Kościół na straży rozumu

Mariusz Majewski

publikacja 30.11.2013 08:35

Na temat tego, co nam zostało z Roku Wiary w Kościele, a także o szalenie niebezpiecznej ideologii gender i nowym ateizmie, który w praktyce jest neomarksizmem, z abp. Markiem Jędraszewskim rozmawia Mariusz Majewski

Kościół na straży rozumu Ks. Roman Tomaszczuk /foto gość Abp Marek Jędraszewski

Rozmawiamy na zakończenie Roku Wiary. Co nam zostaje z niego w Kościele?

Na to pytanie każdy musi odpowiedzieć sam, dokonując szczerego i rzetelnego podsumowania. Sądzę, że dał Kościołowi wiele, jednak pęd wydarzeń i związany z nimi szum medialny są tak wielkie, że brakuje czasu na zatrzymanie i refleksję. Właśnie w Roku Wiary doszło do czegoś bezprecedensowego w dziejach Kościoła. Jeden wielki papież, Benedykt XVI, nieoczekiwanie rezygnuje z Urzędu. Ale nie z krzyża, nie z tego, żeby dalej służyć Kościołowi. Mamy konklawe, które daje nam nowego następcę św. Piotra. I żyjemy już praktycznie drugim, bez wątpienia równie znaczącym papieżem Franciszkiem, jakby zapominając o tym, kto zapoczątkował ideę Roku Wiary i kto przez pół roku jemu przewodził.

Ta nieoczekiwana zmiana to jakiś szczególny znak związany właśnie z Rokiem Wiary?

Musieliśmy jeszcze raz postawić sobie ważnie pytania dotyczące istoty Kościoła. Na czym polega urząd papieski? Co to znaczy być Piotrem naszych czasów? Co to znaczy, że wszyscy należymy do wspólnoty Kościoła? Myślę, że wszystko to było bardzo istotne, ale w pędzie zdarzeń nie do końca zastanowiliśmy się nad tymi pytaniami. Nie skorzystaliśmy należycie z tych swoistych rekolekcji, jakie stały się naszym udziałem po ogłoszeniu rezygnacji Benedykta XVI i w czasie oczekiwania na nowego papieża. W zamyśle Benedykta XVI Rok Wiary miał być okresem zwrócenia uwagi na to, czym w swej istocie jest wiara: że jest ona osobistą decyzją pójścia za Jezusem, gdzie fundamentalną rolę odgrywa w niej nie tylko element poznawczy, ale wola człowieka. Wiara to decyzja, że chcemy iść za Bogiem – wiernie, do końca, na dobre i na złe.

Często słyszałem od duchownych i świeckich, że Rok Wiary niósł ze sobą trudny czas oczyszczenia. Wiąże się on chociażby ze sprawą pedofilii?

Moja doktorantka powiedziała rok temu podczas seminarium, że boi się tego Roku Wiary, ponieważ to będzie wielkie dobro. A tam, gdzie dzieje się dobro, tym bardziej próbuje wkradać się zło. Istotnie, pojawiły się problemy i nikt nie zamyka oczu na ich istnienie. Jednakże nie można budować obrazu Kościoła tylko na podstawie medialnego przekazu. Często media głównego nurtu przedstawiają Kościół niemalże jak jakąś organizację przestępczą. To bardzo nieprawdziwy i krzywdzący obraz. Trzeba się przezeń przedzierać i dochodzić do istoty wiary.

Ładnie to brzmi, ale jak przedzierać się do istoty wiary?

Odwołam się do św. Edyty Stein. U niej prawdziwy przełom w dochodzeniu do wiary nastąpił po całonocnej lekturze biografii Teresy z Avila. Na koniec zamknęła książkę i z pewną determinacją powiedziała: „To jest prawda!”. Nie było to tylko stwierdzenie teoriopoznawcze. Dzięki świadectwu św. Teresy, Edyta Stein ostatecznie przekonała się, że sam Chrystus jest tą Prawdą, która domaga się od człowieka osobistej i jednoznacznej decyzji. W jej przypadku podążanie za Chrystusem tutaj, na ziemi, skończyło się w Auschwitz. W jakiejś mierze Edytę Stein można uznać za paradygmat, za model Roku Wiary. Jej droga za Chrystusem przypadała na ciemną noc, jaką był wówczas nazizm. Wykazała wierność Jemu aż do końca, aż do męczeństwa.

Pasterz będzie musiał zdać sprawozdanie z troski o własną owczarnię. Jakich owoców spodziewa się Ksiądz Arcybiskup po tym czasie w swojej diecezji?

