Muzyka musi żyć

GN 47/2012 |

publikacja 22.11.2012 00:15

O niezwykłej muzyce Indian z boliwijskiej dżungli i jej wykonawcach z o. Piotrem Nawrotem, werbistą, rozmawia Beata Zajączkowska.

Ojciec Piotr Nawrot  z Indianami z San Ignacio de Moxos o. piotr szyszka SVD Ojciec Piotr Nawrot z Indianami z San Ignacio de Moxos

Beata Zajączkowska: Uratował Ojciec muzykę Indian od zapomnienia, odzyskał to, co przez wieki wydawało się bezpowrotnie utracone…

O. Piotr Nawrot SVD: – Praca misyjna może prowadzić różnymi drogami. Mnie przypadło odkrywać bezcenne manuskrypty, studiować je i przekazywać.

Skąd wzięła się ta intuicja?

– W mojej rodzinie zawsze było dużo muzykowania. Skończyłem podstawową i średnią szkołę muzyczną. Gdy w 1974 r. wstąpiłem do werbistów, również tam zajmowałem się studiami nad muzyką. Potem poprosiłem o wysłanie na misje na Daleki Wschód, a wylądowałem w… Paragwaju. Zacząłem poznawać ten kraj, jego historię i kulturę. Tam po raz pierwszy spotkałem się z tym, co nazywamy redukcjami jezuickimi, czyli wioskami misyjnymi zakładanymi przez ten zakon w XVII i XVIII w.

Na każdym kroku napotykałem wspaniałe świadectwa tego, czym były redukcje: ruiny wielkich kościołów, wspaniałą architekturę, cudowne obrazy, które przetrwały wieki, unikatowe rzeźby. Pytałem: a co z muzyką? Bo przecież nie mogło tak być, że istniały piękne kościoły, na których budowę przeznaczono wielkie finanse, i były one puste. Coś w głębi duszy mówiło mi, że jeśli napotykam cudowne dzieła sztuki, to i muzyka tworzona w tym czasie musiała im dorównywać. Na terenie Paragwaju nie pozostało nic. W niektórych wioskach ludzie pamiętali jedną czy drugą prostą melodię z okresu baroku, ale nie było dokumentacji muzycznej. W Argentynie, Urugwaju, na południu Brazylii też nie znaleziono żadnej dokumentacji. Na pierwsze takie skarby natrafiłem dopiero w dżungli boliwijskiej.

Indianie przez wieki przechowywali swe manuskrypty, nie oddając ich nikomu. Jezuitów wyrzucono z redukcji w 1767 r. i od tego czasu misjonarze prawie nie pojawiali się w tych wioskach. Dlaczego oddali swe skarby właśnie Ojcu?

– To jest sprawa zaufania. Czasem te manuskrypty to dosłownie kilkucentymetrowe strzępy tego, co było całą stroną partytury. Przechowywali to bardzo świadomie, że zachowują pewien skarb. Skarb wiary, skarb swojej historii sakralnej. Gdy po raz pierwszy przyjechałem na leżącą w buszu misję Indian Moxa i poprosiłem o kontakty z manuskryptami, kacyk wraz ze swoją radą najpierw zrobili mi wielki egzamin. Byłem po studiach na najważniejszych uczelniach USA, ileś lat księdzem, a oni pytali mnie o moją wiarę, o znajomość ich kultury i tradycji. Ten egzamin trwał ze trzy godziny.

Był dłuższy niż moja habilitacja. Na koniec kacyk powiedział: to szczęście, że przyjeżdżasz, by to studiować, bo gdyby to zaginęło, my wszyscy zginiemy. W tej muzyce jest nasza wiara. Tego nie uczą na uniwersytetach. W Europie i Ameryce Północnej zatraciliśmy sens tego, że wiara, muzyka sakralna, pamięć o przeszłości to esencja egzystencji. Dla Indian muzyka nie jest tylko zestawieniem linii melodycznej, harmonii i rytmu. To jest coś, co mówi o prawdziwej historii zbawienia, o poznaniu prawdziwej drogi w życiu; o historii narodu. Tego nauczyłem się w akademii buszu, wśród prostych, ale bardzo roztropnych ludzi. Na samym początku otrzymałem od nich mniej więcej jedną szóstą kolekcji, którą dzisiaj posiadamy.

Co jest w tej muzyce dżungli?

– Tylko w dżungli boliwijskiej Indianie Chiquitos zachowali ponad 5,5 tys. stron muzyki barokowej, Indianie Moxa 7200 stron. Jest to w sumie prawie 13 tys. stron muzyki. Kiedy pierwszy raz wziąłem je do ręki, wiedziałem, że jest to unikatowy materiał. Nie znałem żadnego miejsca na świecie, ani w Polsce, ani w Rzymie, Anglii czy Francji, gdzie tylko z dwóch parafii, z okresu 80 lat, pochodziłaby tak rozległa dokumentacja muzyczna. Ponad 80 mszy polifonicznych, opery sakralne, motety, muzyka na organy, sonaty i koncerty barokowe oraz cały repertuar muzyki, której używano w misjach. Są specjalne utwory skomponowane na Boże Narodzenie i Wielki Post. Powstały też opery o życiu takich świętych jak Ignacy Loyola i Franciszek Ksawery. Wykonywano je w święta patronalne. Muzyka w Ameryce była używana jako narzędzie ewangelizacji. Jest w historii taki moment, że zamiast recytować Credo, zaczynamy je śpiewać, zaczynamy odprawiać pobożne liturgie i widać w archiwach, jak powiększa się repertuar muzyczny i jak zarazem rośnie liczba chrztów.

