Do Libanu czyli gdzie?

KAI |

publikacja 10.09.2012 20:29

Wyznawcy Chrystusa stanowią ok. 40 proc. ludności, co czyni z Libanu jedyny kraj Bliskiego Wschodu o tak dużej proporcji chrześcijan.

Do Libanu czyli gdzie? Henryk Przondziono/GN W Libanie zazwyczaj chronią się chrześcijanie różnych wyznań, uciekający przed wojnami i prześladowaniami w regionie.

Pierwszy misjonarz – Chrystus

Liban jest częścią Ziemi Świętej. To tu miało miejsce niejedno wydarzenie opisywane zwłaszcza w Starym Testamencie. Pierwszym ewangelizatorem na tym obszarze był sam Jezus Chrystus! Bywał On w okolicach Tyru i Sydonu (Mk 7, 24; Mt 15, 21). W swym nauczaniu odwoływał się do obu miejscowości („...gdyby w Tyrze i Sydonie działy się cuda, które u was się dokonały, już dawno by się nawróciły, siedząc w worze pokutnym i w popiele. Toteż Tyrowi i Sydonowi lżej będzie na sądzie niżeli wam” – Łk 10, 13-14, por. Mt 11, 21-22), a także do postaci wdowy z Sarepty Sydońskiej z czasów proroka Eliasza (Łk 4, 25-26; por. 1 Krl 17). W jednej z tamtejszych wiosek Jezus pochwalił wiarę pogańskiej Syrofenicjanki i uzdrowił jej córkę z opętania (Mk 7, 24-30; Mt 15, 21-28). Mieszkańcy tych okolic byli wśród słuchaczy jego słynnego Kazania na Górze (Łk 6, 17-18), chodzili też za Jezusem, gdy nauczał w Galilei (Mk 3,7).

Według lokalnej tradycji Chrystusowi towarzyszyła matka, Maryja. Miała ona spędzić noc w grocie na wzgórzu Maghdouché koło Sydonu, co upamiętnia sanktuarium Notre-Dame de la Garde.

W Tyrze spędził siedem dni u tamtejszych chrześcijan św. Paweł, wracający w 58 r. z trzeciej wyprawy misyjnej (Dz 21, 3-4). Dwa lata później był również w Sydonie, ale jako więzień, w drodze na swój proces do Rzymu (Dz 27, 3).

18 wspólnot religijnych

Od początku tereny dzisiejszego Libanu związane były z patriarchatem antiocheńskim. W VII w. zaczęli się tu osiedlać maronici, z czasem zaczęli przybywać także wyznawcy innych wspólnot chrześcijańskich. W kolejnych wiekach napłynęli wyznający islam Arabowie i druzowie z Syrii. Współistnienie chrześcijan i muzułmanów pozostało charakterystyczną cechą tego kraju aż do dziś. W sumie jest tam aż 18 uznanych przez państwo wspólnot religijnych, które łączy język arabski.

Muzułmanie stanowią ponad 60 proc. mieszkańców. Wśród wyznawców islamu istnieje kilka odrębnych nurtów: sunnici (27 proc.), szyici (27 proc.) oraz uznawani za odstępców: druzowie (5 proc.), alawici i izmaelici. Wielkim problemem Libanu jest brak zgodnego współżycia między nimi. Nieraz znacznie łatwiej o nie między wyznawcami islamu a ich chrześcijańskimi sąsiadami.

Z kolei wyznawcy Chrystusa stanowią niespełna 40 proc. ludności, co czyni z Libanu jedyny kraj Bliskiego Wschodu o tak dużej proporcji chrześcijan. Niestety, ich liczba stale spada z powodu emigracji (tworzą ponad 80 proc. libańskiej diaspory). Jednocześnie to w Libanie zazwyczaj chronią się chrześcijanie różnych wyznań, uciekający przed wojnami i prześladowaniami w regionie. Z tego powodu są tu oni jeszcze bardziej zróżnicowani niż muzułmanie. Wiele wspólnot ma dwa odłamy: prawosławny (lub przedchalcedoński) oraz katolicki (gdy część danego Kościoła zawarła unię z Rzymem, uznając zwierzchnictwo papieża).

