Niespodzianki papieża Franciszka

ks. Tomasz Jaklewicz

GN 12/2013 |

publikacja 21.03.2013 00:15

Papieżem został człowiek, na którego nikt nie wskazywał. Wskazał na niego Bóg. Po raz pierwszy jezuita, po raz pierwszy Amerykanin, po raz pierwszy Franciszek. Ten pontyfikat może przynieść jeszcze wiele niespodzianek.

Niedziela 17 marca. PAP/EPA/OSSERVATORE ROMANO Niedziela 17 marca.
W drodze na Mszę św. do kościoła św. Anny, leżącego na terenie Watykanu, papież spotkał znajomego księdza z Urugwaju, z którym serdecznie się przywitał

Z niczym nie da się porównać atmosfery oczekiwania na biały dym z komina nad Kaplicą Sykstyńską. Najpierw była eksplozja radości tysięcy przemokniętych i zziębniętych ludzi na placu św. Piotra, a potem wszyscy zadawali sobie pytanie, kto ukaże się za kilkanaście minut w białej sutannie na balkonie bazyliki. Pada nazwisko kard. Jorge Maria Bergoglia – konsternacja. Kto to jest? Czyżby Włoch? Widok szalejących z radości młodych ludzi z argentyńską flagą w rękach jest sygnałem, że wybrano papieża z „końca świata”, z Ameryki Południowej. Ale kim jest ten Argentyńczyk? Dlaczego nic o nim nie wiemy? Czemu nie było go na medialnych listach kandydatów? Franciszek! Kolejna niespodzianka. Przecież nie było papieża o takim imieniu.

Od Benedykta do Franciszka

Swoją drogą ciekawe, że dziennikarzy i tzw. ekspertów aż tak zaćmiło. Przecież nie było tajemnicą, że podczas konklawe w 2005 r. kard. Bergoglio zajął drugie miejsce. Oczywiście nie można naiwnie sądzić, że dlatego teraz wygrał, ale ten fakt powinien dać do myślenia. A nie dał. Pierwsze gesty, słowa, spotkania nowego papieża przynoszą kolejne zaskoczenia i narastające przekonanie, że Boża Opatrzność realizuje tutaj swój plan, którego nikt nie przewidział. Konklawe i początek nowego pontyfikatu układają się w ciąg dalszy tych samych wielkopostnych rekolekcji o Kościele, które rozpoczął Benedykt XVI, składając swoją rezygnację. Kiedy odchodził, powtarzał: „Kościół żyje” i wskazywał na Chrystusa – pasterza. Wybór papieża Franciszka potwierdził, że Bóg troszczy się o swój Kościół i… lubi niespodzianki. „Chrystus jest pasterzem Kościoła – mówił Franciszek podczas audiencji dla dziennikarzy.

– Ale Jego obecność w historii realizuje się przez wolność ludzi: spośród nich wybiera się jednego, aby służył jako Jego wikariusz, następca apostoła Piotra. Jednak to Chrystus jest centrum, nie następca Piotra. Chrystus jest fundamentalnym punktem odniesienia, sercem Kościoła. Bez Niego Piotr i Kościół nie istnieliby i nie mieliby racji istnienia. (…) We wszystkim, co się wydarzyło, ostatecznie głównym działającym jest Duch Święty. To On inspirował decyzję Benedykta XVI dla dobra Kościoła; On kierował kardynałami w modlitwie i w wyborze”. I dodał, że to jest prawdziwe „serce wydarzeń tych dni”. Co przyniesie światu i Kościołowi ten pontyfikat? Cały Kościół odkrywa z radością i nadzieją ujmującą osobowość papieża, poznajemy historię jego życia i powołania. Patrząc na jego pierwsze kroki, widać, że czeka nas jeszcze sporo zaskoczeń. Po totalnym fiasku prognoz przed konklawe, warto zachować ostrożność w przewidywaniu. Jedno jest wszak pewne. W serca katolików, i nie tylko ich, wstąpiła nowa radość i nowa nadzieja. Kościół okazał swoją siłę pochodzącą od Boga. Duch Święty powiał nad Rzymem, i jeszcze pewnie powieje. Pytanie, w którym kierunku?

