Człowiek idealny

Tomasz Terlikowski

publikacja 27.09.2013 10:31

W USA i Norwegii ponad 95 proc. dzieci z zespołem Downa jest zabijanych w okresie prenatalnym. Nawet liberalni filozofowie uważają, że eugenika stawia pod znakiem zapytania przyszłość ludzkości – pisze Tomasz P. Terlikowski w swojej najnowszej książce „Faktura na zabijanie”. Publikujemy jej fragment.

Człowiek idealny Jakub Szymczuk /GN Tomasz Terlikowski

„Uważamy, że naszym moralnym obowiązkiem jest opieka nad dziećmi, karmienie ich, ubieranie, wykształcenie, by zapewnić im dobre życie. A przecież dzieci, które narodzą się z wyselekcjonowanych, lepszych embrionów, będą miały lepsze życie” – mówił w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” znany brytyjski bioetyk prof. Julian Savulescu z Oksfordu. A wtórował mu prof. Jan Hartman. „Jeśli człowiek może coś poddać regulacji i swojej władzy racjonalnej, to prędzej czy później tak się stanie. Będzie uważane za coś niemoralnego i niewłaściwego zdawać się na przypadek. W prokreacji prawdopodobnie ustali się etyczny standard, że prokreacja powinna być odpowiedzialna, a więc przebiegać pod kontrolą etyczną. (...) Nie ma żadnej oczywistości moralnej na rzecz przewagi moralnej którejkolwiek strony alternatywy: prokreacji całkowicie dowolnej, zdanej na przypadek i prokreacji ograniczonej i kierowanej. Nie ma tu żadnej oczywistej intuicji moralnej, że jedno jest lepsze od drugiego. Sądzę, że taka eugenika prewencyjna stanie się za jakiś czas standardem, a poza tym, ludzie, mogąc wpływać na cechy swojego potomstwa, co najmniej na płeć, a pewnie na różne inne cechy, być może będą się na to decydować, chociaż może się to nam nie podobać” – podkreślał polski filozof.

Liberalna eugeniczna rampa

Takie opinie, i to też trzeba gwoli uczciwości przyznać, coraz częściej budzą ostry sprzeciw, a przynajmniej wątpliwości także części wyrażających agnostyczne czy liberalne poglądy filozofów oraz uczonych. I nie chodzi tylko o tradycyjnie negatywnie nastawionych do liberalnej eugeniki Jürgena Habermasa czy Francisa Fukuyamę, ale także o biologów, którzy swoją karierę związali właśnie z techniką zapłodnienia pozaustrojowego. Jednym z najmocniejszych świadectw budzącej się świadomości zagrożenia, jakim może być liberalna eugenika, jest wystąpienie prof. Roberta Winstona (lekarza, jednego z pionierów techniki in vitro w Wielkiej Brytanii, specjalisty od „planowania rodziny” i wreszcie polityka lewicowej Partii Pracy) w Roslin Institute w Edynburgu, które wygłoszone zostało wiosną roku 2013.

Lord Winston w tym fundamentalnym przemówieniu ostrzegał, że niekontrolowany przez nikogo przemysł reprodukcyjny może doprowadzić do uformowania się pewnej „formy eugeniki”, która zaproponuje ludziom możliwość nadawania swoim dzieciom określonych cech (choćby inteligencji czy urody), jakie wydają się im niezbędne do życia o odpowiedniej jakości. A to może mieć poważne skutki (niekoniecznie pozytywne) nie tylko dla jednostek, ale także dla społeczeństwa jako całości. – Już teraz dysponujemy technologią, która pozwala na modyfikacje genomu jednostek, poprzez transfer genowy czy zastępowanie genetyczne – podkreślał. – Możemy znaleźć ludzi, którzy będą chcieli ulepszyć swoje dzieci, poprawiając ich inteligencję, wytrzymałość, urodę czy inne cechy charakteru – uzupełniał uczony i ostrzegał, że może to prowadzić do powstania rynku tego typu usług. – Konsekwencją tego stanie się zaś nowy rodzaj eugeniki, który będzie miał gigantyczne skutki dla rozwiniętych społeczeństw – dodawał i wzywał, by prawodawcy zajęli się na poważnie uregulowaniem kwestii odpowiedzialności za związane z tym niebezpieczeństwa czy choćby przedyskutowaniem, czy zamiast modyfikować genetycznie ludzi, nie lepiej byłoby jednak wychowywać ich do mądrości i wysiłku fizycznego. Winston podkreślał, że istnieje wiele zagrożeń związanych z modyfikacjami genetycznymi (część z nich może dotyczyć samych dzieci, z innymi będą się zmagać kolejne pokolenia), i choć nie sposób nie zauważyć, że do ich powstania on sam w znaczącym stopniu swoimi badaniami i wypowiedziami się przyczynił, to trudno nie zgodzić się z jego opinią, że rodząca się eugenika stawia pod znakiem zapytania przyszłość ludzkości.