Obok dominujących maronitów (21 proc.), mieszkają tu: jakobici i katolicy obrządku syryjskiego, nestorianie (asyryjczycy), chaldejczycy, koptowie, prawosławni (8 proc.) i katoliccy melchici (5 proc.), ormianie i ormianie katolicy, katolicy obrządku łacińskiego i protestanci. Wiele tych wspólnot odwołuje się do tradycji patriarchatu antiocheńskiego, a ich zwierzchnicy noszą tytuł patriarchy Antiochii. Ponieważ obecnie znajduje się ona na terenie Turcji, patriarchowie antiocheńscy rezydują właśnie w Libanie lub nieodległym Damaszku.

Katolicy różnych obrządków starają się współpracować ze sobą. Służy temu Zgromadzenie Patriarchów i Biskupów Katolickich Libanu, zaś w całym regionie – Zgromadzenie Katolickich Ordynariuszy Ziemi Świętej oraz Rada Katolickich Patriarchów Wschodu. Na płaszczyźnie ekumenicznej zaś działa Bliskowschodnia Rada Kościołów.

Maronici – libańska specyfika

Specyficznie libańskim i unikanym w skali światowej wyznaniem są maronici. Tworzą oni jedyny katolicki Kościół wschodni, który zawsze pozostawał w łączności z Rzymem, tzn. nie powstał w wyniku uznania władzy papieża przez część wyznawców innego Kościoła wschodniego. Nie należy więc do grupy Kościołów unickich. Ma rangę patriarchatu, w którego skład wchodzi 8 archieparchii (archidiecezji), 16 eparchii (diecezji) i 2 egzarchaty patriarsze – w Libanie i 12 innych krajach. Na jego czele od 2011 r. stoi 72-letni Béchara Boutros Raï, rezydujący w miasteczku Bkerké koło Bejrutu.

Przez wieki, z powodu biedy, prześladowań i naporu islamu, wielu maronitów opuściło strony ojczyste, dzięki czemu ich skupiska istnieją także w innych krajach Bliskiego Wschodu, w Europie Zachodniej, obu Amerykach i Australii. Ich liczebność ocenia się na niemal 3,5 mln.

Wywodzą się oni z grupy uczniów św. Marona, którzy wyznawali wiarę w podwójną, boską i ludzką naturę Chrystusa, proklamowaną na Soborze Chalcedońskim (451 r.). Skupiali się wokół zbudowanego na życzenie papieża Leona Wielkiego klasztoru nad rzeką Orontes w Syrii. Przyłączyli się do nich nawróceni z pogaństwa Fenicjanie. W 517 r. z rąk monofizytów w obronie wiary zginęło 350 mnichów. Papież Hormizdas wysłał wówczas list do maronitów, określając ich mianem żołnierzy Jezusa Chrystusa. Kolejnych 500 osób poniosło śmierć po wyborze w 685 r. pierwszego patriarchy, św. Jana Marona, dokonanym niezależnie od cesarza bizantyjskiego. Uciekając przed prześladowaniami maronici chronili się w górach Libanu. Przed 350 lat żyli tam w izolacji od świata. Ich istnienie odkryli dopiero krzyżowcy. Patriarcha Jeremiasz udał się do Rzymu na Sobór Laterański I (1215). Kolejne prześladowania nadeszły za panowania Mameluków. Papież Leon X nazwał Kościół maronicki niewzruszoną skałą w morzu, której niestraszne są fale i burze z piorunami.

Dopiero gdy w XVI w. Ottomanowie pokonali Mameluków, maronici zaczęli się osiedlać w całym Libanie i mieszać z innymi wspólnotami. Intensywnie rozwijał się też ich Kościół. Zaczęli przybywać zakonnicy z Europy: kapucyni, karmelici, jezuici. Budowano świątynie, zakładano lokalne zakony (dziś są cztery męskie i sześć żeńskich), klasztory pełne były mnichów... W 1584 r. powstało w Rzymie Kolegium Maronickie, kształcące duchownych.

Maronici byli w awangardzie rozwoju intelektualnego Arabów i odegrali znaczącą rolę w kulturowym odrodzeniu Bliskiego Wschodu. Krwawe walki z druzami w połowie XIX w. i blokada Libanu w czasie I wojny światowej, skutkująca masowymi zgonami z głodu, doprowadziły do fali emigracji maronitów. Ich znacząca rola w arabskim odrodzeniu narodowym i dążenia niepodległościowe znalazły wyraz w prośbie o utworzenie własnego państwa, przedstawionej w imieniu narodu przez patriarchę Eliasa Hoayeka na konferencji wersalskiej (1919). Powstało ono rok później pod protektoratem Francji, uzyskując pełną niepodległość w czasie II wojny światowej.