Papież z końca świata

Konklawe wskazało papieża „prawie z końca świata”, jak się wyraził sam Franciszek. Te słowa kojarzą się z rozesłaniem apostołów, którzy mieli głosić Ewangelię aż po krańce świata. W obu Amerykach żyje dziś ponad połowa wszystkich katolików. W Ameryce Południowej stanowią największy odsetek ludności (ponad 60 proc.). Papież z Argentyny wniesie w Kościół powszechny doświadczenie Kościoła lokalnego, w którym wzrastał i posługiwał. Nie brakuje tam trudności (np. mała liczba powołań), ale jest on o wiele bardziej dynamiczny i misyjny niż zmęczony, osłabiony Kościół Europy Zachodniej. Podczas synodu poświęconego nowej ewangelizacji czuć było różnicę w wypowiedziach biskupów z krajów Trzeciego Świata i biskupów ze Starego Kontynentu.

Ci pierwsi mówili językiem bardziej ewangelicznym, dawali świadectwo wzrostu Kościoła mimo przeciwności, wypowiedzi Europejczyków trącały inną nutę, dominowała analiza trudności i wyzwań. Młoda osoba z Peru powiedziała mi wtedy, że synod nie jest potrzebny Ameryce Południowej, bo wszystko o nowej ewangelizacji już zostało zapisane w dokumencie z Aparecidy i teraz wprowadzają go w życie. Chodzi o tekst z 2007 r., opracowany przez Konferencję Biskupów Ameryki Łacińskiej (CELAM). Ten dokument jest świetny. Jednym z jego współtwórców był kard. Bergoglio, znany dziś bardziej jako papież Franciszek. Sercem tego przesłania jest wezwanie Kościoła do głębokiego przemyślenia swojej misji w odpowiedzi na wyzwania czasu. Odnowa musi polegać na powrocie do nowości Ewangelii. Fundamentem reformy Kościoła jest osobista, żywa wspólnota z Jezusem Chrystusem, przyjaźń z Nim. Bez spotkania z Jezusem wiara katolicka staje się raczej obciążeniem niż wyzwoleniem, zlepkiem doktryn, zasad moralnych, tradycji czy obyczajów. Taka mdła, nijaka wiara nie może się ostać w konfrontacji z presją dzisiejszej kultury. Kościół musi stać się na nowo wspólnotą uczniów, którzy mają poczucie misji i dzielą się śmiało i z przekonaniem pięknem wiary z innymi.

Można oczekiwać, że taki Kościół będzie chciał budować w naszych sercach papież Franciszek, że zaprosi nas do powrotu do źródeł, do Ewangelii, że zachwyci nas na nowo życiem poddanym całkowicie Jezusowi Chrystusowi, że będzie chciał Kościoła bardziej braterskiego, wspólnotowego, dynamicznego, odważnego. W pierwszej improwizowanej homilii ojciec święty zaakcentował, że Kościół musi być w ruchu. Jego istotą jest wędrowanie w obecności Pana, budowanie na Nim i wyznawanie Chrystusa. Wędrowanie, budowanie, wyznawanie – trzy słowa jak program, jak wezwanie. W pierwszych spotkaniach z papieżem uderza jego bezpośredniość. Trudno nie dostrzec podobieństwa z bł. Janem Pawłem II. Papież Franciszek ma podobny dar łatwego komunikowania się z ludźmi. Mówi z ekspresją, gestykulacją, ma dystans do siebie, odwołuje się do osobistych przeżyć, potrafi zażartować. Improwizuje, nie trzyma się sztywno przygotowanego tekstu. Porusza serca słuchaczy, wywołuje ich emocje. To pomoże mu współpracować z mediami. „Napracowaliście się, co?” – mrugnął okiem do dziennikarzy na audiencji dla nich. Takim prostym zdaniem już zyskał ich sympatię. Można się spodziewać polepszenia jakości komunikowania się Watykanu ze światem.

Program w imieniu

Program pontyfikatu papież zawarł w imieniu Franciszek. By nie było wątpliwości, wyjaśnił, że chodzi o Biedaczynę z Asyżu. Podniósł sobie poprzeczkę bardzo wysoko. „O jakże bardzo chciałbym Kościoła ubogiego i dla ubogich” – to marzenie, którym podzielił się z nami. Wybierając to imię, myślał także o Franciszku jako człowieku pokoju i kochającym stworzenie. Pierwsze gesty papieża potwierdzają, że jest człowiekiem franciszkańskiej prostoty i pokory. Żelazny krzyż zamiast złotego, brak czerwonej pelerynki, tylko biała sutanna – tak ukazał się na balkonie bazyliki. I zwyczajne „buonasera” na początek. Jedną z ikon tego pontyfikatu stanie się obraz papieża pochylonego przed ludem i proszącego o modlitwę za siebie, aby mógł dobrze służyć. Papieski tytuł „sługa sług Bożych” nabrał wyjątkowej siły.