Rok Wiary zaznaczył się „Dialogami w Katedrze”, miały też miejsce „Dialogi Młodych” w Pabianicach. W okresie Wielkiego Postu spotykaliśmy się codziennie w Łodzi w kościołach stacyjnych, na wzór kościołów stacyjnych Rzymu pierwszych wieków chrześcijaństwa, który to czcigodny zwyczaj rozsławiła i przywróciła Wiecznemu Miastu pani ambasador RP przy Stolicy Świętej Hanna Suchocka. Odbyły się też dwie archidiecezjalne pielgrzymki: do Rzymu i do Ziemi Świętej. Na koniec ukazała się specjalna publikacja łódzkiego środowiska teologicznego, zatytułowana Wierzyć i rozumieć. Refleksje nad przesłaniem wiary w Katechizmie Kościoła Katolickiego. Jest to tym bardziej cenna książka, że Benedykt XVI zachęcał, aby w Roku Wiary pogłębiać znajomość wiary właśnie poprzez studium tego Katechizmu.

Jakich zmian spodziewa się Ksiądz Arcybiskup po tym roku?

Bardzo mi zależy na tym, aby pośród wiernych Archidiecezji Łódzkiej wzrosła pobożność eucharystyczna. W czerwcu ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu zauważyłem, że w wielu parafiach nie ma obchodów oktawy Bożego Ciała. Żaden z pytanych przeze mnie księży nie potrafił powiedzieć, jak to się stało, że one zniknęły. Prawdopodobnie miało to miejsce u początku lat 70. ubiegłego wieku na skutek niezbyt trafnie interpretowanej posoborowej reformy liturgicznej. Świętowanie oktawy Bożego Ciała musi powrócić. Chcę również, żeby wróciły klęczniki dla księży w zakrystiach.

Dość niespodziewany oraz praktyczny postulat, i chyba łatwo wykonalny?

Pan się śmieje, ale wbrew pozorom jest to poważna sprawa. Dla księdza powinno być oczywiste, że zaraz po Eucharystii klęka i dziękuje Bogu za to, co się przed chwilą dokonało poprzez jego kapłańską posługę. Rozumiem, że zaraz po Mszy św. ustawia się kolejka ludzi, chcących coś w zakrystii załatwić. Jednak nawet krótkie dziękczynienie powinno być naszym dobrym duchowym nawykiem. Autentyczną i głęboką pobożność eucharystyczną należy wypracowywać, zaczynając od prostych, praktycznych spraw. Wiadomo, że nie jest to najistotniejszy element programu, który chcemy wprowadzać. Może jednak pomóc i zachęcać do tej pobożności jako, z jednej strony, wyraz osobistych, duchowych potrzeb i pragnień kapłana, i, z drugiej strony, jako dostrzegalny dla innych fakt, że ksiądz naprawdę się modli, a nie tylko wzywa innych do modlitwy.

Jakie są istotniejsze punkty tego programu?

Od I niedzieli Adwentu 2013 r. wprowadzamy na zakończenie każdej homilii, kazania czy nawet, jeśli będzie, listu biskupów, pięciominutową refleksję na temat poszczególnych znaków i gestów składających się na liturgię eucharystyczną. Zaczynając od chwili wejścia do kościoła aż po końcowe „Amen”. Gotowe są mini-katechezy na wszystkie niedziele Adwentu i okresu Bożego Narodzenia. Z biegiem czasu pojawią się kolejne. Przejście w ten sposób przez całą liturgię Mszy św. może potrwać nawet dwa lata. Trzeba jednak to robić. Eucharystia jest źródłem i szczytem całego naszego chrześcijańskiego życia, musimy jej zatem poświęcić wiele uwagi. Ponadto w ramach owoców Roku Wiary dążymy do tego, żeby w każdej parafii działał zespół „Caritas”. Konkretne struktury niosące konkretną pomoc. Pragnę także, aby rozwijało się duszpasterstwo biblijne.

Publicznie mówił Ksiądz Arcybiskup o zagrożeniach duchowych i egzorcyzmach. Kadencyjność egzorcystów, czy przygotowanie jakiegoś vademecum dla nich. Skąd takie pomysły?