I to stawia już teraz. Winston zauważa, że większość z technik eugenicznych, jakie mogą być stosowane do „doskonalenia” ludzi, jest dziś dostępnych, a Francis Fukuyama jasno pokazuje, że część z nich polega na zwyczajnej eliminacji słabszych czy chorych jednostek na zarodkowym etapie rozwoju. – Pierwszy krok w kierunku uzyskania przez rodziców większej kontroli nad genomem ich dzieci zostanie postawiony nie wskutek rozwoju inżynierii genetycznej, lecz dzięki przedimplantacyjnej diagnostyce genetycznej. W przyszłości wszyscy rodzice będą zapewne mieli możliwość automatycznego zbadania zarodków pod kątem występowania wielu chorób oraz przeniesienia tych z „właściwymi” genami do macicy matki – wieszczy Fukuyama. I nawet jeśli można mieć wątpliwości, czy słuszne jest używanie przez niego dużego kwantyfikatora i wygłaszanie twierdzenia, iż przyszłość związana jest z metodami zapłodnienia pozaustrojowego, to z przykrością należy dostrzec, że w swoich analizach trafnie odczytuje on kierunek, w jakim zmierza nasza cywilizacja. Już teraz bowiem coraz więcej bioetyków uznaje prawo rodziców do takiej, a nawet płciowej selekcji zarodków i oczyszczania populacji z tych, które nie są dobrze widziane. I choć ta „nowa eugenika” opiera się na jednostkowych decyzjach, a nie na prawie stanowionym przez państwo, to ma ona także wymiar społeczny. – Wystarczy spojrzeć na dzisiejszą sytuację w Azji, gdzie połączenie tanich badań USG i łatwego dostępu do przerywania ciąży doprowadziło do gwałtownych zmian w liczebności płci. W Korei na przykład na początku lat 90. na każde 100 przychodzących na świat dziewczynek przypadało 122 chłopców, podczas gdy normalnie stosunek ten wynosi 100 do 105. W Chińskiej Republice Ludowej na 100 dziewczynek rodzi się 117 chłopców, a w niektórych regionach północnych Indii dysproporcja jest jeszcze większa. Doprowadziło to do niedoboru dziewcząt w Azji – ekonomista Amartya Sen ocenił, że jest ich o 100 milionów za mało. We wszystkich wymienionych wyżej społeczeństwach aborcja ze względu na płeć dziecka jest zabroniona, jednak mimo nacisków ze strony rządów pragnienie rodziców, by mieć męskiego potomka, doprowadziło do silnego zaburzenia równowagi między płciami. Taka nierównowaga może mieć poważne konsekwencje społeczne – zauważa Fukuyama.

Z podobnym zjawiskiem społecznych skutków eugeniki liberalnej mamy do czynienia także w krajach zachodnich. Tu, inaczej niż w Azji, dotyka ona jednak przede wszystkim osób z wadami genetycznymi. Ponad 95 proc. dzieci na zarodkowym czy embrionalnym etapie rozwoju, u których zdiagnozowano zespół Downa, jest w Stanach Zjednoczonych czy Norwegii usuwanych. Nie inaczej dzieje się w przypadku zarodków poczętych metodą in vitro – przeprowadza się u nich testy na mukowiscydozę, hemofilię czy inne schorzenia genetyczne, a te, u których odkryte zostaną schorzenia, eliminuje się. Tak postępuje się zresztą nie tylko z dziećmi dotkniętymi wadami, które na pewno skończą się ich ciężką chorobą, ale również z takimi, u których choroba jedynie może (bo wcale nie musi) wystąpić. Przy takim podejściu Fryderyk Chopin, który – według części biografów – chorował na pewną formę mukowiscydozy, w naszym doskonałym genetycznie społeczeństwie nie miałby prawa się urodzić. I jakoś trudno nie zadać pytania, czy rzeczywiście świat bez niego byłby lepszy...

