Brazylijskie impresje

Anna Kwaśnicka; GN 32/2013 Opole

publikacja 12.08.2013 05:41

– Moja misja dopiero się zaczyna. Muszę się starać, by entuzjazm i radość, z jaką przeżywaliśmy we wspólnocie wiarę, zachować i przekazać innym – mówi Ula Leszyńska.

 Ula (na zdjęciu pierwsza z prawej) pracowała w punkcie informacyjnym w pobliżu plaży Ipanema Archiwum prywatne Ula (na zdjęciu pierwsza z prawej) pracowała w punkcie informacyjnym w pobliżu plaży Ipanema

W gronie 165 polskich wolontariuszy, którzy pracowali przy organizacji Światowych Dni Młodzieży, była również opolanka. Z Ulą Leszyńską, osiemnastolatką z parafii św. Jacka w Opolu, rozmawiam dzień po jej powrocie z Rio de Janeiro. Ubrana jest w żółtą koszulkę wolontariusza ŚDM, a na szyi ma zawieszony charakterystyczny identyfikator. Taki strój wybrała dlatego, że właśnie szykuje się do wieczoru wspomnień. Przyjaciele i rodzina chcą jak najwięcej usłyszeć o tym, co działo się w Brazylii.

Sama po drugiej stronie świata

– Zawsze marzyłam o uczestnictwie w Światowych Dniach Młodzieży, ale nie myślałam ani o Rio de Janeiro, ani o wolontariacie – zaznacza na początku opowieści. – Moja mama pierwsza usłyszała o tym, że można wysłać zgłoszenie. Zachęcała mnie, ale nie zdecydowałam się. Do czasu – śmieje się Ula. – W szkole na lekcji informatyki pomyślałam, że zajrzę na stronę ŚDM. Przeczytałam wymagania dla kandydatów na wolontariuszy i wysłałam zgłoszenie, myśląc, że pewnie i tak mnie nie wybiorą, skoro dopiero w maju skończę 18 lat. Ku mojemu zaskoczeniu, po jakimś czasie przyszła informacja, że mnie zapraszają. Rodzice wtedy nic nie wiedzieli, dlatego czekała mnie poważna rozmowa – opowiada opolska wolontariuszka, która do Rio de Janeiro poleciała całkiem sama. – Po wylądowaniu w Brazylii czułam się zagubiona. Nie wiedziałam, gdzie mam iść, co mam robić, ale mój Anioł Stróż dobrze mnie pilnował, bo szybko natrafiłam na innych wolontariuszy, spotkałam też osoby z Polski i przed wieczorem znalazłam się w parafii, w której miałam mieszkać przez najbliższe 2 tygodnie – wspomina.

Wielka chrześcijańska rodzina

Ula mieszkała z wolontariuszami z wielu krajów świata, głównie z Ameryki Południowej. – Znam język angielski, ale po hiszpańsku nie mówię. Tymczasem tam najpopularniejsze języki to właśnie hiszpański i portugalski, a angielski mało kto rozumiał. Niemniej niesamowite było to, że mówiąc w swoich językach, udawało nam się porozumieć przy pomocy bogatej gestykulacji. Razem śmialiśmy się, ale też rozmawialiśmy na poważne tematy, a także modliliśmy się. Przy wspólnym odmawianiu brewiarza były dwa chóry: hiszpański i portugalski. Doświadczyliśmy wielkiej wspólnoty, czuliśmy się jak ogromna rodzina – podkreśla Ula, opowiadając, że radosna atmosfera święta wiary udzielała się wszystkim wokół. W zatłoczonym metrze młodzież śpiewała, klaskała, a pasażerowie jadący do pracy bez oporów dołączali do wspólnego śpiewu. – Mieszkańcy Rio de Janeiro cieszyli się naszą obecnością. Doświadczałam tego w różnych sytuacjach. Przykładowo, kiedy mieliśmy dyżur w punkcie informacyjnym, podeszła do nas pani, która postanowiła kupić nam wszystkim obiad. I mimo naszych zapewnień, że nie trzeba, zrobiła to – opowiada Ula.

Wybrała służbę

– Jadąc do Rio, wiedziałam, że będę pracować w punkcie informacyjnym. Na miejscu okazało się, że znajdę się również w eskorcie papieża podczas Drogi Krzyżowej. Wraz z innymi wolontariuszami mieliśmy stać przy barierkach, tyłem do trasy przejazdu i utrzymywać tłum, który napierał na ogrodzenie. To była bardzo ciężka praca, ale wiem, że byliśmy tam po to, by służyć. To była nasza ofiara – mówi. Ula, tak jak inni wolontariusze, nie miała możliwości uczestniczenia we wszystkich spotkaniach w ramach ŚDM, ale była na Mszy św. otwarcia, jak i na Mszy św. rozesłania. – Wcześniej uczestniczyłam m.in. na Święcie Młodzieży na Górze św. Anny, gdzie wiele młodych osób razem się modli, ale doświadczenie z Rio przerosło wszystkie wyobrażenia. Miliony młodych ludzi, którzy razem się modlą. Każdy w swoim języku. To było niesamowite – opowiada. Równie wspaniałe było pożegnanie z Brazylią. – Gdziekolwiek pojawiała się biało-czerwona flaga, zaraz ktoś prosił o zdjęcie, bo przecież w Polsce będą kolejne ŚDM. Gdy do zdjęcia ustawiało się kilka osób, po kilkunastu sekundach było ich znacznie więcej, a po pół minuty nie mieściliśmy się w kadrze – relacjonuje Ula, pokazując zdjęcia, na których dziesiątki młodych osób, praktycznie się nieznających, uśmiechają się w stronę aparatu. Brazylijczycy już zapowiedzieli, że oszczędzają na przyjazd do Krakowa w 2016 roku.

Misja dopiero się zaczyna

– Kiedyś dużo myślałam o tym, by zostać misjonarką. Wybierając się do Rio de Janeiro jako wolontariuszka, uważałam, że to będzie taka moja mała misja. Od początku bardzo cieszyłam się, że jadę, ale im bliżej wylotu, tym było więcej obaw. Jechałam całkiem sama, więc musiałam się całkowicie otworzyć na ludzi, których tam spotkam, musiałam przyjąć ich wszystkich takimi, jakimi są. Potrzebna była pokora i ogromna otwartość, dlatego czas w Rio de Janeiro mocno na mnie wpłynął. Doświadczyłam entuzjastycznego przeżywania wiary i już wiem, że moja misja nie była w Brazylii, ale właśnie teraz się zaczyna. Hasłem ŚDM były słowa „Idźcie i nauczajcie wszystkie narody” i wiem, że muszę się starać, by entuzjazm i radość, których doświadczyłam, przekazać innym, tutaj w Polsce. Chcę żyć tym, co usłyszałam w Rio – kończy.