawiono mu protezę stawu biodrowego. Operacja nie całkiem się udała, proteza okazała się źle dopasowana. To spowodowało, że nigdy nie mógł już swobodnie chodzić. Zaczął więc posługiwać się laską. Szturchał nią odwiedzających go przyjaciół, udawał, że to strzelba, czasem wywijał nią jak Charlie Chaplin na spotkaniach z młodzieżą. W 1996 roku wykonano mu operację usunięcia wyrostka robaczkowego. Od połowy lat 90. cierpiał na chorobę Parkinsona, która nieustannie go osłabiała. Podczas podróży do Polski w 1999 roku upadł w nuncjaturze w Warszawie, lekko kalecząc się po prawej stronie czoła. Nie zjawił się na krakowskich Błoniach z powodu infekcji, której się nabawił. Jan Paweł II reagował z dystansem i humorem na postępujące ograniczenia związane z chorobą. Kiedy po operacji biodra kuśtykał powoli o lasce w auli synodalnej, zażartował: „A jednak się kręci” – powtarzając półgłosem słynne słowa Galileusza o ruchu Ziemi wokół Słońca. Samo cierpienie było jednak dla Jana Pawła II tematem bardzo ważnym, który wielokrotnie podejmował w swoim nauczaniu. W 2003 roku papież cierpiał na przenikliwy ból w kolanie wywołany artretyzmem. Miał mieć zabieg, ale lekarze uznali, że poddanie pacjenta znieczuleniu ogólnemu przy wysokim zaawansowaniu choroby Parkinsona byłoby zbyt niebezpieczne. Zabieg odwołano. Papież stawał się coraz bardziej unieruchomiony. Podczas podróży do Słowacji w 2003 roku nie dokończył przemówienia powitalnego na lotnisku z powodu nagłego osłabienia. W październiku tego samego roku Jan Paweł II obchodził 25-lecie swojego pontyfikatu. Telewizja Polska realizowała specjalny program z Watykanu. Papież wjechał na Salę Klementyńską na wózku. George Weigel, uczestnik tego spotkania, wspomina: „Trudno było mu utrzymać prosto głowę, twarz wydawała się zastygniętą maską, jego cierpienie było niemal wyczuwalne, a jednak jego roziskrzone oczy mówiły o wielkim przejęciu. (…) Karol Wojtyła z Wadowic, Krakowa i Rzymu szedł dalej swoją pielgrzymią drogą przez dolinę pogrążającą się w mroku. Te jasne niebieskie oczy mówiły o bólu z powodu tego, czego doznaje ze strony własnego ciała. Mówiły również bez słów o cierpieniu znoszonym w wierze i o powierzeniu się woli Bożej”. Do długiej listy schorzeń papieża trzeba dopisać te ostatnie z roku 2005, które zaprowadziły go do domu Ojca. Znaczne pogorszenie się stanu zdrowia rozpoczęło się 30 stycznia 2005 roku. Diagnoza brzmiała: „ostre zapalenie krtani i tchawicy”. Papież trafił jeszcze dwukrotnie do szpitala, gdzie poddano go zabiegowi tracheotomii z powodu niewydolności oddechowej. Bezpośrednią przyczyną śmierci okazał się wstrząs septyczny wywołany infekcją dróg moczowych. 