Na obecnym etapie rozwoju techniki możemy mówić jedynie o „jednostkowej” eugenice liberalnej, ale – co pokazuje Lee Silver w „Raju poprawionym” – już niebawem możemy się spodziewać liberalnej eugeniki w wymiarze przemysłowym, w trakcie której niszczone będą setki zarodków, by wyselekcjonować jeden możliwie najbliższy ideału. Aby jednak do tego doszło, konieczne jest opracowanie skutecznej metody pozyskiwania od kobiet setek, a najlepiej tysięcy komórek jajowych, które następnie się zapłodni, by później przedstawić rodzicom do wybrania najlepiej zapowiadający się zarodek. Silver, choć może to szokować, nie widzi w tym analogii do zachowania SS-manów na rampie, także wybierających spośród tysięcy ludzi tych, którzy mieli być użyteczni. Niedopuszczalne jest dla niego również porównanie takiego wyboru do wyboru między własnymi dziećmi. „Pomiędzy selekcją zarodków a wybieraniem dzieci nie można jednak stawiać znaku równości. Selekcja zarodków pozwala nam wybrać określony genotyp, a nie dziecko” – oznajmia Silver, jakby nie dostrzegając, że ów genotyp jest czyjś i że likwidacja złego genotypu oznacza w istocie likwidację nieodpowiedniej jednostki. Ucieczkę przed tą bolesną prawdą ułatwia mu uznanie, że „wirtualne dzieci istnieją tylko w wyobraźni”, a prawdziwy jest tylko zarodek, ale on jest w istocie jedynie genotypem...

Moralny obowiązek wyeliminowania słabszych

Moralne myślenie współczesnej bioetyki oparte jest na zastąpieniu analizy etycznej analizą techniczną. Ujmując rzecz w dużym uproszczeniu, zakłada się, że jeśli coś jest technicznie wykonalne, to zapewne można to usprawiedliwić moralnie. I z takim właśnie procesem różnorodnego usprawiedliwiania selekcji eugenicznej mamy do czynienia we współczesnej bioetyce. Julian Savulescu jest jednym z tych badaczy, którzy – z pewnymi zastrzeżeniami – idą najdalej w budowaniu moralnego usprawiedliwienia dla każdego eugenicznego wyboru rodziców. „Jeśli para (lub pojedynczy reproduktor) decyduje się na posiadanie dziecka, a wybór jest możliwy, wówczas mają oni znaczące moralne przesłanki, by spośród swoich potencjalnych dzieci wybrać takie, co do którego życia mogą się spodziewać, w świetle istniejących przesłanek, że będzie ono najlepsze, a przynajmniej nie gorsze od innych potencjalnie możliwych” – wyjaśniają swoje stanowisko określane mianem „prokreacyjnej wspaniałomyślności” Julian Savulescu i Guy Kahane. Ten sterylnie czysty język ukrywa fundamentalną prawdę o tym, że autorzy zajmują się powołanymi już do życia zarodkami, z których każdy, jeśli tylko dostarczyć mu pożywienia i bezpiecznego miejsca, może dorosnąć i stać się na przykład liberalnym bioetykiem. Wybór między „potencjalnymi” dziećmi oznacza więc – i trzeba mieć tego świadomość, gdy analizujemy ten tekst – wybór między osobami jak najbardziej realnymi, tyle że na bardzo wczesnym etapie rozwoju (obaj bioetycy dopuszczają zresztą eliminację ludzi nieodpowiednich również na późniejszych etapach rozwoju – jak się wydaje – włącznie z aborcją pourodzeniową, czyli dzieciobójstwem).

„Moralne zobowiązanie” wyboru dziecka o możliwie największej szansie na dobre życie, unikanie schorzeń, cierpień czy możliwych braków, nie oznacza – i to trzeba Savulescu i Kahane przyznać – że chcą oni wprowadzać jakiś moralny zamordyzm, w zgodzie z którym likwidacja nieodpowiednich, o zbyt małej szansie na dobre życie, zarodków byłaby konieczna. (Taką postawę określają oni mianem „absolutnego zobowiązania do prokreacyjnej wspaniałomyślności” i definiują jako „absolutne moralne zobowiązanie” do wyboru dziecka najlepszego z możliwych). Ich stanowisko jest bardziej umiarkowane i zakłada jedynie „istotne moralne przesłanki” do takiej selekcji, ale nie jej przymus. To jednak, przed czym cofają się Kahane i Savulescu, nie jest już problemem dla dwójki amerykańskich badaczek formułujących postulat, by prawo nakładało na rodziców obowiązek przeprowadzania testów prenatalnych, które miałyby uniemożliwić narodziny chorych czy upośledzonych dzieci.

