Indianie pielgrzymują do "Babci"

Maria Kozakiewicz

KAI |

publikacja 26.07.2012 18:52

Co roku, przez kilka lipcowych dni Sanktuarium św. Anny położone nad rozległym Jeziorem św. Anny, położonym około 75 km na zachód od Edmonton, stolicy prowincji Alberta, wypełnia się tłumami Indian i Metysów.

Indianie pielgrzymują do "Babci" Yiwahikanak/Wikipedia (PD) Pielgrzymi nad Jeziorem Św. Anny

Nikt nie prowadzi dokładnych statystyk przybywających tutaj pielgrzymów, ale wprawni w liczeniu tłumów funkcjonariusze z Kanadyjskiej Królewskiej Policji Konnej (RCMP) mówią o co najmniej 50 tysiącach uczestników tego największego, a zarazem najbardziej pokojowego spotkania Indian Ameryki Północnej.

Całe wielopokoleniowe rodziny przyjeżdżają tu samochodami ciągnącymi przyczepy, na motocyklach, konno bądź w wozach pionierskich zaprzężonych w konie, quadami, pieszo. Przybywają ze wszystkich czterech stron świata: z całej Alberty, zza Gór Skalistych, z Terytorium Północno-Zachodniego, z regionów Jeziora Niewolniczego porośniętych gęstą puszczą i z bezkresnych prerii na południu, z miast i rezerwatów Manitoby, Saskatchewan, Ontario, a także z USA: Montany, Kalifornii, Arizony, Dakoty... Śpią w namiotach, przyczepach, bądź wynajmują domki campingowe, ale rzadko zatrzymują się w małej, „białej” mieścinie położonej nieco dalej nad jeziorem. Przyjeżdżają do św. Anny, do „Babci”, jak ją nazywają, i przy niej chcą przez te kilka dni mieszkać, do niej się modlić, jej wypłakać, podziękować, jej figury stojącej przy wejściu do sanktuarium serdecznie dotykać. Babcia jest osobą w kulturze indiańskiej najbardziej godną szacunku i zaufania, skarbnicą życiowej mądrości, stąd popularność mamy Matki Bożej.

Pielgrzymi chcą też się wyspowiadać, wymodlić, naśpiewać, spotkać swoich, przybywających z innych stron. Chcą zanurzyć się i w Panu Bogu, i w swojej kulturze, przez białych dotąd niezrozumianej i w świętym jeziorze. Poczuć się u siebie.

Pielgrzymują na te wielkie doroczne rekolekcje Indianie Cree, Black Foot (Czarne Stopy), Nakota, Blood, Dene, a także potomkowie Siedzącego Byka, wodza Siuksów. Tak jak Polacy idą do Częstochowy do świętego Obrazu Matki Bożej, tak Indianie i Metysi, zgodnie ze swoją naturą ludzi wyczulonych na głos natury, zdążają do świętego jeziora.

Jezioro św. Anny, ogromna przestrzeń błękitu obrzeżonego zielenią łąk i lasów, nosiło przed nadejściem białych i chrześcijaństwa inną nazwę. W języku Cree - Manito Sahkahigan (Jezioro Ducha), a w języku Nakota - Wakamne (Jezioro Boga). Już wtedy Indianie, schodzący się tutaj na zbieranie jagód i letnie polowania na bizony, wierzyli, ze wody jego leczą. W wizjach, otrzymywanych w czasie własnych, przedchrześcijańskich rytuałów, widzieli jednak nad wodami Kogoś, kto miał dopiero nadejść.

Europejscy traperzy i handlarze znaleźli do Jeziora drogę podążając za Indianami, z którymi handlowali. Niejedna łódź traperska musiała tu zatonąć, bo ci pierwsi Europejczycy nazwali jezioro „Diabelskim”. Za nimi jednak przyszli misjonarze. Pierwszym z nich był ks. Jean-Baptiste Thibault, który na polecenie biskupa w 1844 roku wybudował tu mały kościółek misyjny pod wezwaniem św. Anny, świętej bardzo bliskiej wówczas Francuzom. Był to pierwszy katolicki kościół na wschód od Manitoby.

Tego samego roku, jesienią ks. Thibault egzorcyzmował Jezioro w imię Trójcy Przenajświętszej, następnie pobłogosławił je uroczyście słowami: „Duchu Boży, okryj to jezioro swoją mocą”, i zawierzył je św. Annie, matce Matki Bożej, potwierdzając zarazem znaną już tradycję cudownych uzdrowień w wodach jeziora za przyczyną Świętej.

W 1855 roku pracę misyjną na terenie Kanady północnej i zachodniej przejęło zgromadzenie Oblatów Marii Niepokalanej i przez następne lata „kolebka chrześcijaństwa”, jak ją nazywają oblaccy kronikarze, nad Jeziorem św. Anny pełniła funkcję ośrodka akcji misyjnej wśród Indian i Metysów. Stąd wędrowali misjonarze na północ, do okolic Małego Jeziora Niewolniczego, na zachód do Jasper w Górach Skalistych, na południe do Indian Black Foot i Indian Blood.

Z czasem jednak centrum misyjnego dowodzenia musiało się przenieść bliżej rozwijającego się Fortu Edmonton i misja nad Jeziorem opustoszała.

Wiosną 1887 roku ostatni kapłan został odwołany z Lac Sainte Anne na nową placówkę i wydawało się, że mały pionierski kościółek podzieli los podobnych mu niewielkich placówek położonych z dala od rosnących nowych osad i miast.

 

Święta Anna jednak czuwała.