Temat pojawił się na sierpniowym posiedzeniu biskupów diecezjalnych. Podobnie jak dyskusja wokół miesięcznika „Egzorcysta”. Sprawa jest bardzo delikatna. Potrzeba ogromnej wrażliwości, dużego rozeznania i ostrości widzenia, aby umieć oddzielić opętanie i działanie złego ducha od pewnych psychopatycznych stanów chorobowych. Stąd konieczność ścisłej współpracy między egzorcystami i psychiatrami. Egzorcyzmy to rzecz bardzo osobista, głęboko wchodząca nie tylko w życie danego człowieka, ale też w historię jego rodziny, ze wszystkimi jej ciemnymi czy jasnymi momentami. Nie jest to wprawdzie tajemnica spowiedzi, uważam jednak, że egzorcysta nie powinien opowiadać o rzeczach, które dokonywały się podczas sprawowania przez niego jego urzędu. Ludzie muszą mieć pełne zaufanie co do jego dyskrecji. Co najwyżej to oni sami zdecydują, czy chcą się tym dzielić z innymi.

Dlaczego „Egzorcysta” to dziwny miesięcznik? Przecież ogólne mówienie egzorcystów o zagrożeniach duchowych, bez nawiązania wprost do konkretnych osób, może być dobrą rzeczą i rodzajem profilaktyki?

Nawet jeśli będzie się uciekać do ogólności, to pozostaje, niestety, niebezpieczeństwo złamania pewnej tajemnicy i zaufania. Nie należy zbyt lekkomyślnie podejmować tego ryzyka. Ponadto to pismo nie posiada Imprimatur ze strony kompetentnej władzy duchownej. Są tam różne artykuły o różnym poziomie, a uwiarygodniają je teksty księży egzorcystów. Moim zdaniem nie powinno tak być. Dowiedziałem się niedawno, że były również inne propozycje na nazwę miesięcznika, ale wydawca stwierdził, że rynkowo najlepszy jest „Egzorcysta”. A przecież nie chodzi tutaj ani o rynek ani o interes. Nam przede wszystkim powinno zależeć na dobru duchowym wiernych. 

Faktem jednak jest, że coraz więcej ludzi szuka pomocy u egzorcystów. Jak w takim razie docierać do ludzi z właściwym przekazem, zanim jeszcze wpadną w kłopoty związane z okultyzmem?

Kilka lat temu zapytałem ks. prałata Mariana Piątkowskiego z Poznania, wybitnego egzorcystę w skali ogólnopolskiej, dlaczego obecnie tak dużo ludzi zgłasza się po pomoc do egzorcystów. Odpowiedział, że jest to przede wszystkim skutkiem odejścia od pierwszego przykazania Dekalogu. Również w sferze duchowej ma zastosowanie znane prawo, iż natura boi się próżni. Mamy dzisiaj często do czynienia z praktyczną, kulturową negacją Boga. W jej wyniku panoszy się zło, próbuje wdzierać się do społeczeństw i w życie konkretnych ludzi. Zdając sobie sprawę z tej sytuacji, w naszym mówieniu o zagrożeniach należy położyć pierwszorzędny i bardzo mocny nacisk nie tyle na samą walkę ze złem, ile bardziej na ukazywanie wiary w Boga, który chce nas chronić, który daje nam prawdziwe życie – ponieważ jest zwycięską Miłością, ponieważ jest Ojcem. Najważniejszą rzeczą jest podkreślanie prawdy, że zło zostało już ostatecznie pokonane na krzyżu Chrystusa. W ten sposób uniknie się niebezpieczeństwa swego rodzaju manicheizmu, któremu zdają się ulegać niektóre osoby, widzące wszędzie zło – i to zło tryumfujące.

W episkopacie jest Ksiądz Arcybiskup głównym krytykiem gender podkreślając,  że jest to „szalenie niebezpieczną ideologią prowadzącą do śmierci samej cywilizacji”. Skąd taka ostra ocena?

To nie jest mój odosobniony głos. To także stanowisko całej wspólnoty polskich biskupów. Ideologia gender jest bardzo niebezpieczna, bo tak naprawdę kwestionuje tożsamość człowieka określaną już przez same struktury biologiczne. Ciekawe, że zwolennicy gender konsekwentnie unikają i nie chcą mieć za partnerów w publicznych dyskusjach biologów, a zwłaszcza genetyków. Boją się ich, ponieważ dobrze wiedzą, że z ich strony padną twarde argumenty naukowe mówiące o tym, że człowiek już od chwili poczęcia jest albo kobietą albo mężczyzną. Od momentu poczęcia wszystko jest już zdecydowane, jeśli chodzi o naszą strukturę genetyczną.

Jako profesor filozof szukał Ksiądz Arcybiskup korzeni gender?