Janet Malek z East Carolina University oraz Judith F. Daar z Whittier Law School przekonują w tekście „The Case for a Parental Duty to Use Preimplantation Genetic Diagnosis for Medical Benefit”, zamieszczonym w „The American Journal of Bioethics”, że prawo może i powinno nakładać obowiązek testów preimplantacyjnych na rodziców dzieci, które mają urodzić się z zapłodnienia in vitro. W ten sposób badaczki chcą poprawić jakość życia rodzących się dzieci, a także wyeliminować te, które mogłyby przyjść na świat chore czy niepełnosprawne. Jeśli rodzice potencjalnie są nosicielami rozmaitych schorzeń genetycznych – to zdaniem badaczek – prawo może na nich nałożyć obowiązek takich badań. A powodem, poza rzekomym dobrem dzieci, ma być także dobro rodziców, którzy – odmawiając takich badań – mogliby narazić się na proces ze strony własnych niepełnosprawnych dzieci, gdyby te w przyszłości odkryły, że żyją, bo implantowano je do organizmu matki bez sprawdzenia, czy są chore. Innym argumentem na rzecz takiego rozwiązania są korzyści ekonomiczne dla państwa. Otóż niedopuszczenie do narodzin dzieci chorych ma sprawić, że państwo nie będzie musiało ponosić kosztów ich leczenia czy rehabilitacji.

Oczywiście na razie to „tylko” założenia badaczy, ale trzeba mieć świadomość, iż rosnące koszty leczenia osób upośledzonych czy chorych mogą błyskawicznie sprawić, że to, co było tylko intelektualną zabawą, szybko przekształci się w rzeczywistość. Niemieccy i austriaccy zwolennicy eugenicznej likwidacji osób chorych psychicznie też zaczynali od intelektualnych rozważań, ale to, co przygotowali, zostało – przy użyciu odpowiednich metod propagandowych – wprowadzone w życie właśnie z przyczyn ekonomicznych. Gdy w 1920 roku psychiatra Alfred Hoch i prawnik Karl Binding opublikowali książkę „Die Frage der Vernichtung lebensunwerten Lebens” („Zgoda na unicestwienie istnień niewartych życia”), wydawać się mogło, że jest to tylko teoretyczna próba wyciągnięcia wniosków ze społecznego darwnizmu, ale kilkanaście lat później ich książka stała się jednym z fundamentów akcji T4, w czasie której wymordowano setki tysięcy osób psychicznie chorych, uznanych właśnie za „istnienia niewarte życia”. I choć współcześnie wyznawcy eugeniki zapewniają, że jest to niemożliwe, to trudno nie uznać takich zapewnień za naiwne. Dlaczego niby ludzie XXI wieku, którzy zgodzili się na masowe ludobójstwo aborcyjne (od 1973 roku według Human Life International zginęło ponad 1,77 miliarda dzieci nienarodzonych), mieliby nie zgodzić się na jakieś inne, dodatkowe ludobójstwo, które byłoby sympatycznie opakowane w pudełka z napisami „moralny obowiązek” czy „prawo do lepszego życia” i wreszcie uzupełnione argumentami – też przecież w okresie kryzysu niebłahymi – ekonomicznymi?