Ostatnie kazanie

18 maja 2004 roku papież obchodził swoje ostatnie, jak się okazało, urodziny. Kończył 84 lata. Miałem łaskę być na audiencji dla Polaków w Sali Klementyńskiej na Watykanie. Ucałowałem jego dłoń, spojrzałem w jego oczy, pierwszy i ostatni raz. Cieszyłem się tym spotkaniem, ale dominujące było uczucie smutku. Widać było, że papież dogasa. Czułem wręcz wyrzut sumienia, że dosłownie zamęczamy go swoją miłością, pragnieniem spotkania, dotknięcia. Wydawało mi się, że powinniśmy dać mu już święty spokój. On jednak chciał do końca być wierny swojej pasterskiej misji. Był silniejszy niż jego ciało odmawiające posłuszeństwa. Podczas swojej ostatniej pielgrzymki do Lourdes, w sierpniu 2004 roku, Jan Paweł dopełnił przemiany, którą trafnie opisał John Allen, reporter z USA, „z najwyższego Pasterza Kościoła w żywy symbol ludzkiego cierpienia – praktycznie w ikonę Chrystusa na krzyżu”. Kardynał Dziwisz podkreśla, że Jan Paweł cierpiał nie tylko fizycznie, ale i duchowo, kiedy zmuszony był przez chorobę do znacznego ograniczenia czy wręcz przerwania zajęć związanych z pełnieniem misji pasterza Kościoła powszechnego. „Jego droga była nieprzerwanym męczeństwem” – dodaje. „Nauczył się współżyć z bólem, z chorobą. Było to możliwe przede wszystkim dzięki jego duchowości, dzięki osobistej relacji z Bogiem”. Kiedy choroba papieża była już bardzo widoczna, w mediach podnoszono coraz częściej problem abdykacji. Tuż przed wizytą w Szwajcarii (5–6 czerwca 2004 r.) 41 katolickich osobistości z tego kraju podpisało publiczną petycję, domagając się ustąpienia papieża z urzędu.

Kardynał Dziwisz zauważa, że tego typu sugestie dużo bardziej raniły osoby z otocznia papieża niż jego samego. „On nie przywiązywał do nich wagi. W pewnym momencie papież zlecił przeanalizowanie kwestii abdykacji, po czym uznał, że wytrwa w swej misji tak długo, jak zechce Pan”. Kardynał Jean-Marie Lustiger wyjaśniał sens trwania Jana Pa­wła II na posterunku w taki sposób: „W swojej słabości papież bardziej niż kiedykolwiek realizuje wyznaczoną mu rolę polegającą na byciu zastępcą Chrystusa na ziemi, uczestniczeniu w cierpieniach naszego Odkupiciela. Nieraz mam takie wrażenie, że głowa Kościoła to superzarządca jakiejś wielkiej międzynarodowej korporacji, człowiek czynu, który podejmuje decyzje i jest oceniany przez pryzmat skuteczności. Jednak dla wierzących najskuteczniejszy czyn, tajemnica zbawienia, dokonuje się wtedy, gdy Chrystus znajduje się na krzyżu i nie może zrobić niczego innego ani podjąć innej decyzji, jak tylko przyjąć wolę Ojca”. „»Czy ten schorowany, śliniący się starzec na wózku rzeczywiście jest reprezentatywnym obrazem waszego Kościoła?«. To pytanie zadawano mi nieraz w ostatnich latach” – wspomina ks. Tomasz Halik. „»W pewnym sensie tak«, odpowiadałem, »bo kiedy patrzy się na Kościół z zewnątrz, to istotnie jest w nim coś bardzo kruchego. Jeśli jednak uda się wam zajrzeć w głąb, zobaczycie w nim siłę podobną do siły tego chorego Papieża…«. Nie, nie wstydziłem się jego fizycznej kruchości; byłem rad, że właśnie w nim Kościół ma inny typ reprezentanta niż ten, jaki proponuje świat ze swoim coraz bardziej stereotypowym sexy – i sport-looking przywódców, manekinów, spreparowanych na wzór reklam telewizyjnych, które zachwalają wieczną młodość. Byłem rad, że właśnie ten Papież kieruje w stronę naszego coraz gwałtowniej starzejącego się świata przesłanie, że starość nie może być powodem odkładania człowieka do lamusa. (…) Tak, częścią jego posługi stało się także »ostatnie kazanie« – owo bezradne charczenie i machanie ręką przez okno, a potem spokojne, godne umieranie na oczach świata”. 