Latem tego samego 1887 roku bliski doradca oblackiego biskupa Saint Albert, ks. Jean-Marie Lestanc OMI odwiedził w rodzinnej Francji sanktuarium św. Anny w Sainte-Anne d’Auray, gdzie patronka sanktuarium objawiła mu się w swoim wizerunku z upomnieniem i pytaniem: „Dlaczego chcesz zamknąć moją misję?”.

Po powrocie do Kanady ks. Lestanc uprosił biskupa Vitala-Justina Grandina, znanego z pobożności, o dokonanie kilku nielogicznych z ludzkiego punktu widzenia posunięć, a mianowicie o rozbudowę misji, a nie zamykanie jej i na zezwolenie na zorganizowanie pierwszej pielgrzymki - z Saint Albert koło Edmonton do Jeziora św. Anny.

Jako że dalszy los misji był niepewny, a zarazem trwała ogromna susza, pielgrzymka, w której wzięło udział około 30 białych z Saint Albert i 40 zamieszkałych nad jeziorem Indian odbywała się w intencji dalszego trwania misji i uproszenia deszczu, o który zresztą zabiegali już nieskutecznie lokalni szamani. Deszcz spadł, a pielgrzymki, w obliczu licznych uzdrowień były z roku na rok liczniejsze.

Dwa razy sanktuarium zostało całkowicie zniszczone – raz przez ogień, raz przez tornado. Za każdym razem odżywało, odbudowane. Za każdym razem też, zwłaszcza w drugiej połowie XX wieku wystrój sanktuarium nabierał bardziej indiańskiego charakteru, z dużym tipi jako miejscem spowiedzi i Indiańskim Chrystusem nad ołtarzem.

Od początku w pielgrzymkach do Jeziora brali udział Polacy i Niemcy, Anglicy. Od lat 60. jednak liczba białych uczestników pielgrzymek zmalała wyraźnie, a indiańskich zdecydowanie urosła.

W tym roku widać też nowo przybyłych: coraz liczniejsze grupy Filipińczyków i Afrykańczyków, a także Hindusów i Pakistańczyków. Być może nie wszyscy tu przybywający są katolikami.

Wszyscy jednak, po Mszy św. i uroczystym błogosławieństwie wypowiedzianym nad wodami przez arcybiskupa, wchodzą do jeziora, płytkiego i przyjaznego w tym miejscu. Jedni po kostki, większość po kolana i wyżej, jedni na bosaka, inni w butach czy sandałach. Woda wspina się po zmoczonych spodniach, spódnicach, sukienkach wyżej i wyżej, ale nikt nie zwraca na to uwagi. W wody jeziora wchodzi też Indianin niosący procesyjny krzyż z indiańskim Chrystusem. Ustawia się kolejka do dotykania i całowania stóp Jezusa. W zielonkawe, miękkie fale wstępuje prowadzony przez starszą Indiankę arcybiskup w białej albie i ks. Leszek Kwiatkowski OMI. Przez następne dwie co najmniej godziny będą, stojąc w jeziorze udzielali indywidualnego błogosławieństwa grupującym się wokół nich ludziom. Nieopodal stoją i modlą się trzymając za ręce całe rodziny – rodzice i dzieci, nastolatki, staruszkowie. Po modlitwie napełniają zielonkawą wodą butelki – będą się nią ratować po powrocie do domu.

Ksiądz Kwiatkowski jest doświadczonym duszpasterzem Indian z dwudziestoletnim stażem i pierwszym Polakiem - proboszczem sanktuarium św. Anny. Wielokrotnie przybywał tutaj z Indianami ze swoich poprzednich parafii.

„To jest niewątpliwie miejsce święte i owoce tych pielgrzymek, zarówno duchowe i jak fizyczne, są niezwykłe. Te duchowe zwykle poznajemy w konfesjonale, te fizyczne nie są rejestrowane, bo Indianie są ludźmi bardzo ceniącymi prywatność. Nie wyobrażam sobie Indianina uleczonego z jakiejś choroby i przechodzącego cykl badań wymaganych dla uznania tego uleczenia za cud. Ale uleczenia są, najlepszy dowód to te kule wiszące na ścianie sanktuarium” - opowiada polski oblat.

Jedna z Indianek z dawnej parafii ks. Leszka takiego cudu doznała. Artretyczka, spędziła lata w wózku inwalidzkim, z opaskami na stawach nóg i rak, w bólu. Ktoś ja zawiózł na pielgrzymkę i choć do kościoła nie chodziła, pozwoliła się najpierw zabrać na Mszę, a potem po błogosławieństwie jeziora dała się wprowadzić do wody, ostrożnie, pod ramiona, krok za krokiem, w bólu.

Zmiana nie była nagła, ale po miesiącu nie potrzebowała już opasek na kolanach i rękach, a potem już i wózka. Ból ustąpił, zaczęła chodzić, wyzdrowiała. Wróciła do Kościoła i teraz Panu Bogu się odwdzięcza, jest niezwykle zaangażowana w pracę parafialną, zawsze można na nią liczyć.

W tym roku oprócz błagalnego, pielgrzymka ma wymiar dziękczynny. W październiku Benedykt XVI ma kanonizować bł. Kateri Tekakwithę, siedemnastowieczną indiańską dziewczynę, z pochodzenia pół-Algonkinkę, pół-Mohawkę, której życie było pełne cierpienia, ogromnej modlitwy i zawierzenia Bogu. Będzie to pierwsza indiańska święta Ameryki Północnej.

Beatyfikowana w 1980 roku przez Jana Pawła II, bł. Kateri stała się popularna nie tylko wśród katolików Indiańskich, ale też i białych. Cud, który utorował jej drogę do świętości w Kościele, uratował białego chłopca.

Być może św. Kateri połączy białych katolików z Indianami, tak jak już od ponad półtora wieku łączą ich wody Jeziora św. Anny.