Już pojawiają się zresztą w poważnych publikacjach akademickich rozważania na temat możliwości użycia przez państwo przymusu w sytuacji, gdy kobieta nie chce poddać się operacji usunięcia życia uznanego za niegodne istnienia. „Użycie władzy państwowej do wymuszania aborcji na kobiecie, która jej nie chce, byłaby jednak tak poważnym naruszeniem wolności reprodukcyjnej, integralności cielesnej i prawa do decydowania o ochronie własnego zdrowia, że na dobrą sprawę nigdy nie można by go moralnie usprawiedliwić. Z moralnego punktu widzenia należałoby raczej dopuścić do narodzin dziecka, a następnie – nawet wbrew sprzeciwowi rodziców – odmówić podtrzymywania go przy życiu. Gdyby władze państwowe czyniły to, stosując przemoc i nie licząc się ze sprzeciwem rodziców, byłoby to, zarówno z moralnego, jak i prawnego punktu widzenia, niezwykle kontrowersyjne, niemniej w wypadkach prawdziwie krzywdzącego życia wyrządzone zło jest prawdopodobnie wystarczająco poważne, by niekiedy to uzasadnić” – stwierdzają autorzy tekstu „Wolność reprodukcyjna i zapobieganie szkodzie”. I choć w dalszej części tekstu wyjaśniają, że na tym etapie z obawy przed nadużyciami państwa trudno byłoby to zrobić, to jednak teoretycznie pierwszy krok na drodze intelektualnego usprawiedliwienia zabijania niepełnosprawnych nawet wbrew woli ich bliskich został już uczyniony, a eugenika liberalna przekształca się w zwyczajną eugenikę państwową. Jej motywem jest współczucie dla dzieci, ale i w III Rzeszy podawano początkowo bardzo podobne usprawiedliwienia likwidacji „życia niewartego życia”.

Genetyczna rasa panów

Liberalna eugenika negatywna, o której dotąd pisałem, nie jest jednak jedynym możliwym typem eugeniki, z jakim przyjdzie się nam zmierzyć w przyszłości. Leon R. Kass, wybitny konserwatywny amerykański filozof i bioetyk żydowskiego pochodzenia, już w 1979 roku wprost stwierdzał, że w najbliższym czasie nie tylko zostaną podjęte eksperymenty „zmierzające do modyfikacji komórkowej i genetycznej budowy (…) zarodków, początkowo bez przenoszenia ich do organizmu kobiety, później być może jako stanowiące wstępny etap wysiłków reprodukcyjnych”. I niestety jego przewidywania spełniają się na naszych oczach. Na razie – akurat jeśli chodzi o eugenikę pozytywną – rozgrywa się to na szkle, w laboratoriach. W Wielkiej Brytanii wiosną roku 2013 pozwolono embriologom na tworzenie ludzkich zarodków z komórek rozrodczych trzech osób. Badania rozpoczęły się w roku 2008, a ich celem było – a jakże – jedynie udowodnienie intelektualne, że pewien biotechnologiczny pomysł jest możliwy do realizacji. Pierwsze sukcesy skłoniły lekarzy do dalszych testów, mających pomóc wypracować metodę terapeutyczną, która zapobiegać będzie przenoszeniu na dzieci chorób rodziców z defektami mitochondrialnymi DNA. Procedura jest następująca: metodą in vitro do życia powołuje się zarodek i – zaraz po zapłodnieniu – usuwa się z niego jądro komórkowe, które następnie umieszcza się w drugiej komórce jajowej z usuniętym kodem DNA albo w drugim zarodku (od dawców) z usuniętym jądrem komórkowym. W rezultacie nowy zarodek dziedziczy geny z DNA pary rodziców oraz DNA mitochondrialne dawczyni komórki jajowej.

Na tym jednak program wielkiej eugenicznej rewolucji się nie kończy. Silver w swojej programowej książce sugeruje, że w najbliższym czasie (a dzieje się to już teraz, zaledwie 10 lat po ukazaniu się tej publikacji) zaczną być usuwane najpoważniejsze dziedziczne choroby, takie jak anemia sierpowata czy mukowiscydoza, później przyjdzie czas na usuwanie mutacji, które „powodują skłonność do chorób serca, cukrzycy, otyłości, astmy i różnych rodzajów nowotworów. Następnie przyjdzie czas na implantację genów, które będą stanowić szczepionki przeciwko różnym chorobom zakaźnym, w tym przeciw wirusowi HIV powodującemu AIDS. Można też będzie wprowadzać inne geny, poprawiające ogólny stan zdrowia i zwiększające odporność organizmu. Ostatnim celem będzie umysł i zmysły. Wyeliminuje się skłonność do alkoholizmu, do chorób umysłowych i do niespołecznych zachowań przybierających postać patologicznej agresji. Poprawiona zostanie zdolność percepcji wzrokowej i słuchowej, dzięki czemu zwiększą się możliwości rozwoju talentu artystycznego” – zachwala Silver. Ale i to jego zdaniem nie będzie koniec. Realne mają się bowiem stać umożliwienie ludziom postrzegania czterech kolorów, umocnienie węchu czy radiotelepatia – słowem: człowiek wkroczy wielkimi krokami w jakąś postludzką rzeczywistość.