Ewangelia cierpienia

Zanim Jan Paweł II wygłosił to milczące „ostatnie kazanie”, powiedział sporo na temat znaczenia cierpienia w ludzkim życiu. Podczas pielgrzymek i audiencji zawsze spotykał się z chorymi, przytulał, dotykał, błogosławił. Tematowi cierpienia poświęcił list apostolski „Salvifici doloris”. „To, co wyrażamy w słowie »cierpienie«, wydaje się szczególnie współistotne z człowiekiem” – pisał. „Cierpienie zdaje się przynależeć do transcendencji człowieka: jest jednym z tych punktów, w których człowiek zostaje niejako »skazany« na to, ażeby przerastał samego siebie”. Papież podkreśla, że cierpienie zawsze pozostaje tajemnicą, ale jeśli szukamy odpowiedzi na pytanie „dlaczego”, musimy zwrócić się ku objawieniu Bożej miłości. To „miłość jest też najpełniejszym źródłem odpowiedzi na pytanie o sens cierpienia. Odpowiedzi tej udzielił Bóg człowiekowi w Krzyżu Jezusa Chrystusa”. Pytanie o sens cierpienia nie jest pytaniem czysto akademickim. To pytanie z gruntu egzystencjalne, zadaje je przede wszystkim człowiek, którego dotyka konkretne nieszczęście. Wiąże się ono z „typowo ludzkim sprzeciwem oraz z pytaniem »dlaczego«. (…) Niejednokrotnie zapewne stawia to pytanie również Bogu – i stawia wobec Chrystusa”. Papież mówi w tym miejscu rzecz być może najciekawszą. Otóż człowiek cierpiący powinien dostrzec, że Ten, kogo pyta, „sam cierpi – a więc, że chce mu odpowiadać z Krzyża, z pośrodku swego własnego cierpienia”. Innymi słowy, Boża odpowiedź nie jest teoretycznym wykładem, pouczeniem z ambony czy katedry uniwersyteckiej. Odpowiedzią jest sam Ukrzyżowany – Jego cierpienie, krzyk, samotność, ból, konanie. „Trzeba jednakże nieraz czasu, nawet długiego czasu, ażeby ta odpowiedź zaczęła być wewnętrznie słyszalna”, zauważa Jan Paweł II. „Człowiek słyszy Jego zbawczą odpowiedź, w miarę jak sam staje się uczestnikiem cierpień Chrystusa. (…) Chrystus nie wyjaśnia w oderwaniu racji cierpienia, ale przede wszystkim mówi: »Pójdź za Mną!«. Pójdź! Weź udział swoim cierpieniem w tym zbawianiu świata, które dokonuje się przez moje cierpienie! Przez mój Krzyż. W miarę jak człowiek bierze swój krzyż, łącząc się duchowo z Krzyżem Chrystusa, odsłania się przed nim zbawczy sens cierpienia. (…) Wówczas też człowiek odnajduje w swoim cierpieniu pokój wewnętrzny, a nawet duchową radość”. Ostatnią częścią dokumentu jest medytacja o miłosiernym Samarytaninie. Jan Paweł II zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt cierpienia. Cierpiący człowiek pobudza innych przechodzących obok do samarytańskiego działania. Cierpienie może „wyzwalać w człowieku miłość, ów właśnie bezinteresowny dar z własnego »ja« na rzecz innych ludzi, ludzi cierpiących. Świat ludzkiego cierpienia przyzywa niejako bez przestanku inny świat: świat ludzkiej miłości – i tę bezinteresowną miłość, jaka budzi się w jego sercu i uczynkach, człowiek niejako zawdzięcza cierpieniu”. List kończy się bardzo osobistym wezwaniem do ludzi cierpiących: „I prosimy Was wszystkich, którzy cierpicie, abyście nas wspierali. Właśnie Was, którzy jesteście słabi, prosimy, abyście stawali się źródłem mocy dla Kościoła i dla ludzkości. W straszliwym zmaganiu się pomiędzy siłami dobra i zła, którego widownią jest nasz współczesny świat – niech Wasze cierpienie w jedności z Krzyżem Chrystusa przeważy!”. Ten motyw powtarzał się bardzo często. Podczas spotkań z chorymi Jan Paweł II prosił, aby zamieniali swoje cierpienie w modlitwę. „Nie wzbraniajcie się nigdy złożyć w darze Panu i Kościołowi waszych ofiar i waszego ukrytego bólu, a staniecie się pierwszymi, których wynagrodzi i obdaruje”. Pamiętam z jakiejś seminaryjnej konferencji ascetycznej w seminarium zdanie, że w życiu kapłana liczy się najbardziej to, ile wycierpi. Jeśli tę miarę przyłożymy do Jana Pawła, odkryjemy dużo, bardzo dużo.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.