Kościół maronicki nadal odgrywa ważną rolę w życiu politycznym Libanu. Świadczy o tym choćby fakt, że prezydentem kraju (a zarazem zwierzchnikiem sił zbrojnych) zawsze jest maronita. Dzieje się tak na mocy niepisanego paktu narodowego z 1943 r., który stanowi również, że premierem jest sunnita, zaś przewodniczącym parlamentu – szyita. W Zgromadzeniu Narodowym jest 128 miejsc podzielonych na stałe między przedstawicieli chrześcijan i muzułmanów.

Niełatwa historia

Niepodległy Liban nie ma łatwej historii. Choć ze względu na szybki rozwój gospodarczy nazywany był Szwajcarią Bliskiego Wschodu, a stołeczny Bejrut – bliskowschodnim Paryżem, to kres prosperity położyła wojna domowa (1975-90). Rozgorzała ona na tle obecności w kraju niemal pół miliona uchodźców palestyńskich (w większości sunnitów) z Izraela, którzy nie mogąc wrócić do swej ojczyzny, domagali się naturalizacji. Popierali ją sunnici, a sprzeciwiali się szyici i chrześcijanie, obawiając się, że naruszy ona równowagę demograficzną w kraju, liczącym zaledwie 4 mln mieszkańców. Palestyńczycy dysponowali własnymi siłami zbrojnymi, tworząc tym samym „państwo w państwie”. Niektórzy muzułmańscy przywódcy religijni głosili hasła typu: „Palestyńczycy są żołnierzami islamu”. Gdy wybuchły walki, do Libanu wkroczyły też wojska syryjskie.

Tragicznymi symbolami wojny były dwie masakry. Pierwszej, w chrześcijańskiej wiosce Damour, dopuścili się Palestyńczycy. Druga, w obozach palestyńskich uchodźców Sabra i Szatila, została dokonana przez milicję chrześcijańską, złożoną z maronitów, a ONZ uznała ją za akt ludobójstwa. W 1982 r. w zamachu zginął też nowo wybrany prezydent Beszir Dżemajel. Nawet po wojnie życie polityczne nie stało się wolne od przemocy: w 2005 r. bomba zabiła dwukrotnego premiera Rafika Haririego.

Na domiar złego dwukrotnie – w 1978 i 1982 r. – zaatakowała Liban armia izraelska, która okupowała południową część kraju aż do 2000 r. Do ponownego ataku i kilkumiesięcznej okupacji tego obszaru doszło w 2006 r. Izrael na terytorium Libanu walczył kolejno z Organizacją Wyzwolenia Palestyny i szyickim Hezbollahem.

W czasie wojny domowej zginęło ponad 71 tys. osób, czyli 2,7 proc. ludności Libanu. Uchodźcami zostało 670 tys. chrześcijan i 157,5 tys. muzułmanów. Niemal 900 tys. obywateli (prawie 1/4!) opuściło kraj. Chrześcijanom zniszczono 375 kościołów, 45 klasztorów i 17 siedzib biskupich. Straty muzułmańskie były znacznie niższe: 47 meczety sunnickie i 25 szyickich.

Trwająca 30 lat obecność wojskowa Syrii zakończyła się dopiero w 2005 r., po masowych demonstracjach, nazwanych cedrową rewolucją. Kilka lat później doszło do kolejnych walk – tym razem libańskiej armii z bojownikami palestyńskiego ugrupowania Fatah al-Islam.

Zniszczony w wyniku długotrwałej wojny kraj podniósł się z ruin. Wzrasta jego potencjał gospodarczy (ponad 7 proc. PKB w 2010 r.), którego aż piątą częścią są dochody z turystyki. W 2009 r. ten niewielki kraj odwiedziły 2 mln turystów, a „New York Times” ogłosił go kierunkiem turystycznym roku. Jednak w ostatnich miesiącach nasiliły się tam demonstracje przeciwko takim zjawiskom, jak braki w dostawach energii elektrycznej czy wysokie bezrobocie. Wyzwaniem jest także obecność co najmniej 30 tys. uchodźców z ogarniętej wojną domową Syrii.