Szukając pierwszych – przynajmniej mi znanych – intuicji gender, trzeba sięgnąć do dzieł „nieśmiertelnego” Fryderyka Engelsa. Zasłynął on jako komentator Marksa, ale nie tylko. Jest autorem studium „Pochodzenie rodziny, własności prywatnej i państwa”, w którym stwierdził, że małżeństwo „zjawia się jako ujarzmienie jednej płci przez drugą, jako proklamowanie nieznanej dotychczas w dziejach pierwotnych wrogości płci”. Idąc tropem Engelsa, radykalni przedstawiciele ruchu feministycznego orzekli, że właśnie kobieta jest prototypem „klasy uciskanej”, a jako narzędzia tego ucisku uznali małżeństwo i „obowiązkowy heteroseksualizm”. Zgodnie z doktryną Marksa, człowiek i jego świadomość są produktem warunków, w których on żyje, uznano, iż kobiety nie mają żadnych naturalnych uczuć macierzyńskich i że te uczucia pojawiają się dopiero na pewnym etapie historii. A ponieważ są one źródłem zniewolenia i opresji kobiety, należy stworzyć takie nowe kulturowe warunki, aby się one – w imię wolności kobiety – w ogóle w niej nie pojawiały. Skoro zaś głównym nieszczęściem kobiety jest macierzyństwo i dziecko, wszystko to, co godzi w dziecko, jawi się jako element wyzwoleńczy.

Aż trudno uwierzyć, że ktoś to dzisiaj traktuje poważnie i bierze za podstawę swojego działania. To wystarczy, żeby jak mówią niektórzy „Kościół straszył gender”?

Ta  ideologia w sposób fundamentalny uderza w rodzinę, a przez to w przyszłość społeczeństwa. Dla mnie to także dowód na to, że tak zwany nowy ateizm jest w zasadzie neomarksizmem. Ideologia głoszona przez Engelsa była wpisana w materializm i w przekonanie, że nie ma Boga i czegoś takiego, jak życie po śmierci. Podobnie jest i dzisiaj. Odrzuca się Boga, neguje się możliwość życia po śmierci. Wobec tego pozostaje już tylko jedna kwestia: jak człowiek wykorzysta swoją wolność, usuwając wszelakie uwarunkowania tej wolności, włącznie z negacją uwarunkowań biologicznych, aby żyć jedynie „łatwo, lekko i przyjemnie”.

Biskupi przestrzegają, a niektóre środowiska wewnątrz Kościoła, jak krakowski Znak czy warszawska Więź, przekonują, że trzeba gender poznać, co więcej katolicy mogą znaleźć ze zwolennikami tej ideologii porozumienie wokół niektórych spraw społecznych?

Chrześcijaństwo bynajmniej nie ucieka od tego, co jawi się jako niezrozumiałe, ale pragnie to niezrozumiałe przeniknąć – na ile jest to możliwe – światłem rozumu. „Fides quaerens intellectum” – „wiara domaga się zrozumienia” powiedział już w XI wieku św. Anzelm z Canterbury. To stwierdzenie doskonale oddaje postawę Kościoła,  który jest otwarty na rozum i na wszystkie wyzwania, jakie on stawia wobec chrześcijańskiej wiary. Taka sama postawa powinna obowiązywać także dzisiaj. Osobiście bałbym się postawy jakiegoś irracjonalnego lęku przed poznawaniem ideologii gender. Trzeba ją poznawać, aby tym bardziej uświadomić sobie niebezpieczeństwa, jakie ona ze sobą niesie. Ogólnie rzecz biorąc, nie można uciekać od dyskusji, tym bardziej że posiadamy bardzo mocne argumenty na irracjonalność tej ideologii zarówno z punktu widzenia genetyki, jak i kształtowania normalnej ludzkiej osobowości.

Zwolennicy gender powiedzą, że krytyka ze strony biskupów i katolików to przejaw „ciemnogrodu”.

Gender jest nie do przyjęcia nie tylko dla katolików, ale dla każdego, kto zdaje sobie sprawę z tego, że świat to nie tylko materia i że życie człowieka nie kończy się na jego śmierci biologicznej. I że jest coś takiego jak obiektywne prawo naturalne. Wszystkiego w człowieku, zwłaszcza jego sumienia i obiektywnych wartości, jakimi się ono kieruje, nie da się wytłumaczyć poprzez same tylko warunki kulturowe, w których przyszło człowiekowi żyć. Już w czasach Platona, a zatem na kilka wieków przed Chrystusem, mówiono o nieśmiertelności człowieka, znajdując dla tego poglądu bardzo przekonujące racje filozoficzne. W obecnej sytuacji kulturowej mamy do czynienia z niezwykle ciekawą, wręcz paradoksalną sprawą: Kościół częstokroć jest pogardliwie nazywany ciemnogrodem, a tymczasem broni on rozumu, a tym samym broni świat przed irracjonalizmem. Było to już widoczne w encyklice Jana Pawła II „Fides et ratio”. Dzisiaj staje się to coraz bardziej widoczne i coraz bardziej konieczne dla dobra naszej kultury i jej przyszłości.