Często Ojciec powtarza, że światowym centrum muzyki sakralnej w pierwszej połowie XVIII w. nie były wcale wielkie katedry europejskie, ale zatopione w dżungli redukcje jezuickie…

– To były wspólnoty, w których mieszkało od 3 do 5 tys. Indian i dwóch, trzech europejskich misjonarzy. Kolonizatorzy nie mogli mieszkać w redukcjach. Istniały szkoły muzyczne, w których jednocześnie uczono wyrobu instrumentów. Obok swoich instrumentów dętych Indianie budowali organy, klawesyny, skrzypce… W każdej wiosce było ok. 40 zawodowych muzyków, którzy codziennie śpiewali mszę i grali na instrumentach. Wykonywali ponad 80 mszy polifonicznych, śpiewano również cały repertuar chorału gregoriańskiego. Oznacza to, że gdy ktoś szedł na Mszę codziennie, dopiero po prawie czterech miesiącach usłyszał tę samą mszę po raz drugi. Muzyka odegrała bardzo ważną rolę w życiu Kościoła i w nawracaniu Indian, a pamiętajmy, że to były kolonie. Obok krzyża dużo częściej widać skrzypce i wiolonczelę niż broń palną czy miecz. Jest to wspaniały obraz, tym bardziej że często niesłusznie powtarzano, iż w Ameryce nie było autentycznego nawrócenia, tylko chrześcijaństwo wymusiło na Indianach nową religię. Dokumenty archiwalne i manuskrypty, które badam, pozwalają mi odkrywać prawdę o ewangelizacji. Wiele mówią też o tym, na ile już w XVII w. Indianie misjonowali misjonarzy i na ile misjonarze misjonowali swój lud. Bo choć na początku muzykę wykładali misjonarze, to z czasem Indianie przejęli całą edukację w tym względzie.

Jak z kilku strzępów partytury można zrekonstruować cały utwór?

– Muzyka barokowa ma własny język i jeżeli człowiek studiuje go przez ponad 20 lat – nauczy się pewnych właściwych struktur dla tejże ekspresji muzycznej, dla danego stylu muzycznego – to można to zrekonstruować, zaproponować brzmienie dla fragmentów, które się zagubiły. Na pewno nie są one identyczne, ale bliskie oryginałowi. Nieraz zmuszony byłem dokomponować 40 proc. dzieła. Trudniejsza jest rekonstrukcja utraconego tekstu. Tu bardzo pomagają Indianie. Udało nam się odtworzyć wspaniałą operę „Święty Franciszek”, napisaną w języku Indian Chiquitos. To tak jak z architekturą. Czasami mamy ruiny dawnej struktury i ci, którzy są ekspertami, są w stanie zrekonstruować dzieło, które odnaleźli.

Dzięki Ojca pracy muzyka dżungli przestała milczeć, stała się cenioną częścią repertuaru muzycznego na całym świecie…

– Bo ta muzyka z misji ma charakter uniwersalny. Jej piękno, przesłanie, moc przybliżania do Boga to nie są jedynie wartości, które były obecne kilka wieków temu wśród Indian Chicquitos lub Moxo. Również dzisiaj ta muzyka jest odtwarzana z wielkim sukcesem i przemawia równie mocno. Wielokrotnie tego doświadczyłem, jeżdżąc z koncertami po Ameryce Północnej, Afryce, Europie i Azji… Dziś w Boliwii mamy na terenie dawnych redukcji 21 szkół muzycznych. W misjach możemy spotkać co najmniej 3 tys. dzieci i młodych, którym dam mszę czterogłosową z tekstem po łacinie i za dwa dni oni to śpiewają… Grają na instrumentach, sami je budują. Czy znamy takie miejsce w Europie? W Boliwii organizujemy też Międzynarodowy Festiwal Muzyki Amerykańskiego Renesansu i Baroku. Archiwa odtworzonych utworów z każdym rokiem rosną i są powszechnie dostępne. Z muzyką jest tak jak ze skradzionym z kościoła obrazem. Powieszony w prywatnej kolekcji zostaje farbą, światłem i cieniem, ale nie porusza do modlitwy. Muzyka, by poruszyć, musi być grana i śpiewana, a nie pozostawać na papierze. Czasem na Mszach mam 80–120 zawodowych muzyków. Grana przez nich muzyka przepowiada więcej niż najlepsze kazania.

Dziś wiele mówi się o nowej ewangelizacji, czy muzyka może stać się jej narzędziem?

– Kiedy zastanawiam się nad tym, co mogłoby przyciągnąć ludzi do Kościoła w Europie, który przeżywa trudne chwile, bez wahania odpowiadam: postawmy na znakomite liturgie i piękny śpiew.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.