Kościół i polityka

Problemy ze współistnieniem wielu różniących się od siebie, a niekiedy wręcz wrogich sobie wspólnot religijnych, mających swe przedstawicielstwa polityczne, a niekiedy nawet paramilitarne bojówki, najbardziej widoczne są w życiu politycznym. Jaskrawym tego przykładem był trwający 18 miesięcy kryzys, związany z wyborem prezydenta, którego dokonano dopiero za 13. razem. Skłócenie wśród polityków było tak wielkie, że w pewnym momencie ówczesny patriarcha maronicki, kard. Nasrallah Sfeir zaproponował własną listę kandydatów na urząd głowy państwa. W jego przekonaniu, brak porozumienia między poszczególnymi frakcjami świadczył o tym, że zamiast troszczyć się o dobro Libanu, politycy dbają jedynie o własne interesy. Gdy w czerwcu 2008 r. głową państwa został Michel Sleiman, wszyscy odetchnęli z ulgą, gdyż zażegnano zagrożenie wybuchem kolejnej wojny domowej.

Ciesząc się dużym autorytetem społecznym, kolejni patriarchowie maroniccy odważnie zabierają głos w sprawach publicznych, niekiedy nie przebierając w słowach. „Wszyscy są zgodni, że okupacja syryjska, która jest przyczyną wszelkiego zła, nie może dłużej trwać” – mówił kiedyś kard. Sfeir. Przestrzegał przed narastającym klimatem politycznej nienawiści, wskazując, że wraz z brakiem perspektyw na przyszłość sprawia ona, że Libańczycy masowo emigrują.

Obecny patriarcha Béchara Raï wzywa do podjęcia dialogu narodowego. Ma to związek z zaproszeniem na takie rozmowy, wystosowanym przez prezydenta Sleimana do przywódców różnych religii i wyznań. „Mam nadzieję, że wszystkie ważne osoby na czas konferencji zawieszą swoje interesy i zgodzą się na to, by zasiąść do rozmów w pałacu prezydenckim. Nikt odpowiedzialny nie może pozwolić sobie tutaj na bojkot czy absencję, bo będzie wtedy pierwszym przegranym” – przestrzega patriarcha.

Jego analiza sytuacji kraju jest miażdżąca. Uważa on bowiem, że wszyscy politycy libańscy otrzymują rozkazy z zagranicy. Brakuje im poczucia państwowości, a uzależnienie od interesów zagranicznych jest „powodem paraliżu kraju ze względu na powiązanie z sojuszami zagranicznymi”. Tymczasem „Liban winien odgrywać rolę przywódcy w świecie arabskim”. „Spoglądając na naszą historię, na układ naszego społeczeństwa i nasze położenie geograficzne, nie mamy żadnego interesu we wrogich stosunkach z kimkolwiek” – jest przekonany patriarcha. Zapewnia, że jego kraj jest otwarty na cały świat, dlatego pragnie, aby „została ogłoszona neutralność Libanu”.

Według niego budowanie przyszłości kraju musi dokonywać się na większym przywiązaniu do własnej ojczyzny, niż do grupy pochodzenia. „Powinniśmy dążyć do demokratycznego systemu, który oddziela religię od państwa, a bazuje na równości obywateli, wzajemnym zaufaniu, adekwatnym uczestnictwie we władzy oraz na wolności i prawach człowieka” – stwierdza patriarcha Raï.

Wspólny los z muzułmanami

Jednocześnie zauważa, że „jeden los łączy chrześcijan i muzułmanów w Libanie i w regionie bliskowschodnim”. Jedna jest również „kultura arabska, do której w znacznym stopniu przyczynili się chrześcijanie Libanu”. Solidarność ze światem arabskim ma uzupełniać dialog i współpraca między chrześcijanami a muzułmanami. Dlatego patriarcha zaproponował zwołanie regionalnego szczytu zwierzchników religijnych z krajów arabskich. Do wystąpienia z taką inicjatywą zachęciło go powodzenie podobnego spotkania w Libanie, które zwołał on w maju br. Jej celem miałoby być ustanowienie swego rodzaju paktu przyjaźni między chrześcijanami a muzułmanami w regionie i ustalenie konkretnych zasad współistnienia.