Pojawiające się w prasie szczegóły z życia kard. Bergoglia potwierdzają, że nie ma w tym żadnej sztuczności. On po prostu taki jest. Nigdy nie chciał, by go nazywano eminencją, ekscelencją. Dla wszystkich chciał być ojcem Jorge. Nie ma prawa jazdy, zawsze był blisko ubogich. Jako rektor seminarium wysyłał kleryków do ubogich dzielnic, by tam spotykali się z ludźmi. Powtarza się w opowieściach ludzi, którzy go znają, że każde spotkanie kończył prośbą o modlitwę. Widać konsekwentną linię jego życia i posługi. Zobaczymy więc prawdopodobnie oczyszczenie papieskiego urzędu z „barokowego” stylu. Będziemy musieli odświeżyć sobie historię św. Franciszka, któremu Jezus zlecił zadanie: „odbuduj mój Kościół”. Jeden epizod wiąże się wprost z papiestwem. Otóż święty Biedaczyna z Asyżu udał się w pielgrzymce do Rzymu, by prosić papieża Innocentego III o zatwierdzenie reguły swojego zakonu. Legenda utrwalona na freskach Giotta powiada, że papieżowi przyśnił się Franciszek, który podtrzymywał mury bazyliki na Lateranie, przy której rezydował wówczas papież. Ojciec święty zobaczył w tym bosym, ubranym w zgrzebny worek młodzieńcu odnowiciela Kościoła.

W jakimś sensie na naszych oczach spełnia się ten sen. Na papieski tron wstępuje reprezentant Trzeciego Świata, człowiek franciszkańskiego ducha. Przez cały czas trwania konklawe na placu św. Piotra modlił się człowiek wyglądający na szaleńca. Klęczał w zgrzebnym worku, boso. Pojawił się także transparent z napisem: „Czekamy na Papieża Franciszka”. Nie chcę popadać w egzaltację, ale trudno nie widzieć w tym wszystkim znaków. Jeśli charyzmat Piotra i charyzmat św. Franciszka połączą się w jedno, byłaby to rzecz po prostu genialna. Początki pontyfikatu wskazują, że to jest możliwe. Paradoksalnie jest prawdopodobne dlatego, że nowy papież jest jezuitą. Pierwszy raz w historii. Duchowość ignacjańska stawia na samodyscyplinę i umiejętność dokonywania wyborów. Mylą się ci, którzy sądzą, że kard. Bergoglio jest naiwnym, romantycznym marzycielem. Bliski ubogich, ale bez złudzeń wobec lewicujących nurtów teologii wyzwolenia (także wśród samych jezuitów).

Był też surowym krytykiem poczynań rządu argentyńskiego, które doprowadziły do liberalizacji zakazu aborcji czy uznania związków homoseksualnych za małżeństwo. Skoro przeciwstawiał się „dyktaturze relatywizmu” w swoim kraju, będzie tak czynił w skali świata. Jako przełożony zakonny, rektor seminarium i biskup dał się poznać jako człowiek o zdolnościach przywódczych. Jest konsekwentny, wymaga wiele od siebie, ale i od innych. Jeśli jest do czegoś przekonany, wciela to w życie. Te umiejętności okażą się bezcenne na urzędzie piotrowym, także w przeprowadzeniu niezbędnych zmian w Kurii Rzymskiej. Kiedy piszę te słowa, kończy się V niedziela Wielkiego Postu. Słowo Boże jest zawsze na czasie. Pierwsze czytanie z Izajasza: „Oto Ja dokonuję rzeczy nowej: pojawia się właśnie. Czyż jej nie poznajecie?” (43,19). No właśnie, czy odczytamy tę nowość. Wybór papieża Franciszka wywołał sporo dobrych emocji, dał nadzieję. Ale teraz pora na ciąg dalszy, na wyciągnięcie wniosków do życia w naszych parafiach. Bo Kościół to nie sam papież, ale wspólnota uczniów Jezusa w drodze. Jezuita Franciszek jest teraz naszym Piotrem. On nas poprowadzi, tylko czy zechcemy za nim pójść?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.