I choć można się spierać – na poziomie filozofii – czy rzeczywiście zdolności artystyczne czy mądrość są rzeczywiście całkowicie zależne od genów, to nie ma jednak wątpliwości, że eugenika rozumiana tak, jak to wyżej przedstawiono, głęboko przekształci społeczeństwo. I chodzi nie tylko o sport, który za pomocą genetycznego dopingu straci już w ogóle charakter rywalizacji sportowców, a zmieni się w genetyczny wyścig zbrojeń, ale także o wojsko (opowieści o genetycznie zmutowanych chińskich żołnierzach wcale nie muszą być tak bardzo bajkowe) czy wreszcie o doskonalenie własnych dzieci przez klasy panujące, co doprowadzić może do powstania swoistej genetycznie zmodyfikowanej rasy panów. Ostrzega przed tym nawet Peter Singer. „Trudno jednak zgodzić się z taką wizją przyszłości, w której bogaci mogą sobie kupić piękne, mądre i zdrowie dzieci, a ubodzy – skazani na odwieczną loterię genową – zostają coraz bardziej z tyłu. Gdyby doszło do tego, że różnice w zamożności przekształcają się w nierówność genetyczną, zegar historii cofnąłby się o stulecia, do epoki sprzed walki z przywilejami arystokracji” – zauważa Singer. Oczywiście jego zdaniem wyjściem z problemu nie jest zrezygnowanie z tego typu badań i „skazanie” wszystkich na „loterię genową”, ale refundowanie przez państwo zabiegów doskonalenia nowego człowieka wszystkim. Tylko w ten sposób, jego zdaniem, można bowiem uniknąć sytuacji trwałego podziału biologicznego na lepszą i gorszą część ludzkości. Wbrew pozorom jednak nie jest to żadne rozwiązanie. Zawsze bowiem bogatsi będą mieli lepszy i pełniejszy dostęp do pewnego rodzaju usług, a pewna część społeczeństwa – z przyczyn światopoglądowych czy religijnych – nie zdecyduje się na takie ulepszenia i w ten sposób zostanie wypchnięta z przestrzeni rywalizacji czy choćby z pełnego uczestnictwa w życiu społecznym. I tak zrealizowana zostanie – w najgorszy z możliwych sposobów – grecka wizja, w której niewielka elita będzie rządzić ludźmi stworzonymi (czy zdolnymi) jedynie do niewolnictwa.

Społeczeństwo nieludzkie

Do tego oczywiście nie musi dojść. Nie ma pewności, że niektóre manipulacje są w ogóle możliwe,  zresztą genom ludzki dopiero zaczyna być poznawany i nie wiadomo, czy kiedykolwiek będziemy umieli, bez ogromnych zagrożeń dla ludzi, nim sterować. Drobne z pozoru zmiany mogą mieć bowiem ogromne i wcale nie pozytywne skutki uboczne, zarówno dla jednostek, jak i dla całych społeczeństw. O związanych z tym dylematach etycznych pisał już w roku 1979 Leon R. Kass, który wskazał, że jak na razie (a od tego momentu sytuacja nie zmieniła się tak bardzo) niewiele mamy wiedzy o ryzyku związanym z procedurą in vitro (a można to rozszerzyć na całą inżynierię genetyczną). „Rodzi to osobliwe pytanie w ramach etyki eksperymentów na ludziach: czy etycznie dopuszczalne jest ściągnięcie na hipotetyczne, niepoczęte jeszcze dziecko, niebezpieczeństw, którym – rzecz jasna, bez własnej zgody – miałoby stawić czoła, a równocześnie podjęcie decyzji o obdarzeniu go życiem, które konfrontację tę urzeczywistni?” – wskazywał Kass.