Zwierzchnik maronitów zdaje sobie sprawę, że nie jest to zadanie łatwe. Główną przeszkodą jest powiązanie islamu z polityką, a ostatnio również z terroryzmem. Zadowalające porozumienie wymagałoby od muzułmanów wyrzeczenia się teokratycznej wizji państwa. Tam bowiem, gdzie islam jest religią oficjalną, źródłem prawa jest Koran, a cała władza polityczna, sądownicza i wojskowa przechodzi automatycznie w ręce muzułmanów. Jedynym wyjątkiem w całym świecie muzułmańskim jest pod tym względem Liban – podkreśla hierarcha.

Również watykański ekspert ds. bliskowschodnich, ks. Samir Khalil Samir zauważa, że Liban jest jedynym naprawdę pluralistycznym krajem na Bliskim Wschodzie i z tego powodu mógłby być wzorem dla innych państw arabskich. Właśnie z tego względu bł. Jan Paweł II określił ten kraj mianem „przesłania dla świata”.

Gdy nie ingeruje w nie polityka, życie codzienne wyznawców obu religii przebiega pokojowo, a nawet podejmują oni wspólne inicjatywy. Dobrym tego przykładem jest sprawa chrześcijańsko-muzułmańskiego święta ku czci Maryi, obchodzonego 25 marca. Wikariusz apostolski Bejrutu obrządku łacińskiego, abp Paul Dahdah tłumaczy, że sprzyja to dialogowi, wzajemnemu poznawaniu się i współżyciu wyznawców obu religii. Ta – jak podkreśla – „piękna inicjatywa”, która „zbliża serca”, po raz pierwszy odbyła się w 2009 r. Na jednym z głównych placów Bejrutu stanęła figura przedstawiająca Matkę Jezusa otoczoną półksiężycem. „Maryja, czczona zarówno przez muzułmanów, jak i chrześcijan, stanie się symbolem jedności Libańczyków wyznających różne religie” – donosiła francuskojęzyczna gazeta „L’ Orient-Le Jour”. Już rok później ten tzw. Dzień Muzułmańsko-Chrześcijański stał się wolnym od pracy świętem narodowym. Jego obchody obejmują imprezy kulturalne i uroczystości religijne.

Decyzję w sprawie nowego święta podjął rząd Libanu w odpowiedzi na inicjatywę byłych uczniów szkół jezuickich (przewodził im Nagy el-Khoury) i grupy muzułmanów z szejkiem Mohammadem Nokkarim, sekretarzem generalnym Dar el-Fatwa, najwyższej instancji islamu sunnickiego w tym kraju, wydającej dekrety religijne.

Międzyreligijny charakter ma także powstałe dwa lata temu stowarzyszenie zajmujące się promocją turystyki religijnej. Jest ono otwarte zarówno na chrześcijan, jak i muzułmanów. Na jego czele stanął ks. Khalil Alwan, rektor sanktuarium Matki Bożej Królowej Libanu w Harissie. Liban cieszy się niezwykłym bogactwem dziedzictwa religijnego. Znajduje się w nim 2 tys. kościołów i tysiąc kaplic. Tamtejszym wioskom i miasteczkom patronuje aż 678 różnych świętych.

Niecodzienna inicjatywa zrodziła się w leżącym na północy Libanu mieście Daoura, gdzie są trzy meczety, a świątynia chrześcijańska została zniszczona. Tamtejsi muzułmanie postanowili zorganizować zbiórkę pieniędzy na budowę katolickiego kościoła. Od ponad 20 lat istnieje Arabska Grupa Dialogu Muzułmańsko-Chrześcijańskiego. Działa także fundacja Adyan, która chce m.in. przezwyciężać w młodym pokoleniu wyznawców obu religii wzajemne stereotypy i uprzedzenia. Ich powstawaniu sprzyja przede wszystkim brak kontaktów międzyreligijnych i nieznajomość zasad wiary drugiej strony.

Dialog nie oznacza jednak zmazywania własnej tożsamości. Dlatego na obrzeżach Bejrutu powstała katolicka stacja satelitarna nadająca przez całą dobę programy w języku arabskim. Telewizja Noursat (nur po arabsku znaczy światło) nazywana jest chrześcijańską odpowiedzią na islamską Al-Dżazirę.