Twierdzi Ksiądz Arcybiskup, że współczesna kultura tworzy nowego człowieka. Jaki on jest czy jaki ma być?

Tylko tradycyjnie rozumiana rodzina i Kościół mogą się skutecznie przeciwstawiać lewackim wizjom antropologicznym, które tak wszechpotężnie obecne są zwłaszcza w mediach. Trudno się więc dziwić, że właśnie one – rodzina i Kościół – stały się przedmiotem ostrych ataków. Nowy człowiek współczesnej kultury to homo ludens w najbardziej radykalnym, a przez to w najbardziej samowyniszczającym się wydaniu. Człowiek, który powinien się bawić za wszelką cenę i do końca, dopóki trwa życie. Ten sam człowiek powinien też decydować o tym, kiedy zakończyć tę zabawę życia. W ten mniej więcej sposób próbuje się uzasadnić eutanazję. Takie jej usprawiedliwienie nie jest zresztą wcale nowe.

Gdzie możemy spotkać takie tłumaczenie odbierania sobie życia przez człowieka?

Przychodzi mi na myśl Ernest Hemingway. Silny człowiek: boks, żeglowanie, walki byków, alkohol, kobiety, światowa sława. A w pewnym momencie przychodzi świadomość, że siły nie pozwalają już na taką aktywność i pęd życia. Pozostaje więc tylko jedno: wziąć do ręki sztucer, jak to zresztą uczynił przed nim jego ojciec, otworzyć usta i pociągnąć za spust. Odwołam się też do jednej z reakcji na mój list pasterski przed tegoroczną uroczystością Wszystkich Świętych. W jednym z jego akapitów zwróciłem uwagę na halloween i jego pogański rodowód. Tymczasem dyrektor jednego z prestiżowych łódzkich liceów zakazał jakichkolwiek komentarzy na temat tego pseudo-święta i wręcz nakazał uczniom po prostu się bawić. Liczy się bowiem tylko zabawa – bez jakiejkolwiek refleksji, bez jakiegokolwiek wartościowania. Można by powiedzieć: to klęska pedagogiczna. Niewątpliwie tak jest. Ale należałoby także uogólnić to stwierdzenie: to klęska naszej współczesnej kultury, a właściwie pseudokultury, bo o prawdziwej kulturze trudno tu mówić. „Kultura jest tym, przez co człowiek, jako człowiek, staje się bardziej człowiekiem: bardziej jest” – powiedział w 1980 r. Jan Paweł II w siedzibie UNESCO w Paryżu. Poprzez samą tylko zabawę i nieustanny pościg za przyjemnościami, wspomagany przez seks, alkohol, narkotyki czy dopalacze człowiek na pewno nie będzie bardziej człowiekiem – nawet jeśli się go dumnie nazwie nowym człowiekiem.

Trochę taki „bal na Titanicu”. Co w takim razie trzeba robić, żeby człowiek stawał się jeszcze bardziej człowiekiem?

Jestem głęboko przekonany, że współczesna kultura powinna wziąć sobie mocno do serca słynne słowa Jana Pawła II z Mszy świętej inaugurującej jego pontyfikat w dniu 22 października 1978 roku: „Nie lękajcie się! Otwórzcie, a nawet, otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi! Jego zbawczej władzy otwórzcie granice państw, ustrojów ekonomicznych i politycznych, szerokich dziedzin kultury, cywilizacji, rozwoju. Nie lękajcie się! Chrystus wie, co jest w człowieku. Tylko On to wie! Dzisiaj tak często człowiek nie wie, co nosi w sobie, w głębi swojej duszy, swego serca. Tak często jest niepewny sensu swego życia na tej ziemi. Tak często opanowuje go zwątpienie, które przechodzi w rozpacz. Pozwólcie zatem – proszę was, błagam was z pokorą i ufnością – pozwólcie Chrystusowi mówić do człowieka. Tylko On ma słowa życia, tak, życia wiecznego”. Przyjęcie Chrystusa jest bowiem jedynym warunkiem stworzenia naprawdę nowego człowieka.