Różne rozwiązania

Joanna M. Kociszewska

Dziś w subiektywnym przeglądzie prasy o państwie i urzędach. Kto tu jest dla kogo?

Różne rozwiązania

Minister wciska nam dziecko w brzuch – pisze red. Piotr Pacewicz w "Gazecie Wyborczej". To kolejna próba odpowiedzi na pytanie, dlaczego Szwedki chcą mieć dzieci, a Polki nie. Powód jest – według niego – właściwie jeden, tylko odmieniany na różne sposoby. Brak pomocy. Do tego realnie sprowadza się stwierdzenie, że w Polsce kobiety pracują (w domu i zawodowo) znacznie więcej niż mężczyźni, są zmęczone, nie mają poczucia że znajdą pomoc w rodzinie, nie pomoże im także państwo. Do tego dochodzi perspektywa utraty pracy, co ma znaczenie nie tylko ze względu na możliwości rozwoju zawodowego, ale ma też (a może przede wszystkim) wymiar finansowy.

Rozwiązania można proponować różne, zależnie od teorii, którą się przyjmuje. Pomocy może dostarczyć państwo lub rodzina, a zwłaszcza mąż i ojciec. Spory o to, kto powinien pomagać i komu trzeba pozwolić pomagać bywają gorące. Bez sensu. Ważne jest, by kobieta pomoc otrzymała. Nie ma znaczenia, czy państwo wspomoże ojca, który utrzyma matkę i dziecko, czy matkę, by mogła wrócić do pracy. Wybór wariantu powinien zależeć wyłącznie od rodziny. Nie ma jednego najlepszego dla wszystkich wzorca.

Katarzyna Wiśniewska ("Gazeta Wyborcza") podejmuje temat matury z religii. Biskupi rozmawiają z państwem przez media – zauważa, z tonem lekkiej przygany. Nie zamierzają odpuścić.

Nie rozumiem, dlaczego mieliby odpuszczać? W państwie demokratycznym każdy ma prawo przedstawiać swoje wnioski. W końcu chodzi tylko o to, by religia mogła być przedmiotem dodatkowym. Nikt do jej uczenia się  i zdawania nie zmusza. Państwo ma oczywiście prawo się nie zgodzić, ale powinno to powiedzieć wprost i uzasadnić. Być może takiego uzasadnienia nie ma, bo unika rozmów. Trudno się dziwić, że w tej sytuacji kanałem komunikacji stają się media.

W Dzienniku Zachodnim problem chyba powszechny, choć niezrozumiały. Korespondencja do obcych ludzi przychodzi na mój adres. Gdyby było to coś nieistotnego, ale wchodzi w grę korespondencja urzędowa, a nawet zwroty z Urzędu Skarbowego.

Teoria mówi, że powinno wystarczyć odesłanie przesyłki. To teoria. W praktyce okazuje się, że listy mogą tak przychodzić (z tej samej instytucji) latami, mimo zwrotów. Ile razy można odsyłać? Inne rozwiązanie? Przesłać list kolejny raz, tym razem tylko na pocztę. Pod niewłaściwym adresem pojawia się awizo z tekstem: Z powodu niemożności doręczenia adresatowi przesyłka została złożona na okres 14 dni w Urzędzie Pocztowym na okres 14 dni w placówce pocztowej (tu adres). W razie nie odebrania przesyłki w tym terminie będzie ona uznana za doręczoną. Instytucja problem rozwiązała. A że adresat przesyłki nic o niej nie wie i nie ma szans się dowiedzieć, to instytucji nie interesuje. Ma być jasnowidzem.

Pół biedy, jeśli to ktoś kto zaniedbał zmianę adresu do korespondencji, ale jeśli – jak zdarzyło się w przypadku opisanym w „Dzienniku Zachodnim” po prostu urząd pomylił miasta (reszta adresu się zgadzała)? Pół biedy póki nie powoduje to poważnych konsekwencji dla zainteresowanego. Ale jeśli do nich dojdzie, obawiam się, nie urząd będzie odpowiadał.