Orkiestra pod palmami

Szymon Babuchowski

GN 27/2013 |

publikacja 04.07.2013 00:15

Jezuici, zakładając redukcje, wypełnili rdzenną kulturę Indian ewangeliczną treścią. A Indianie przechowali ten ogień przez 150 lat, podczas których księży prawie nie widywali.

Lekcja WF w katolickiej szkole  w San Javier – najstarszej redukcji jezuickiej w Boliwii Roman Koszowski Lekcja WF w katolickiej szkole w San Javier – najstarszej redukcji jezuickiej w Boliwii

Asfalt kończy się w Ascension. Dalej trzeba jechać już drogą gruntową, czerwoną jak cała tutejsza ziemia, prawie 40 kilometrów w głąb dżungli. Taksówkarz wiezie nas wśród soczystej zieleni. Po drodze obserwujemy dziwne, garbate krowy, mijamy konia, który zabłąkał się z dala od ludzkich siedzib, i chłopaka jadącego na rowerze ze strzelbą uwiązaną u szyi. Docieramy do Urubichá. Wioska położona 350 kilometrów na północ od Santa Cruz zaskakuje pomieszaniem archaicznego stylu życia z nowoczesnością: z jednej strony szałasy zbudowane w całości z palmowych liści, z drugiej – zwykłe domy, sklepy, bary, a nawet klub karaoke. W centralnej części tej niewielkiej miejscowości znajduje się duży plac, urządzony na wzór redukcji jezuickich: po trzech stronach skweru umieszczono domy mieszkalne, czwarty bok zajmuje kościół z przyległościami – dziedzińcem, kuchnią, ogrodem. Pierwsze redukcje miały zmniejszyć przestrzeń, na której żyli Indianie, by łatwiej było dotrzeć do nich z Ewangelią, a przy okazji jednoczyły mieszkańców przeciwko zapuszczającym się na tereny Boliwii łowcom niewolników z Brazylii. Ewangelizacja tutejszych Indian z plemienia Guarayos nie była jednak dziełem jezuitów. Hardzi, waleczni Guarayos nie dali się ujarzmić na przełomie XVII i XVIII stulecia, gdy ich sąsiedzi Chiquitanos pokornie przyjmowali wiarę przybyszów. Dopiero półtora wieku później ta sztuka udała się franciszkanom. Zakonnicy opiekują się tym miejscem do dziś.

Wioska artystów

O szóstej rano budzi mnie muzyka. Uchylam drzwi sypialni i nie mogę uwierzyć własnym oczom: młodzi Indianie, nim jeszcze pójdą do szkoły, ćwiczą taniec na przykościelnym dziedzińcu. – Guarayos są waleczni, ale bardzo wrażliwi. Łatwo się wzruszają i wszyscy są artystami – wyjaśnia o. Kasper Mariusz Kaproń, pracujący tu misjonarz z Polski. – Niezwykle muzykalni, grają, na czym tylko się da. Do tego tańczą, malują, rzeźbią, wyszywają – i to wszystko na najwyższym poziomie. Mało znana osada w środku buszu okazuje się fenomenem na skalę światową. Owszem, w wielu dawnych redukcjach przetrwały artystyczne tradycje zaszczepione jeszcze przez jezuitów – Indianie grają na instrumentach albo śpiewają w chórach. Jednak tylko w Urubichá mamy do czynienia z takim zagęszczeniem wyrafinowanej sztuki. Z 6 tysięcy mieszkańców wioski aż 500 uczy się w średniej szkole artystycznej, prowadzonej przez franciszkanów. Osiągają sukcesy na międzynarodowych festiwalach, wielu z nich zostaje potem zawodowymi muzykami. – Nasi dziadkowie od zawsze grali. Najpierw na tradycyjnych instrumentach, a później na tych przywiezionych z Europy – mówi Santo Rora, nauczyciel. – Ich muzyka towarzyszyła Mszom i innym obrzędom religijnym. Chcemy kultywować tę tradycję, żeby nie zaginęło to, co mamy we krwi.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.