Papieże w Libanie

Pierwszym papieżem, który przybył do Libanu, był Paweł VI, który 2 grudnia 1964 r. zatrzymał się na lotnisku w Bejrucie w drodze do Indii. Wygłosił wówczas krótkie przemówienie. 37 lat później na 24 godziny przyjechał do Libanu bł. Jan Paweł II (10-11 maja 1997). Głównym celem jego wizyty było podpisanie adhortacji apostolskiej „Nowa nadzieja dla Libanu”, zbierającej wnioski wynikające z obrad Specjalnego Zgromadzenia Synodu Biskupów poświęconego Libanowi (26 listopada – 16 grudnia 1995). Papież zwołał je cztery lata wcześniej, aby tamtejszy Kościół poszukiwał „dróg odnowy wiary, lepszej współpracy i skuteczniejszego (...) świadectwa, nie zapominając zarazem o odbudowie społeczeństwa”.

Podczas Mszy św. kończącej jego obrady wskazał, że wszystkim mieszkańcom Libanu potrzebna jest „miłość społeczna, która pozwala ludziom wspólnie budować. A dobrze wiemy, jak bardzo Liban potrzebuje budowy i odbudowy, zwłaszcza po bolesnych doświadczeniach wielu lat wojny, aby zapewnić sobie sprawiedliwy pokój i bezpieczeństwo w relacjach z krajami ościennymi”.

Również podróż Benedykta XVI, najdłuższa z dotychczasowych papieskich wizyt w Libanie, związana jest z podpisaniem i przekazaniem posynodalnej adhortacji, tym razem dotyczącej Kościoła na całym Bliskim Wschodzie. – Liban jest obecnie jedynym krajem Bliskiego Wschodu, dokąd papież może pojechać – wyjaśnia ekspert ds. bliskowschodnich, Ralph Ghabdan.

„Nie lękajcie się!”

– Benedykt XVI musi dodać odwagi wiernym. Będący mniejszością i osłabieni przez wojnę, przemoc, emigrację i kryzys społeczny chcą zyskać nowe perspektywy i nową nadzieję – uważa maronicki arcybiskup Damaszku, Samir Nassar. Z kolei Joseph Otayek, człowiek świecki zaangażowany w życie Kościoła, podkreśla, że Kościół musi pomóc wiernym świeckim przezwyciężyć lęk. – Przesłanie powinno być bardzo jasne, jak to, które Jan Paweł II skierował do narodów Europy Wschodniej i gdy upadał komunizm: „Nie lękajcie się!” – mówi Otayek.

Wizyta w Libanie powinna też stać się dla papieża okazją do zwrócenia się do muzułmanów. Nadzieję na to ma o. Victor Assouad. Jest on przekonany, że trzeba skierować do nich „mocne przesłanie”, przypominające, że to właśnie w stawianiu czoła odmienności każda grupa ludzka tworzy swoją tożsamość. – Muzułmanie powinni uważać obecność ich chrześcijańskich sąsiadów pośród nich za okazję do otwartości i bogactwo. Chrześcijanie na Bliskim Wschodzie nie są obcym ciałem. Należą do samej tkanki społeczności lokalnej. Ich los od początku jest splątany z losem muzułmanów – zaznacza bliskowschodni prowincjał jezuitów.

Emerytowany arcybiskup irackiego Mosulu, Basil Casmoussa oczekuje, że papież także „sformułuje wymagania wobec muzułmanów”, umożliwiające „pozytywne współżycie” i będzie działał na rzecz „uznania praw chrześcijan jako równoprawnych obywateli”. Podobnie myśli dr Charles Nahas, lekarz ze szpitala Sacré-Cœur w Bejrucie, który stwierdza, że „nie mogą oni być na łasce każdego wydarzenia geopolitycznego w regionie jako tanie kozły ofiarne”.

Papieskiej wizyty w Libanie nie da się oddzielić od kontekstu „arabskiej wiosny” – dodaje wikariusz generalny maronickiego patriarchatu Antiochii, abp Paul Sayah, wyrażając przekonanie, że „papież na pewno się do tego odniesie”. – Świat arabski bardzo dziś potrzebuje nadziei. Sami chrześcijanie nie wiedzą, jak podejść do tej nowej rzeczywistości. Panuje wielki zamęt – mówi libański hierarcha.

„Ufam, że papieska pielgrzymka spowoduje «chrześcijańską wiosnę» na Bliskim Wschodzie, przyczyniając się do pożądanej i niezbędnej ewolucji «arabskiej wiosny»” – podsumowuje patriarcha Raï. I zaznacza, że na wizytę Ojca Świętego cieszą się także libańscy muzułmanie.