Na pytanie to jednak nigdy nikt nie odpowiadał, bowiem poważne jego potraktowanie prowadzić musi do uznania, że jeśli nie chcemy instrumentalizować dzieci, to wycofać musimy się z metody in vitro, która nigdy nie została sprawdzona i która jest nieustannie powtarzanym eksperymentem na żywych ludzkich istotach. Co więcej – jak to niezwykle mocno pokazuje Habermas – eugenika liberalna ostatecznie niszczy wolność i niezależność jednostek, które są jej poddane. Wychowanie, wartości przekazywane przez rodziców mogą być przez dorosłe czy dorastające dziecko odrzucone, jednak modyfikacje genetyczne, które zastąpić mają proces wychowawczy (żeby dziecko było inteligentniejsze, lepiej grało w tenisa czy miało jakiś wygląd), takiemu dialogicznemu odrzuceniu już nie podlegają. „Ingerencja prenatalna nie pozwala nastolatkowi dokonać rewizji równoznacznej z procesem uczenia się. Zwada z genetycznie utrwalonym zamiarem osoby trzeciej to sytuacja bez wyjścia. Genetyczny program jest niemym faktem, na który w pewnym sensie nie ma odpowiedzi; ten bowiem, kto wadzi się z cudzymi zamiarami utrwalonymi genetycznie, nie może – jak osobnik o genezie naturalnej – w toku refleksyjnie i dobrowolnie kontynuowanej biografii odnosić się do swoich uzdolnień i upośledzeń tak, by zweryfikować swoją samowiedzę i znaleźć produktywną odpowiedź na stan wyjściowy (…) Ulepszające ingerencje eugeniczne naruszają etyczną wolność w tej mierze, w jakiej krępują pacjenta odrzucanymi przezeń, ale nieodwracalnymi zamiarami osób trzecich, i tym samym nie pozwalają, by pojmował siebie jako wyłącznego autora swojego życia” – zauważa Habermas. Proces eugenicznego projektowania znosi także zasadniczą równość jednostek: część z nich staje się bowiem projektantami, część projektowanymi, a miejscami tymi nie sposób się zamienić.

Genetyczne doskonalenie jednostek niszczy ponadto potrzebę doskonalenia się, etyczną i moralną samowiedzę. Genetyka, kształtowanie doskonałych jednostek za pomocą terapii czy inżynierii ma zastąpić żmudny proces wychowania człowieka, jego doskonalenia się w cnotach czy odkrywania i przełamywania własnych możliwości. W świecie inżynierii genetycznej to wszystko nie jest potrzebne, a człowiek traktowany jest jak robot, którego umiejętności można i należy poszerzać dzięki technicznym manipulacjom. Tego typu podejście zakłada sprowadzenie człowieka do maszyny, ale też odebranie mu wolności i możliwości rozwoju duchowego i moralnego. To zaś oznacza ostatecznie koniec człowieczeństwa, jakie znamy. Człowiek zaprogramowany, stworzony na zamówienie i pozbawiony możliwości buntu przeciwko własnemu zaprogramowaniu przestaje w istocie być człowiekiem. Jego sytuacji nie da się porównać z sytuacją jednostek, które są zdeterminowane swoim pochodzeniem. To ostatnie może być bowiem kwestionowane, a do tego zawsze jest owocem – ujmując rzecz po ludzku – przypadku, a nie świadomego działania innych.

Podobny charakter, prowadzący w kierunku nieludzkich (a może trzeba powiedzieć wprost: szatańskich) rozwiązań, ma eugenika negatywna, związana już teraz z procedurami in vitro. Uznanie, że człowiek ma prawo decydować, kto jest godny życia, a kto nie, kto przeżyje je wystarczająco dobrze, a kto nie, i wreszcie segregowanie ludzi tak, by wyeliminować spośród nich osoby upośledzone czy chore, aby nie uprzykrzały życia silnym i zdrowym, to w istocie propozycja zbudowania społeczeństwa bez miłości i solidarności. Te ostatnie rozwijają się bowiem dopiero, gdy istnieją osoby, którym naszą miłość (wraz z nieodłącznym od niej cierpieniem) i solidarność możemy ofiarować całkowicie bezinteresownie. A takimi osobami są właśnie ludzie dotknięci schorzeniami, które mają być – wraz z ich nosicielami – wyeliminowane za pośrednictwem nowej, liberalnej eugeniki z puli genetycznej

Oczywiście, i o tym też nie można zapominać, eugenika ma ogromne znaczenie finansowe. I chodzi nie tylko o potencjalne zyski klinik, które oferować będą w przyszłości rozmaite usługi, lecz również o korzyści, jakie z wyeliminowania z genetycznej puli ludzkości jednostek chorych lub słabszych odniosą systemy ubezpieczeniowe czy ubezpieczyciele. I trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że ten argument jest dla wielu bardzo poważny.

 

Fragment książki Tomasza P. Terlikowskiego „Faktura na zabijanie. Współczesny przemysł śmierci”, Wydawnictwo Niecałe, Bytom 2013

www.niecale.pl